niedziela, 28 kwietnia 2013

Całkiem miły z niego gość




            - Przepraszam, czy ja mogę prosić o autograf?
            Usłyszawszy to, odwróciła się i rzuciła mu spojrzenie, które w zamierzeniu miało go zamordować. Zmrozić chociaż. Sądząc po jego jeszcze bardziej zadowolonej z siebie minie, zupełnie nie wyszło. Jak nic dzisiaj. Niedbałym ruchem odgarnęła z twarzy niesforne włosy.
            - Jesteś przezabawny – mruknęła, przykucając by zawiązać sznurówki.
            - Jestem pod wrażeniem! – odparł Syriusz, z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. – Pierwszy raz widziałem pałkarkę, która podczas jednego meczu siedem razy zrzuciła z miotły gracza z własnej drużyny!
            - Sześć razy – sprostowała, podnosząc się. Ruszyła w kierunku zamku nie oglądając się za siebie. I tak miała pewność, że pójdzie za nią. Przecież nie byłby sobą gdyby darował sobie natrząsanie się z niej chociaż ten jeden raz. 
            - Wiesz, że lubię fantazjować, że tłuczek jest tak naprawdę twoją głową? – zapytała, gdy się z nią zrównał, wymachując przy tym dość sugestywnie trzymaną w lewej ręce pałką.
            Syriusz parsknął śmiechem.
            - Ja lubię fantazjować o trochę innych rzeczach, ale miło, że się zwierzasz.
            Przez chwilę szli w milczeniu, nic sobie nie robiąc z wiosennego deszczu kapiącego im na głowy. Gdyby nie totalna porażka, której dopiero co doznali na boisku, Jen mogłaby uznać ten dzień za całkiem przyjemny. Niestety, wszystko wskazywało na to, że usypana piegami i z tego powodu przeurocza twarz Deana, ścigającego Puchonów, rozpromieniona w triumfalnym uśmiechu kiedy zasadzał im kolejnego gola, będzie nawiedzać ją w dzisiejszych koszmarach.
            - Idziesz do Hogsmede? - Z zamyślenia wyrwał ją głos Syriusza. 
            Kiwnęła głową nie patrząc na niego.
            - Z Willem.
            Black przewrócił oczami. To imię było jego zdecydowanie najmniej ulubionym imieniem świata. Miał nawet zamiar pojęczeć jej na ten temat nad uchem, kiedy ona powiedziała coś zupełnie niespodziewanego.
            - Idziesz z nami?
            Zmarszczył brwi ze zdziwieniem i nie odzywał się przez dłuższą chwilę, więc w końcu zerknęła na niego kątem oka.
            - Oszołomiła cię moja propozycja?
            - To zależy – odparł, otwierając drzwi do zamku. – Mam być przyzwoitką?
            - Tak jakbyś jeszcze się do tego nadawał… - mruknęła i weszła do środka, a on znów się uśmiechnął. – Idziemy całą paczką.
            - Paczką? – powtórzył ze zdumieniem, patrząc na nią z góry. – Należę do paczki?
            Przystanęła i udała, że się zastanawia.
            - Nie, ale jest nam cię szkoda. 



