- Przepraszam, czy ja mogę prosić o autograf?
Usłyszawszy to, odwróciła się i rzuciła mu spojrzenie,
które w zamierzeniu miało go zamordować. Zmrozić chociaż. Sądząc po jego
jeszcze bardziej zadowolonej z siebie minie, zupełnie nie wyszło. Jak nic
dzisiaj. Niedbałym ruchem odgarnęła z twarzy niesforne włosy.
- Jesteś przezabawny – mruknęła, przykucając by zawiązać
sznurówki.
- Jestem pod wrażeniem! – odparł Syriusz, z jego twarzy
nie schodził szeroki uśmiech. – Pierwszy raz widziałem pałkarkę, która podczas
jednego meczu siedem razy zrzuciła z miotły gracza z własnej drużyny!
- Sześć razy – sprostowała, podnosząc się. Ruszyła
w kierunku zamku nie oglądając się za siebie. I tak miała pewność, że pójdzie
za nią. Przecież nie byłby sobą gdyby darował sobie natrząsanie się z niej
chociaż ten jeden raz.
- Wiesz, że lubię fantazjować, że tłuczek jest tak
naprawdę twoją głową? – zapytała, gdy się z nią zrównał, wymachując przy tym
dość sugestywnie trzymaną w lewej ręce pałką.
Syriusz parsknął śmiechem.
- Ja lubię fantazjować o trochę innych rzeczach, ale
miło, że się zwierzasz.
Przez chwilę szli w milczeniu, nic sobie nie robiąc z
wiosennego deszczu kapiącego im na głowy. Gdyby nie totalna porażka, której
dopiero co doznali na boisku, Jen mogłaby uznać ten dzień za całkiem przyjemny.
Niestety, wszystko wskazywało na to, że usypana piegami i z tego powodu
przeurocza twarz Deana, ścigającego Puchonów, rozpromieniona w triumfalnym
uśmiechu kiedy zasadzał im kolejnego gola, będzie nawiedzać ją w dzisiejszych
koszmarach.
- Idziesz do Hogsmede? - Z zamyślenia wyrwał ją głos
Syriusza.
Kiwnęła głową nie patrząc na niego.
- Z Willem.
Black przewrócił oczami. To imię było jego zdecydowanie
najmniej ulubionym imieniem świata. Miał nawet zamiar pojęczeć jej na ten temat
nad uchem, kiedy ona powiedziała coś zupełnie niespodziewanego.
- Idziesz z nami?
Zmarszczył brwi ze zdziwieniem i nie odzywał się przez
dłuższą chwilę, więc w końcu zerknęła na niego kątem oka.
- Oszołomiła cię moja propozycja?
- To zależy – odparł, otwierając drzwi do zamku. – Mam
być przyzwoitką?
- Tak jakbyś jeszcze się do tego nadawał… - mruknęła i
weszła do środka, a on znów się uśmiechnął. – Idziemy całą paczką.
- Paczką? –
powtórzył ze zdumieniem, patrząc na nią z góry. – Należę do paczki?
Przystanęła i udała, że się zastanawia.
- Nie, ale jest nam cię szkoda.
Siedzieli razem przy złączonych stolikach, mówili z
sensem lub bez, pijani, choć najtrzeźwiejsi pod słońcem. Cieszyli się ostatnimi
chwilami szkoły, przeczuwając, lecz nie do końca będąc świadomymi, co ich czeka
po opuszczeniu jej murów. Nie miało to jednak teraz znaczenia, bo teraz byli
panami świata, byli młodzi i szczęśliwi, a Rosmerta sprzedawała im kremowe
taniej niż zwykle.
- Kończymy szkołę i idziemy grać na nosie panu lordowi – zapowiedział z uśmiechem James.
– Co nie, Frank?
Frank, jedną ręką obejmujący Alicję, w drugiej trzymał
kufel z piwem i teraz uniósł go wysoko.