            Siedzieli razem przy złączonych stolikach, mówili z sensem lub bez, pijani, choć najtrzeźwiejsi pod słońcem. Cieszyli się ostatnimi chwilami szkoły, przeczuwając, lecz nie do końca będąc świadomymi, co ich czeka po opuszczeniu jej murów. Nie miało to jednak teraz znaczenia, bo teraz byli panami świata, byli młodzi i szczęśliwi, a Rosmerta sprzedawała im kremowe taniej niż zwykle.
            - Kończymy szkołę i idziemy grać na nosie panu lordowi – zapowiedział z uśmiechem James. – Co nie, Frank?
            Frank, jedną ręką obejmujący Alicję, w drugiej trzymał kufel z piwem i teraz uniósł go wysoko.
            - Będziemy się bić! Żaden dziwoląg z przerośniętym ego nie będzie nam mówił, jak żyć!
            Jego słowom zawtórowały młodzieńcze okrzyki pełne entuzjazmu, a obietnica w nich zawarta przypieczętowana została opróżnieniem kufli.
            - Ale ja brzydzę się przemocą – zaoponowała nieśmiało Jen, na jej ustach zawadiacki uśmiech.
            - Cisza, cisza. – James uciszył rozmowy gestem dłoni, po czym wskazał na przyjaciółkę. – Pacyfistka niechaj przemówi!
            - Pokój i miłość, kochani, pokój i miłość – rzuciła złotymi hasłami Jenny. – I kremowe dla wszystkich. Syriusz stawia – dodała, po czym objęła siedzącego obok Blacka i uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego sceptyczną minę.
            - Jak ci idzie trening z Hart? – zapytała po drugiej stronie stolika Lily siedzącego obok Remusa, który właśnie dopijał zawartość swojego kufla. Przełknął i uśmiechnął się szeroko.
            - Wyjekurwabiście.
            Evans zakrztusiła się ze śmiechu, Alicja aż zaklaskała w dłonie z uciechy.
            - Niechaj chwała będzie Hart za wprowadzenie anty-kultury języka wśród nawet najbardziej wymagających kręgów! - zawołała w tym samym tonie, jak jeszcze przed chwilą jej chłopak, a Jenny, Will, James i Frank podchwycili jej toast.
            - Pearl jest niesamowicie skupiona - powiedział już nieco bardziej poważniej Remus. - Zdziwię się jak nie zajmie co najmniej trzeciego miejsca.
            - A ty razem z nią – wtrąciła Rose i cmoknęła go w policzek. – Jesteś doskonałym nauczycielem, to dlatego.
            - A słyszeliście, że... – Ponad głosami pozostałych znowu górował głos Jamesa, na jego twarzy psotny uśmiech. - Pearl Hart kiedyś wcale nie nazywała się Pearl Hart.
            - O nieeee - zajęczała głośno Lily i ukryła twarz w dłoniach. Zaraz jednak zerknęła na przyjaciół spomiędzy rozczapierzonych palców. - Znowu?
            - Czy jest w tej szkole ktoś, kto nie był podejrzewany o zmianę nazwiska? - zapytał Syriusz z krzywym uśmiechem. - Nawet Dumbledore miał swojego czasu być Merlinem, Draculą i Gryffindorem.
            - To urocze, zabrzmiało zupełnie jakbyś to nie ty wciskał pierwszakom ten kit. - Jen zerknęła na niego z uśmiechem, który on odwzajemnił bez słowa. Przez chwilę wpatrywali się tak w siebie nawzajem, kiedy odezwał się Will.
            - Mieliśmy też nieślubne dziecko pana lorda, pamiętacie?
            - Pat Simpson! - odezwała się Rose z uśmiechem. - Sama miałam co do niego wątpliwości.
            - Tak! - przyznała Alicja i wzięła łyk piwa. - Czasami wystarczyło, że na ciebie spojrzał, a już czuło się jak w twoją duszę wkrada się zło.
            James zachichotał pod nosem i wystawił dłoń Alicji, by przybiła mu piątkę.
            - Dajcie spokój, to był chyba najsłodszy człowiek, jakiemu kiedykolwiek podawałam eliksir pieprzowy.
            - Niemożliwe - wtrącił Syriusz. - Podawałaś go też mi.
            - I mi - zawtórowali mu prawie równocześnie James i Remus, pierwszy z nich wbił w Jen wymowne spojrzenie.
            - Mi też - przypomniała sobie Lily, a zaraz po niej Alicja i Frank.
            - To właśnie między innymi miałam na myśli mówiąc, że Gryfoni to najbardziej nieznośni ludzie, na jakich można trafić w Hogwarcie - mruknęła Jenny do Willa, konspiracyjnie pochylając się do niego i przykrywając usta dłonią.
            - Nie mogę się z tym zgodzić - odparł chłopak równie cicho.
            - Nie?
            - Nie. - Pokręcił głową dla wzmocnienia wagi swoich słów.
            - Dlaczego?
            - Bo najsłodszą osobą, która kiedykolwiek chodziła po Hogwarcie jest jedna mała Gryfonka.
            - Znowu mała Johnson? - zapytała z przekornym uśmiechem, który on odwzajemnił i spojrzał na nią miękko.
            - Taa - przyznał i odwrócił wzrok. - Znowu mała Johnson. 



            Przyśnił jej się najgorszy koszmar w życiu. 
            W tym śnie, jak na ironię, smacznie spała, kiedy drzwi dormitorium otworzyły się z mrożącym serce skrzypieniem. Ciężkie, zwiastujące coś zdecydowanie niedobrego - jakiegoś rodzaju nie dającą się zdefiniować zgubę - kroki, zbliżały się do jej łóżka. Bidziil zamiauczał z przerażeniem, chowając swój mały, puchaty łebek pod jej rękę. Nadchodząca postać podeszła do jej łóżka, w ręku ściskając podłużny przedmiot, gotowa by uderzyć. Wciągnęła powietrze i pochyliła się do jej twarzy.
            - JOHNSON! DAJĘ CI TRZY MINUTY! – ryknęła wprost do jej ucha, powodując zawał. Tak jakby. Prawie.
            W każdym razie Jenny wyprężyła się jak struna na swoim łóżku, by zobaczyć stojącego tuż obok Michaela, przyglądającego jej się z miną godną dementora, o ile dementorzy robią jakiekolwiek miny. 
            Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że to nie sen, żaden koszmar. To jej rzeczywistość będąca konsekwencją porażki z Puchonami. Michael osobiście przyszedł dopilnować, że nie spóźni się na poranny zestaw tort… Trening. Na poranny trening. Cóż za zaszczyt.
            Kiedy dotarła na boisko spostrzegła, że zebrali się tam już wszyscy i – a ta świadomość nie poprawiła jej wcale humoru – wszyscy wyglądali na równie zaspanych i równie nieszczęśliwych.
            - Dzień dobry! – zaczął dziarsko Michael, stając twarzą do nich wszystkich, na jego twarzy uśmiech. – To pierwszy z serii naszych poważnych treningów.
            - Nienawidzę cię, Morris – mruknęła pod nosem Bonnie, a uśmiech Mike’a stał się jeszcze słodszy.
            - Każdy z was wyraził na to zgodę – przypomniał im, nie tracąc animuszu.
            Jake ziewnął głośno, a jego ziewnięcie dziwnym trafem zabrzmiało zupełnie jak "bądź przeklęty".
            - Zasada numer jeden – odezwał się Michael, lecz wcale nie wyglądał na zirytowanego. – Żadnego marudzenia!
            Klasnął w dłonie, gdy nie usłyszał ani jednego głosu sprzeciwu.
            - Na rozgrzewkę trzy okrążenia wokół zamku – zapowiedział. – Biegiem.
            Jake otwierał właśnie usta, ale Mike był szybszy.
            - BIEGIEM! 
            Cóż robić, potruchtali przed siebie, wdychając rześkie i wilgotne poranne powietrze.