- Będziemy się bić! Żaden dziwoląg z przerośniętym ego
nie będzie nam mówił, jak żyć!
Jego słowom zawtórowały młodzieńcze okrzyki pełne
entuzjazmu, a obietnica w nich zawarta przypieczętowana została opróżnieniem
kufli.
- Ale ja brzydzę się przemocą – zaoponowała nieśmiało
Jen, na jej ustach zawadiacki uśmiech.
- Cisza, cisza. – James uciszył rozmowy gestem dłoni, po
czym wskazał na przyjaciółkę. – Pacyfistka niechaj przemówi!
- Pokój i miłość, kochani, pokój i miłość – rzuciła
złotymi hasłami Jenny. – I kremowe dla wszystkich. Syriusz stawia – dodała, po
czym objęła siedzącego obok Blacka i uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego
sceptyczną minę.
- Jak ci idzie trening z Hart? – zapytała po drugiej
stronie stolika Lily siedzącego obok Remusa, który właśnie dopijał zawartość
swojego kufla. Przełknął i uśmiechnął się szeroko.
- Wyjekurwabiście.
Evans zakrztusiła się ze śmiechu, Alicja aż zaklaskała w
dłonie z uciechy.
- Niechaj chwała będzie Hart za wprowadzenie anty-kultury
języka wśród nawet najbardziej wymagających kręgów! - zawołała w tym samym
tonie, jak jeszcze przed chwilą jej chłopak, a Jenny, Will, James i Frank
podchwycili jej toast.
- Pearl jest niesamowicie skupiona - powiedział już nieco
bardziej poważniej Remus. - Zdziwię się jak nie zajmie co najmniej trzeciego
miejsca.
- A ty razem z nią – wtrąciła Rose i cmoknęła go w
policzek. – Jesteś doskonałym nauczycielem, to dlatego.
- A słyszeliście, że... – Ponad głosami pozostałych znowu
górował głos Jamesa, na jego twarzy psotny uśmiech. - Pearl Hart kiedyś wcale
nie nazywała się Pearl Hart.
- O nieeee - zajęczała głośno Lily i ukryła twarz w
dłoniach. Zaraz jednak zerknęła na przyjaciół spomiędzy rozczapierzonych
palców. - Znowu?
- Czy jest w tej szkole ktoś, kto nie był
podejrzewany o zmianę nazwiska? - zapytał Syriusz z krzywym uśmiechem. - Nawet
Dumbledore miał swojego czasu być Merlinem, Draculą i Gryffindorem.
- To urocze, zabrzmiało zupełnie jakbyś to nie ty wciskał
pierwszakom ten kit. - Jen zerknęła na niego z uśmiechem, który on odwzajemnił
bez słowa. Przez chwilę wpatrywali się tak w siebie nawzajem, kiedy odezwał się
Will.
- Mieliśmy też nieślubne dziecko pana lorda, pamiętacie?
- Pat Simpson! - odezwała się Rose z uśmiechem. - Sama
miałam co do niego wątpliwości.
- Tak! - przyznała Alicja i wzięła łyk piwa. - Czasami
wystarczyło, że na ciebie spojrzał, a już czuło się jak w twoją duszę wkrada
się zło.
James zachichotał pod nosem i wystawił dłoń Alicji, by
przybiła mu piątkę.
- Dajcie spokój, to był chyba najsłodszy człowiek,
jakiemu kiedykolwiek podawałam eliksir pieprzowy.
- Niemożliwe - wtrącił Syriusz. - Podawałaś go też mi.
- I mi - zawtórowali mu prawie równocześnie James i
Remus, pierwszy z nich wbił w Jen wymowne spojrzenie.
- Mi też - przypomniała sobie Lily, a zaraz po niej
Alicja i Frank.
- To właśnie między innymi miałam na myśli mówiąc, że
Gryfoni to najbardziej nieznośni ludzie, na jakich można trafić w Hogwarcie -
mruknęła Jenny do Willa, konspiracyjnie pochylając się do niego i przykrywając
usta dłonią.
- Nie mogę się z tym zgodzić - odparł chłopak równie
cicho.
- Nie?
- Nie. - Pokręcił głową dla wzmocnienia wagi swoich słów.
- Dlaczego?
- Bo najsłodszą osobą, która kiedykolwiek chodziła po
Hogwarcie jest jedna mała Gryfonka.
- Znowu mała Johnson? - zapytała z przekornym uśmiechem,
który on odwzajemnił i spojrzał na nią miękko.
- Taa - przyznał i odwrócił wzrok. - Znowu mała Johnson.
Przyśnił jej się najgorszy koszmar w życiu.
W tym śnie, jak na ironię, smacznie spała, kiedy drzwi
dormitorium otworzyły się z mrożącym serce skrzypieniem. Ciężkie, zwiastujące
coś zdecydowanie niedobrego - jakiegoś rodzaju nie dającą się zdefiniować zgubę
- kroki, zbliżały się do jej łóżka. Bidziil zamiauczał z przerażeniem, chowając
swój mały, puchaty łebek pod jej rękę. Nadchodząca postać podeszła do jej
łóżka, w ręku ściskając podłużny przedmiot, gotowa by uderzyć. Wciągnęła
powietrze i pochyliła się do jej twarzy.
- JOHNSON! DAJĘ CI TRZY MINUTY! – ryknęła wprost do jej
ucha, powodując zawał. Tak jakby. Prawie.
W każdym razie Jenny wyprężyła się jak struna na swoim
łóżku, by zobaczyć stojącego tuż obok Michaela, przyglądającego jej się z miną
godną dementora, o ile dementorzy robią jakiekolwiek miny.
Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że to nie sen, żaden
koszmar. To jej rzeczywistość będąca konsekwencją porażki z Puchonami. Michael
osobiście przyszedł dopilnować, że nie spóźni się na poranny zestaw tort…
Trening. Na poranny trening. Cóż za zaszczyt.
Kiedy dotarła na boisko spostrzegła, że zebrali się tam
już wszyscy i – a ta świadomość nie poprawiła jej wcale humoru – wszyscy
wyglądali na równie zaspanych i równie nieszczęśliwych.
- Dzień dobry! – zaczął dziarsko Michael, stając twarzą
do nich wszystkich, na jego twarzy uśmiech. – To pierwszy z serii naszych
poważnych treningów.
- Nienawidzę cię, Morris – mruknęła pod nosem Bonnie, a
uśmiech Mike’a stał się jeszcze słodszy.
- Każdy z was wyraził na to zgodę – przypomniał im, nie
tracąc animuszu.
Jake ziewnął głośno, a jego ziewnięcie dziwnym trafem
zabrzmiało zupełnie jak "bądź przeklęty".
- Zasada numer jeden – odezwał się Michael, lecz wcale
nie wyglądał na zirytowanego. – Żadnego marudzenia!
Klasnął w dłonie, gdy nie usłyszał ani jednego głosu
sprzeciwu.
- Na rozgrzewkę trzy okrążenia wokół zamku –
zapowiedział. – Biegiem.
Jake otwierał właśnie usta, ale Mike był szybszy.
- BIEGIEM!
Cóż robić, potruchtali przed siebie, wdychając rześkie i
wilgotne poranne powietrze.
Przez moment było idealnie. Słyszała tylko stłumione rozmowy gdzieś w oddali, odgłos skrobania piórem po pergaminie i jego oddech. Nie mogłaby prosić o lepsze warunki, a jednak nie miała złudzeń, że ten spokój potrwa dłużej niż trzy minuty.
Nie pomyliła się.
- Lily, już nie mogę – jęknął James, ukrywając twarz w
dłoniach.
- Nie bądź dzieckiem – mruknęła, nawet na niego nie
zerkając, zbyt zajęta sporządzaniem notatki na transmutację.