            Przez moment było idealnie. Słyszała tylko stłumione rozmowy gdzieś w oddali, odgłos skrobania piórem po pergaminie i jego oddech. Nie mogłaby prosić o lepsze warunki, a jednak nie miała złudzeń, że ten spokój potrwa dłużej niż trzy minuty.
            Nie pomyliła się.
            - Lily, już nie mogę – jęknął James, ukrywając twarz w dłoniach.
            - Nie bądź dzieckiem – mruknęła, nawet na niego nie zerkając, zbyt zajęta sporządzaniem notatki na transmutację. 
            Siedzieli w bibliotece dopiero od pół godziny i wciąż mieli przed sobą sporo roboty, a ona nie miała zamiaru dać się zaciągnąć nigdzie indziej. Zbyt wiele razy kończyło się na tym, że marnowali czas na błoniach albo w pokoju wspólnym. Nie. Biblioteka była idealna, bo nic nie mogło ich tutaj rozproszyć i odciągnąć od nauki. Owutemy były tuż-tuż, a ona nie miała zamiaru pozwolić zawalić ich ani sobie, ani swojemu chłopakowi.
            - Lilyyyyy – zajęczał jeszcze bardziej przeciągle, zwracając na siebie uwagę kilkorga uczniów siedzących w pobliżu oraz, co gorsza, bibliotekarki. Pani Pince posłała mu jedno ze swoich najbardziej nieprzychylnych spojrzeń, którego on nawet nie zauważył, co zirytowało ją jeszcze bardziej. 
            - Jaaaaames - odpowiedziała mu w podobnym tonie, ale zdecydowanie ciszej. Wykreśliła jedno zdanie dość zamaszystym ruchem. Spojrzała na chłopaka. - Weź się do roboty - powiedziała mu. - I nie - dorzuciła, kiedy zobaczyła, że otwiera usta by coś powiedzieć. - Nie chcę słuchać o tym, jak niepotrzebna jest ci teoria. 
            Wstała od stolika i odprowadzana jegomaślanym spojrzeniem, podeszła do jednej z półek, na której miała nadzieję na znalezienie pozycji traktującej o transmutacji zwierząt, kiedy nagle pośród szeptów usłyszała znajome nazwisko, które od razu, w całkiem naturalny, pozbawiony wścibskiej ciekawości sposób, przykuło jej uwagę.
            - Filch nakrył ich w pustej klasie - mówiła gorączkowym szeptem jakaś Krukonka, na jej twarzy porozumiewawczo-plotkarski uśmiech. - Christine, dasz wiarę? Przecież ona zawsze się zarzekała, że Black wcale jej się nie podoba!
            Wystarczyło. Lily z dziwną miną i bałaganem w głowie, z którego powoli zaczął tworzyć się konkretny kształt, wróciła do stolika i spojrzała na Jamesa, gotowa wyłapać najmniejsze oznaki kłamstwa. Oznaki, które powinna była wyłapać już wcześniej, kiedy wcisnął jej tę bajkę o pani Norris, ale wtedy nie miała najmniejszego powodu podejrzewać, że mijał się z prawdą.
            - Coś nie tak? - zapytał z niepokojem. - To pewnie od przepracowania, mówiłem ci, żebyśmy... 
            - Syriusz mówił, że ma ten szlaban, bo… - przerwała mu, a zamiast dokończyć, spojrzała na niego pytająco.
            James przez moment wyglądał na zdziwionego w dość nieprzyjemny sposób, potwierdzając tym samym jej podejrzenia i rozwiewając drobne wątpliwości, bo w końcu dziewczyny zawsze mogły mówić o Regulusie, ale wyraźnie nie mówiły.
            - Skąd nagle ten temat? – zapytał.
            - Za co ten szlaban?
            - Rzucił Confundusa na panią Norris i…
            - Mhm. – Lily oparła brodę na dłoni, podziwiając jego nagłą nieporadność. – A nieoficjalna wersja?
            - Nieoficjalna? Nie wiem o czym mówisz. – James zmieszał się i chwyciwszy za pióro, udał, że coś pisze. Lily wyjęła mu je z ręki, a on podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
            - Nie musisz mnie okłamywać, James – powiedziała powoli. – Nie mam zamiaru chodzić po zamku, rozprawiając o nim i Christine.
            Potter westchnął ze zrezygnowaniem i przeczesał palcami włosy. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, choć co prawda Syriusz wcale nie prosił go o dochowanie tajemnicy, ale to rozumiało się przecież samo przez się. Z drugiej strony jednak miał przed sobą Lily, swoją dziewczynę, a w przyszłości żonę i matkę jego dzieci, której nie znosił okłamywać i której ufał. Powierzyłby jej życie, więc mógł chyba powierzyć też drobną nowinkę?
            - On nie jest z tego dumny, Lily – powiedział w końcu, dokładnie dobierając słowa.
            Dziewczyna w odpowiedzi posłała mu spojrzenie pełnie niedowierzania.
            - Naprawdę. Żałuje tego – zapewnił ją z naciskiem, sięgając po jej chłodną dłoń. – Lily, zachowaj to…
            - Mi nie musisz tego mówić – odparła, lekko urażona, że w ogóle uznał, że trzeba ją o to prosić. - Martwiłabym się raczej o całą resztę uczniów. I w ogóle co mu strzeliło do łba? Myślałam, że ten etap ma już dawno za sobą.
            - Bo ma. Nie oceniaj go tak ostro.
            Kolejne wymowne spojrzenie.
            - Znam go lepiej niż ktokolwiek, okej? On po prostu… - James otworzył usta, by dokończyć, lecz zaraz je zamknął. Zmierzwił włosy, niezdecydowany jak i czy w ogóle powiedzieć Lily o tym, co miał zamiar powiedzieć. – On chyba… Wydaje mi się, że nagle poczuł się samotny.
            - Samotny? – powtórzyła bezwiednie i przez chwilę wpatrywała się mu w oczy, jakby starając się przetrawić tę informację. – Okej. 