Siedzieli w bibliotece dopiero od pół godziny i wciąż
mieli przed sobą sporo roboty, a ona nie miała zamiaru dać się zaciągnąć
nigdzie indziej. Zbyt wiele razy kończyło się na tym, że marnowali czas na
błoniach albo w pokoju wspólnym. Nie. Biblioteka była idealna, bo nic nie mogło
ich tutaj rozproszyć i odciągnąć od nauki. Owutemy były tuż-tuż, a ona nie
miała zamiaru pozwolić zawalić ich ani sobie, ani swojemu chłopakowi.
- Lilyyyyy – zajęczał jeszcze bardziej przeciągle,
zwracając na siebie uwagę kilkorga uczniów siedzących w pobliżu oraz, co
gorsza, bibliotekarki. Pani Pince posłała mu jedno ze swoich najbardziej
nieprzychylnych spojrzeń, którego on nawet nie zauważył, co zirytowało ją
jeszcze bardziej.
- Jaaaaames - odpowiedziała mu w podobnym tonie, ale
zdecydowanie ciszej. Wykreśliła jedno zdanie dość zamaszystym ruchem. Spojrzała
na chłopaka. - Weź się do roboty - powiedziała mu. - I nie - dorzuciła, kiedy
zobaczyła, że otwiera usta by coś powiedzieć. - Nie chcę słuchać o tym, jak
niepotrzebna jest ci teoria.
Wstała od stolika i odprowadzana jegomaślanym
spojrzeniem, podeszła do jednej z półek, na której miała nadzieję na
znalezienie pozycji traktującej o transmutacji zwierząt, kiedy nagle pośród
szeptów usłyszała znajome nazwisko, które od razu, w całkiem naturalny, pozbawiony
wścibskiej ciekawości sposób, przykuło jej uwagę.
- Filch nakrył ich w pustej klasie - mówiła gorączkowym
szeptem jakaś Krukonka, na jej twarzy porozumiewawczo-plotkarski uśmiech. - Christine,
dasz wiarę? Przecież ona zawsze się zarzekała, że Black wcale jej się nie
podoba!
Wystarczyło. Lily z dziwną miną i bałaganem w głowie, z
którego powoli zaczął tworzyć się konkretny kształt, wróciła do stolika i
spojrzała na Jamesa, gotowa wyłapać najmniejsze oznaki kłamstwa. Oznaki, które
powinna była wyłapać już wcześniej, kiedy wcisnął jej tę bajkę o pani Norris,
ale wtedy nie miała najmniejszego powodu podejrzewać, że mijał się z prawdą.
- Coś nie tak? - zapytał z niepokojem. - To pewnie od
przepracowania, mówiłem ci, żebyśmy...
- Syriusz mówił, że ma ten szlaban, bo… - przerwała mu, a
zamiast dokończyć, spojrzała na niego pytająco.
James przez moment wyglądał na zdziwionego w dość
nieprzyjemny sposób, potwierdzając tym samym jej podejrzenia i rozwiewając drobne
wątpliwości, bo w końcu dziewczyny zawsze mogły mówić o Regulusie, ale wyraźnie
nie mówiły.
- Skąd nagle ten temat? – zapytał.
- Za co ten szlaban?
- Rzucił Confundusa na panią Norris i…
- Mhm. – Lily oparła brodę na dłoni, podziwiając jego
nagłą nieporadność. – A nieoficjalna wersja?
- Nieoficjalna? Nie wiem o czym mówisz. – James zmieszał
się i chwyciwszy za pióro, udał, że coś pisze. Lily wyjęła mu je z ręki, a on
podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Nie musisz mnie okłamywać, James – powiedziała powoli.
– Nie mam zamiaru chodzić po zamku, rozprawiając o nim i Christine.
Potter westchnął ze zrezygnowaniem i przeczesał palcami
włosy. Nie miał ochoty o tym rozmawiać, choć co prawda Syriusz wcale nie prosił
go o dochowanie tajemnicy, ale to rozumiało się przecież samo przez się. Z
drugiej strony jednak miał przed sobą Lily, swoją
dziewczynę, a w przyszłości żonę i matkę jego dzieci, której nie znosił
okłamywać i której ufał. Powierzyłby jej życie, więc mógł chyba powierzyć też
drobną nowinkę?
- On nie jest z tego dumny, Lily – powiedział w końcu,
dokładnie dobierając słowa.
Dziewczyna w odpowiedzi posłała mu spojrzenie pełnie
niedowierzania.
- Naprawdę. Żałuje tego – zapewnił ją z naciskiem,
sięgając po jej chłodną dłoń. – Lily, zachowaj to…
- Mi nie musisz tego mówić – odparła, lekko urażona, że w
ogóle uznał, że trzeba ją o to prosić. - Martwiłabym się raczej o całą resztę
uczniów. I w ogóle co mu strzeliło do łba? Myślałam, że ten etap ma już dawno
za sobą.
- Bo ma. Nie oceniaj go tak ostro.
Kolejne wymowne spojrzenie.
- Znam go lepiej niż ktokolwiek, okej? On po prostu… -
James otworzył usta, by dokończyć, lecz zaraz je zamknął. Zmierzwił włosy,
niezdecydowany jak i czy w ogóle powiedzieć Lily o tym, co miał zamiar
powiedzieć. – On chyba… Wydaje mi się, że nagle poczuł się samotny.
- Samotny? – powtórzyła bezwiednie i przez chwilę
wpatrywała się mu w oczy, jakby starając się przetrawić tę informację. – Okej.
Przechadzała się po korytarzu w tę i z powrotem,
wsłuchując się w odgłos jej własnych kroków odbijający się echem od ścian.
Przygryzła paznokieć kciuka. Denerwowała się i nie wiedziała właściwie,
dlaczego, bo to w końcu nie ona powinna się denerwować. Z jakiegoś
powodu jednak była dziwnie pewna, że ON na pewno się nie denerwuje. On jest
przecież ponad wszystko. A może zrobiła błąd, że w ogóle tu przyszła? To w
końcu nie było aż tak wielkie przewinienie; może robiła z igły widły?
- Chciała mnie pani widzieć, szanowna pani Prefekt
Naczelna? - Usłyszała nagle za plecami i aż wzdrygnęła się z zaskoczenia.
- Daruj sobie ten protekcjonalny ton - odparła,
odwracając się i mierząc go wzrokiem. - Nie było cię na zebraniu.
Przez jego usta przebiegł cień uśmiechu.
- Po raz pierwszy.
Zignorowała jego uwagę.
- Bez powodu. Amanda powiedziała, że widziała cię chwilę
wcześniej, nic ci nie dolegało - mówiła, obserwując jak chłopak wznosi oczy do
nieba, powtarzając pod nosem imię dziewczyny, drugiego prefekta Slytherinu.
Wiedziała, że nie darzą się zbyt wielką sympatią, no ale czego mogła się
spodziewać po Rosierze: on nie darzył zbyt wielką sympatią nikogo. - Jeśli masz
ważniejsze rzeczy do roboty…
- To co? - wszedł
jej w słowo, na jego twarzy mieszanka rozbawienia i pobłażania. - Zwolnisz mnie?
Poczuła, że na jej policzki wypływa rumieniec i przeklęła
w duchu.
- Zgłoszę to do twojego opiekuna - odparła z zaciętą
miną.
- Mam ciarki ze strachu - mruknął ze złośliwym uśmiechem,
po czym rozejrzał się dookoła i znów skupił spojrzenie na Lily. - Dlaczego nie
ma tu Pottera?
- Może jeszcze Dumbledore? Nie musimy przychodzić we
dwoje, żeby udzielić ci reprymendy.
- A wiesz co ja myślę, szanowna pani prefekt? - zapytał i
zbliżywszy się o krok, kontynuował nieco ciszej: - Nikt nie musiał tu
przychodzić. Ale ty robisz z tego sprawę osobistą. Mścisz się.