            Przechadzała się po korytarzu w tę i z powrotem, wsłuchując się w odgłos jej własnych kroków odbijający się echem od ścian. Przygryzła paznokieć kciuka. Denerwowała się i nie wiedziała właściwie, dlaczego, bo to w końcu nie ona powinna się denerwować. Z jakiegoś powodu jednak była dziwnie pewna, że ON na pewno się nie denerwuje. On jest przecież ponad wszystko. A może zrobiła błąd, że w ogóle tu przyszła? To w końcu nie było aż tak wielkie przewinienie; może robiła z igły widły? 
            - Chciała mnie pani widzieć, szanowna pani Prefekt Naczelna? - Usłyszała nagle za plecami i aż wzdrygnęła się z zaskoczenia.
            - Daruj sobie ten protekcjonalny ton - odparła, odwracając się i mierząc go wzrokiem. - Nie było cię na zebraniu.
            Przez jego usta przebiegł cień uśmiechu.
            - Po raz pierwszy. 
            Zignorowała jego uwagę.
            - Bez powodu. Amanda powiedziała, że widziała cię chwilę wcześniej, nic ci nie dolegało - mówiła, obserwując jak chłopak wznosi oczy do nieba, powtarzając pod nosem imię dziewczyny, drugiego prefekta Slytherinu. Wiedziała, że nie darzą się zbyt wielką sympatią, no ale czego mogła się spodziewać po Rosierze: on nie darzył zbyt wielką sympatią nikogo. - Jeśli masz ważniejsze rzeczy do roboty…
            - To co? - wszedł jej w słowo, na jego twarzy mieszanka rozbawienia i pobłażania. - Zwolnisz mnie?
            Poczuła, że na jej policzki wypływa rumieniec i przeklęła w duchu.
            - Zgłoszę to do twojego opiekuna - odparła z zaciętą miną.
            - Mam ciarki ze strachu - mruknął ze złośliwym uśmiechem, po czym rozejrzał się dookoła i znów skupił spojrzenie na Lily. - Dlaczego nie ma tu Pottera?
            - Może jeszcze Dumbledore? Nie musimy przychodzić we dwoje, żeby udzielić ci reprymendy.
            - A wiesz co ja myślę, szanowna pani prefekt? - zapytał i zbliżywszy się o krok, kontynuował nieco ciszej: - Nikt nie musiał tu przychodzić. Ale ty robisz z tego sprawę osobistą. Mścisz się.
            Prychnęła.
            - Bredzisz.
            - Czyżby?
            - Nie mam powodów, by się na tobie mścić, Rosier.
            - Jak chcesz. W każdym razie gdybym był na na twoim miejscu, zapytałbym najpierw o zdanie panią Pomfrey. Albo lepiej: twoją przyjaciółeczkę, Johnson. - Uśmiechnął się chłodno na widok zaskoczenia odbitego na jej twarzy. - Przekaż jej od razu, że podobało mi się, jak delikatnie mnie dotykała – dorzucił, a ona aż skrzywiła się z niesmakiem na dwuznaczność tych słów. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał.
            - Nie bądź obleśny.
            - A co ja takiego powiedziałem? – odparł, wzruszając ramionami. – Rozumiem, że to wszystko - bardziej stwierdził niż zapytał i nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i wrócił do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. 
            Lily zaklęła wściekle pod nosem i ruszyła w stronę Wieży Gryffindoru. Zdecydowanie nie powinna była tu przychodzić. Zrobiła z siebie... Nie, to on zrobił z niej kretynkę. Znowu. No dobrze, zrobiła sama z siebie, bo chyba rzeczywiście przyszła tylko po to, żeby pokazać mu, że nie jest jakąś tam pierwszą lepszą, głupiutką dziewczynką z którą można sobie pogrywać. Ba, przyszła żeby pokazać mu, że ma nad nim władzę!
Pokręciła głową z rezygnacją. Jaką władzę? Merlinie, kiedy dokładnie stała się taką kretynką?
            Z tą nieprzyjemną myślą wkroczyła do pokoju wspólnego i pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to siedząca w fotelu z książką Jen.
            - Jenny! - zawołała i podeszła do niej, a dziewczyna uśmiechnęła się i pomachała w jej kierunku pudełkiem z czekoladowymi żabami, częstując ją. Lily pokręciła tylko głową.
            - Byłaś w skrzydle wczoraj popołudniu?
            Kiwnęła głową, buzię miała pełną czekolady.
            - Był tam Liam Rosier?
            Chwila zastanowienia i kolejne kiwnięcie głową.
            - Dość paskudnie zwichnął sobie kostkę i pani Pomfrey przetrzymała go dłużej niż zwykle - powiedziała Jenny, sięgając po kolejną żabę. - Całkiem miły z niego gość - dorzuciła po chwili.
            Lily westchnęła ciężko. Taa. Całkiem miły.



            Przekręciła pokrętło od radia, pozwalając by jej mieszkanie zatonęło w delikatnych dźwiękach muzyki fortepianowej. Uśmiechnęła się do siebie, upiła z kieliszka łyk wina i podeszła do okna. Otworzyła je szeroko, wpuszczając do pomieszczenia pachnący wiosną, wieczorny wiatr. Przez chwilę stała z zamkniętymi oczami, rozkoszując się chłodem na policzkach i pustką w głowie.
            Nabrała nagłej ochoty na mały lot nad miastem. Robiła to bardzo często, od kiedy tylko po raz pierwszy udało jej się przybrać animagiczną formę, w jej wypadku: formę sokoła. O własnych siłach oderwać się od ziemi, z góry podziwiać te wszystkie światła, zanurzać się w chłodzie powietrza, czuć na ciele powiew wiatru i absolutną wolność, której nie mogłaby doświadczyć w ludzkiej formie i której nie mogła porównać do niczego, co odczuwała jako człowiek. To wszystko było na wyciągnięcie ręki i już miała oddać się tej pokusie, kiedy rozbrzmiał dzwonek do jej mieszkania. Z westchnieniem zamknęła okno i poszła sprawdzić, kim był jej gość. Była niemile zaskoczona, gdy okazało się, że to przeszłość pukała do jej drzwi.
            - Terry? – Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, lecz jednocześnie odsunęła się, by mógł wejść do środka. Mężczyzna wytarł buty o wycieraczkę i wręczył jej mały pakunek.
            - Orzechowo-miodowe.
            Spojrzała na paczkę, a potem z powrotem na niego.
            - Cieszę się trochę bardziej na twój widok - powiedziała i zabrała ciasto do kuchni, a on odprowadził ją pełnym niedowierzania spojrzeniem, uśmiechając się lekko. 
            - Mam sobie pójść? - zawołał za nią, wskazując kciukiem za siebie. 
            - Merlinie, nie! Specjalnie się ogoliłeś, to musi być poważna sprawa - odkrzyknęła, a Terry wzniósł oczy do nieba, wszedł do salonu i opadł na skórzany fotel.
            Chwilę później Alex postawiła przed nim na stoliku talerz z ciastem i kieliszek, który napełniła winem. Dolała też sobie i usiadła w fotelu na przeciwko, w dość swobodnej pozie i wbiła w niego bystre spojrzenie.
            - Mam tylko nadzieję, że nie przyszedłeś na wspominki, bo wtedy będę zmuszona cię wyprosić - rzuciła i przyłożyła kieliszek do ust, nie oczekując odpowiedzi.
            Piła bardzo powoli, rozkoszując się smakiem, a kiedy muzyka zmieniła tempo: stała się żywsza, energiczniejsza, kobieta oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy. Nie popędzała go ani nie wypytywała o nic, doskonale wiedziała, że nie ma sensu. Terry żył własnym rytmem, czasem nieco flegmatycznym, ale własnym. To była jedna z jego cech, które doprowadzały ją do szału i które ceniła w nim najbardziej.
            Terry przekrzywił nieco głowę, przytknął kciuk do ust i uśmiechnął się. Alex nigdy sobie nic nie robiła z jego przytyków, że muzyka klasyczna i wino to rozrywki ludzi w podeszłym wieku. I podwójnie słusznie, bo on robił te uwagi tylko dla spojrzenia, jakie mu wtedy rzucała. Patrzenie na nią, kiedy była tak odprężona i spokojna, tak inna niż na co dzień, kiedyś było jednym z jego ulubionych zajęć. Dzisiaj też nie było nieprzyjemne i choć mężczyzna nie do końca chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą, to cieszył się, że miał tak dobry pretekst, by do niej przyjść.
            W końcu Alex otworzyła oczy, być może czując na sobie jego wzrok, a więc odezwał się.
            - Chodzi o ten pierścionek, który dałaś nam do przebadania. Masz go?
            Wyprostowała się i pokręciła głową.
            - Odesłałam Jenny. Coś z nim nie tak?
            - Nie, po prostu… Przyszła mi do głowy pewna myśl - powiedział, a ona przeszła przez pokój i przyciszyła muzykę do tego stopnia, że stała się tylko bardzo delikatnym tłem ich rozmowy.
            - Zamieniam się w słuch - powiedziała, siadając z powrotem w fotelu, a spojrzenie które w niego wbiła, było rozpalone ciekawością.
            - Mówiłem ci, że to wyjątkowo mocny stop, prawda? - zapytał, na co ona kiwnęła głową. - Z początku zdawało mi się, że to tylko tytan z domieszką srebra, co najwyżej utrwalony kilkoma zaklęciami, nic specjalnego. Przy bliższych oględzinach okazało się, że jest ciekawiej. Wykorzystano w nim pewne składniki, których dzisiaj już nikt nie używa, bo są rzadkie, drogie i dość trudno je połączyć. Ryzyko pomyłki i zmarnowania delikatnych metali jest zbyt duże i zwyczajnie nieopłacalne, bo ten stop nie posiada żadnych właściwości, na których komukolwiek mogłoby zależeć - wyjaśnił, a ona zupełnie nie wiedziała, do czego zmierzał, ale nie przerywała tego wykładu. - Poza jedną: potrafi pochłaniać energię. 
            Przekręciła głowę, wpatrując się w jego jasnoniebieskie oczy, wciąż jeszcze nie potrafiąc złapać nici, po których podążały jego myśli. Widząc to, postanowił jej pomóc.
            - Pomyśl o samym kształcie tego pierścionka: co pierwsze przychodzi ci na myśl?
            - Morze? Plaża? - rzuciła bez zastanowienia, jej mina wyrażała bezradność.
            Westchnął z rezygnacją.
            - Bądź bardziej kreatywna.
            - Smażalnia ryb? - odparła, a on, wraz z pełnym dezaprobaty spojrzeniem, posłał jej lekki uśmiech.
            - Perła! - powiedział w końcu z naciskiem. - W tego rodzaju muszlach wykształcają się perły.
            Dosłownie usłyszała w głowie ciche kliknięcie, kiedy wszystkie informacje nagle ułożyły się w logiczną całość. Było nawet więcej, bo przed oczami stanął jej obraz Burnsa, gdy stał w jej gabinecie, ze swoim idiotycznym uśmieszkiem bawiąc się szkatułką Paula. Ten sukinsyn albo dawał jej wskazówkę, albo prowadził na manowce. Znowu. Ale skoro Terry…
            - Więc sądzisz, że… - zaczęła i spojrzała na mężczyznę. Chciała, by powiedział głośno to, co ona już wiedziała.
            - Pierścionek to tylko pojemnik.
            Zerwała się z kanapy. Chwyciła kawałek pergaminu i piórem naskrobała krótką wiadomość. Serce waliło jej jak młotem, ręka drżała; bez pomocy Terry'ego nie dałaby rady przymocować liściku do nóżki sowy, choć nawet nie wiedziała kiedy się przy niej znalazł. Przez chwilę obserwowali jak szara sowa znika w mroku nocy.
            - Jeżeli masz rację… - zaczęła, ale nigdy nie dokończyła, czując jego usta na swoich. Pocałował ją dokładnie w ten sam sposób, w jaki pocałował ją wtedy, po raz pierwszy, pod drzwiami jej mieszkania, na zakończenie wybitnie nieudanej randki. I choć zwykła była mówić, że przeszłość trzeba zostawić w spokoju, a dotyk jego warg i dłoni na jej ciele całkowicie przeczył temu twierdzeniu, to z jakiegoś powodu nawet nie próbowała tego przerwać.



            Miarowe stukanie deszczu o szyby miało działanie hipnotyzujące, usypiające i sama nie wiedziała, kiedy ostatecznie się mu poddała i po raz kolejny zasnęła w fotelu w pokoju wspólnym. Z samego faktu zdała sobie sprawę dopiero, gdy czyjeś ręce zarzuciły na nią miękki koc. Nieprzytomnie zatoczyła wzrokiem dookoła, mając dziwne wrażenie, że to wszystko już kiedyś się działo. Rozprostowała nogi, zrzucając z kolan książkę, która uderzyła z cichym stukotem o podłogę. Ten stukot uświadomił jej, że czegoś jej brakuje i odrzuciła koc, rozglądając się gorączkowo.
            - Tutaj jest - powiedział cicho Syriusz, wyciągając w jej kierunku małego kota.
            - Dzięki - wymamrotała ochryple, odbierając go od niego, po czym wtuliła nos w łebek Bidziila, składając na nim pocałunek.
            - Jen? - zaczął Black, a ona nawet na niego nie spojrzała. - Unikasz mnie. - To nie miało być pytanie i nie zabrzmiało jak pytanie. Zawsze wiedział, kiedy ona nie chciała go widzieć i dzisiaj - z jakiegoś powodu, którego jeszcze nie znał i wolał się nie domyślać - zdecydowanie nie chciała go widzieć.
            Przez chwilę milczała.
            - Nie – odparła w końcu głupkowato, po czym pokręciła głową, jakby tylko do swoich myśli i podniosła na niego zmęczony wzrok. – Tak.
            - Dlaczego? - zapytał, przysiadając na podłokietniku fotela obok.
            Prychnęła z irytacją.
            - Mam wymienić alfabetycznie, tematycznie czy chronologicznie?
            Mimo wszystko nie potrafił zatrzymać tego cienia uśmiechu.
            - Ze względu na istotność.
            - Na kolacji ukradłeś ostatni kawałek ciasta czekoladowego.
            Wzniósł oczy do nieba i kiwnął lekko głową.
            - Od drugiej strony.
            - Christine - powiedziała z wyraźnie wyczuwalną ironią.
            Dowiedziała się o tym dopiero dzisiaj. Przypadkiem. Podsłuchując! Cała szkoła, wszyscy, wszyscy, wiedzieli od tygodnia, a ona usłyszała o tym dopiero dzisiaj w damskiej toalecie, w przerwie pomiędzy transmutacją i zielarstwem. Co ciekawe, nawet się nie zdenerwowała. Była chyba zbyt zmęczona. Jedyne, co odczuła słuchając rewelacji Jamie Thompson to coś jakby.... rozczarowanie? Gdy zapytała o wszystko Remusa, ten tylko kiwnął głową, wcale nie wyglądał na zaskoczonego. Przez resztę dnia nie rozmawiała z nikim, próbując oswoić się z myślą, że Syriusz ją... zdradził? Czy to dobre słowo? Czy miała prawo go używać? Chyba nie, w końcu on tylko złamał obietnicę, tylko złamał obietnicę, że już nigdy więcej nie będzie zwodził, dawał fałszywych nadziei i wykorzystywał zakochanych w nim serc. Poza tym, czy to oznaczało, że słowa, które wypowiedział wtedy na korytarzu, słowa które miały mieć tyle znaczenia; czy zostały w ten sposób z niego obrabowane? Czy udało się mu już wyleczyć z uczucia do niej, a skoro zrobił to tak szybko, to czy rzeczywiście było to szczere uczucie? Nie zakładała, że wtedy ją okłamał, zakładała, że pomylił chwilowy zawrót głowy z czymś, co mogło mieć trwalsze podstawy niż tylko buzujące hormony.
            Syriusz westchnął ciężko. Spodziewał się, że się dowie, byłby kretynem, kretynem nawet większym niż w rzeczywistości był, gdyby się nie spodziewał. Nie znaczy jednak, że był na to przygotowany; że wiedział co jej powiedzieć. Jedyne co wiedział to to, że popełnił błąd. Moment zapomnienia, kilka chwil kiedy nie musiał czuć się przegrany ani odrzucony miały kosztować go o wiele więcej, niż chciałby płacić.
            - Skąd o tym wiesz? - zapytał w końcu, a ona przewróciła oczami.
            - To Hogwart.
            - Posłuchaj…
            - Nie. - Wyciągnęła rękę w jego kierunku, uciszając go. - Nie tłumacz się. Naprawdę, nie znajduję przyjemność w odgrywaniu urażonej damy, ale nie mam ochoty teraz z tobą o tym gadać, okej? Pogadamy jak będę mieć siłę, żeby na ciebie nawrzeszczeć. Obiecuję prawić morały i dorzucić kilka soczystych przekleństw, a póki co, nie mów do mnie. 
            W pokoju wspólnym przez chwilę panowała cisza, przerywana szumem deszczu i dziwnym chrobotaniem o szybę.
            - Słyszysz to? - zapytał Syriusz i podszedł do okna. Otworzył je i wpuścił do środka szarą sowę z przemoczonymi piórami. Odczepił od jej nóżki list i zerknął na adresata, wyjątkowo znajomego adresata.
            - Do ciebie - powiedział, podając Jen kopertę, a ona, najwyraźniej od razu rozpoznając charakter pisma, rozdarła ją i przeczytała szybko bardzo krótką wiadomość. Syriuszowi zdało się, że zbladła odrobinę.
            - Idę spać - zapowiedziała nagle i bez słowa wyjaśnienia pobiegła schodami na górę.
            - Jen, zaczekaj... - zaczął, lecz przerwał gdy usłyszał, że jedyną odpowiedzią był dźwięk zamykanych drzwi dormitorium.
            Dziewczyna usiadła na łóżku i rzuciła jeszcze jedno krótkie spojrzenie na tekst zapisany na pergaminie. Było tylko jedno zdanie, brakowało nawet podpisu. 
            "Spróbuj otworzyć pierścionek."
            Zdjęła go z palca i obejrzała dokładnie z każdej strony. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że przestrzeń pomiędzy dwoma częściami muszli jest zbyt mała, by coś tam wcisnąć, ale wtedy właśnie dostrzegła maleńką rysę, który sprawiła, że jej dłoń zadrżała. Zabrała z szafki spinkę i transmutowała ją w szpilkę. Dopiero po kilku minutach udało jej się podważyć wieczko. Muszla się otworzyła, a maleńki kamyczek który z niej wypadł, potoczył się po podłodze. 

20 komentarzy:

  1. Podoba mi się, jak zawsze :D <3 Nie przejmuj się swoim zdaniem na temat notek. Twoje zdanie się nie liczy xDDD Cokolwiek napiszesz będzie boskie <3
    Kocham Syriuszaa, i Jamesaa i Jen i wszystkich i cb
    Pozdrawiam, życzę weny i czasu wolnego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, prawie się rozryczałam jak zobaczyłam, że to koniec rozdziału... Pociesz mnie i napisz niedługo nowy, w którym będzie dużo Syriusza i Jen ^^ Ty po prostu masz radość z torturowania ludzi. A torturujesz ich [w tym mnie] rozdziałami, w których Jen nie całuje sie z Syriuszem. Oczywiście wiem, że to nie byłoby fajne gdyby za niedługo ich relacje zbliżyły się, bo o wiele lepiej jest czekać w napięciu na tę chwilę, lecz póki co zadowole się tym, że Jen jest zazdrosna o swoją miłość życia ;D Pozdrowienia i weny życzę i czasu wolnego, jak osoba pwyżej.
    XYZ

    OdpowiedzUsuń
  3. A, i chcę dodać, że chcę, żeby Will Taylor okazał sie super zły i żeby Syriusz i James mieli okazję na poćwiczeniu zaklęć na nim. Oczywiście wiem, że ty będziesz pisać według swojej woli, ale chyba pomarzyć mogę ;3
    XYZ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Will super zły? Nie mogłabym mu tego zrobić, toż to uroczy Puchon. ;)

      Usuń
    2. Czasem pozory mylą ;)
      XYZ

      Usuń
  4. Czy Jen nie jest ostatnio właśnie zmęczona? Teraz wiadomo dlaczego - przez ten metal. Piszesz wyjekurwabiście. Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Początkowy fragment o Syriuszu i Jenny, tym co do niego powiedziała, że go przygarną był świetny ;D. Nie ma to jak przyjaciele :D. Albo Remus :D. Pearl widocznie ma wpływ na Remusa :D. Wiadomo, że przenosi się te nawyki od innych, z którymi się przebywa. I ten mój kochany, leniwy, uroczy James, któremu chyba się nie udało wynieść Evans z biblioteki. Ten pan, co ucieka ze spotkań prefektów nie uzyskał mojej sympatii. Ma wkurzający typ mówienia, co złości Lily i ja się jej wcale nie dziwię, że ona czuję się jak idiotka. Nic dziwnego, że nie może zrozumieć tego, co powiedziała o nim Jenny. W dodatku po tym, co on jej powiedział: że lubi jej dotyk? Kto by chciał oddać przyjaciółkę w takie łapska? Black nie zrobił dobrze, ale po nim w sumie można się wszystkiego spodziewać, choć wierzę w to, co powiedział Potter. Syriusz się kruszy z tym swoim "zaliczaniem". Zakochał się w Jenny, a im może ona poczuła coś do niego? Normalnie wiedziałam, że tym złym jest Mike :D. Idealnie pasował do tej roli. No, ale cóż zgodzili się w ciemno, więc muszą pocierpieć i wrócić do formy. Ten Burns... może on coś knuje z Lordem Voldemortem? Tak, ja wiem, że nie powinnam tego słowa wypowiadać... znaczy w sumie pisać, chociaż pisać chyba można? Ale ja się w sumie nie boję ludzi bez nosa :D. A Alex wpadła... złamała swoją zasadę, ale może to i dobrze? ;> Wiem, że komentarz nie należy do najdłuższych, ale uwierz mi, że rozdział mi się podoba, tylko nie mam zbyt wiele energii dziś... Olka (granice-sprawiedliwosci)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co tu dużo pisać? Można by było pisać tylko jedno słowo "ŚWIETNE"! Nigdy nie lubiłam opowiadań o nich ale to jest świetne!Naprawdę mnie urzekło! Strasznie nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Mam nadzieję,że Syriusz i Jenny będą wreszcie razem! <33

    Pozdrawiam Zuza.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajrzałam tu z ciekawości, bo znalazłam Cię w bodajże "Posegregowane"... Zaczęłam czytać pierwsze wymiany zdań i tak jakoś nie mogłam oderwać wzroku od tych uroczo zabawnych wypowiedzi (mimo, że bladego pojęcia nie miałam o co chodzi), ale dawno się aż tak nie uśmiałam na żadnym blogu z dziedziny ff!
    Fantastyczne dialogi. Nawet jeśli, jak sama napisałaś, portrety psychologiczne nie są zbyt rozbudowane. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Perełka wśród ff z okresu Huncwotów. Naprawdę jesteś przekomiczna i inteligentnie zabawna. Zazdroszczę i gratuluję, na pewno będę Cię śledzić :)
    A teraz lecę ogarnąć starsze posty, bo zajrzałam w "Streszczenie" póki co, ale coś czuję, że wkręciłam się w Twój klimat. I może jednak wypadałoby wiedzieć "o co chodzi" od początku, a nie tak wybiórczo. Jen da się lubić, jak najbardziej.
    Ahaaaa i jeszcze to:
    - Nie mogę iść sama. Wszyscy pomyślą, że…
    - Że jesteś kobietą wyzwoloną.

    Chyba dzięki Tobie zacznę bez wstydu chodzić sama na imprezy w drogich kieckach.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby fajnie, bo to w końcu żaden wstyd. ;)
      Bardzo dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam.

      Usuń
    2. Przyjemność po mojej stronie.
      Wiesz, Twoja wesoła twórczość tutaj uzależnia. To, co udostępniłaś na tym blogu przeczytałam w całości, ale było mało, więc grzebałam dalej, bo chciałam więcej (a to już podchodzi pod syndrom poważnego uzależnienia). Znalazłam link i wróciłam się na onet (gdzie panuje teraz straszny syf i jakieś delokalizacje graficzne, wtf), bo chciałam znać Twoją historię Huncwotów z Jen Johnson od samego początku. Jestem póki co na archiwum ze stycznia 2010. Droga Cookie, to jest absolutnie fantastyczna historia, śmieszna i taka naturalna. Piękne.
      Nie piszesz może nic autorskiego? W sensie takiego bardziej na poważnie... Tak sobie myślę, że jakbyś napisała jakąś swoją historię z tak wyrazistymi postaciami i fabułą... To ta książka w empikach byłaby promowana jako 'bestseller'. Jasne, że rzemiosło pisania trzeba by było doprowadzić do jako-takiej perfekcji, ale myślę, że kogo jak kogo, ale Ciebie ludzie by czytali. :) Dzielę się tylko luźnymi refleksjami, bo jesteś naprawdę wyjątkowa na blogosferze. Uwierz.

      Życzę Ci dużo weny i dużo ciepłych dni.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Kiedy nowy rozdział ??

    OdpowiedzUsuń
  9. Dawaj nowy rozdział, ja tu czekam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Koobieto ten blog jest Z A J E B I S T Y ♥ Codziennie sprawdzam a tu nic,nie ma nowego rozdziału ;_; PUSTKA :C Jestes nawet na szybkim wybieraniu-to naprawdę zaszczyt :*** Twój blog jest śmieszny ale też pokazuje to co się naprawdę dzieje,nie mogę się doczekac dalszych przygód Syriusza i Jenny oraz Lunia :** Zbytnio nie lubiłam Huncwotów ale ten blog mnie tak oczarował ;_; Jak bym była pod wpływem Imperio XDDD Błągam nie zawieszaj tego bloooga ;_____; Mam nadzieję,że w Maju będzie ten rozdział :*

    Pozdrawiam twoja wieeeelka fanka,Zuzka. :DDD

    OdpowiedzUsuń
  11. Na prawdę ie lubię spamować ludziom, przepraszam :<<<
    http://life-of-jily.blogspot.com/2013/05/rozdzia-2-umowa.html
    Nowy rozdział, po wszelakich trudach (2 tygodnie bez internetu i długotrwały brak weny)
    Zapraszam

    Poza tym, apeluję o nowy rozdział... Ahh, gdyby to było takie łatwe... Musisz mieć teraz 0 czasu wolnego, koniec roku jest najgorszy :<<
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. ja czekam ! wchodzę codziennie zobaczyć czy nie ma rozdziału, myśle że masz naprawde wielu fanów choć mało którym chce sie komentować :< będe czekać choćby wieczność, bo piszesz niesamowicie! zakochałam sie w tym opowiadaniu

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy rozdział? Weeeź,umieram ;_;

    OdpowiedzUsuń
  14. WSZYSCY CIĘ KOCHAMY I CHCEMY BY TWOJA WENA WRÓCIŁA!

    OdpowiedzUsuń
  15. Jen! Gdzieś się podziała i nas zostawiła?;P Olka (granice-sprawiedliwosci - zakończone, ale jak inaczej się podpisać, abyś wiedziała, kim jestem?;P)

    OdpowiedzUsuń