Prychnęła.
- Bredzisz.
- Czyżby?
- Nie mam powodów, by się na tobie mścić, Rosier.
- Jak chcesz. W każdym razie gdybym był na na twoim
miejscu, zapytałbym najpierw o zdanie panią Pomfrey. Albo lepiej: twoją
przyjaciółeczkę, Johnson. - Uśmiechnął się chłodno na widok zaskoczenia
odbitego na jej twarzy. - Przekaż jej od razu, że podobało mi się, jak
delikatnie mnie dotykała – dorzucił, a ona aż skrzywiła się z niesmakiem na
dwuznaczność tych słów. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał.
- Nie bądź obleśny.
- A co ja takiego powiedziałem? – odparł, wzruszając
ramionami. – Rozumiem, że to wszystko - bardziej stwierdził niż zapytał
i nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i wrócił do Pokoju
Wspólnego Ślizgonów.
Lily zaklęła wściekle pod nosem i ruszyła w stronę Wieży
Gryffindoru. Zdecydowanie nie powinna była tu przychodzić. Zrobiła z siebie...
Nie, to on zrobił z niej kretynkę. Znowu. No dobrze, zrobiła sama z
siebie, bo chyba rzeczywiście przyszła tylko po to, żeby pokazać mu, że nie
jest jakąś tam pierwszą lepszą, głupiutką dziewczynką z którą można sobie
pogrywać. Ba, przyszła żeby pokazać mu, że ma nad nim władzę!
Pokręciła głową z
rezygnacją. Jaką władzę? Merlinie, kiedy dokładnie stała się taką
kretynką?
Z tą nieprzyjemną myślą wkroczyła do pokoju wspólnego i
pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to siedząca w fotelu z książką Jen.
- Jenny! - zawołała i podeszła do niej, a dziewczyna
uśmiechnęła się i pomachała w jej kierunku pudełkiem z czekoladowymi żabami,
częstując ją. Lily pokręciła tylko głową.
- Byłaś w skrzydle wczoraj popołudniu?
Kiwnęła głową, buzię miała pełną czekolady.
- Był tam Liam Rosier?
Chwila zastanowienia i kolejne kiwnięcie głową.
- Dość paskudnie zwichnął sobie kostkę i pani Pomfrey
przetrzymała go dłużej niż zwykle - powiedziała Jenny, sięgając po kolejną
żabę. - Całkiem miły z niego gość - dorzuciła po chwili.
Lily
westchnęła ciężko. Taa. Całkiem miły.
Przekręciła pokrętło od radia, pozwalając by jej
mieszkanie zatonęło w delikatnych dźwiękach muzyki fortepianowej. Uśmiechnęła
się do siebie, upiła z kieliszka łyk wina i podeszła do okna. Otworzyła je
szeroko, wpuszczając do pomieszczenia pachnący wiosną, wieczorny wiatr. Przez
chwilę stała z zamkniętymi oczami, rozkoszując się chłodem na policzkach i
pustką w głowie.
Nabrała nagłej ochoty na mały lot nad miastem. Robiła to
bardzo często, od kiedy tylko po raz pierwszy udało jej się przybrać
animagiczną formę, w jej wypadku: formę sokoła. O własnych siłach oderwać się
od ziemi, z góry podziwiać te wszystkie światła, zanurzać się w chłodzie
powietrza, czuć na ciele powiew wiatru i absolutną wolność, której nie mogłaby
doświadczyć w ludzkiej formie i której nie mogła porównać do niczego, co
odczuwała jako człowiek. To wszystko było na wyciągnięcie ręki i już miała
oddać się tej pokusie, kiedy rozbrzmiał dzwonek do jej mieszkania. Z
westchnieniem zamknęła okno i poszła sprawdzić, kim był jej gość. Była niemile
zaskoczona, gdy okazało się, że to przeszłość pukała do jej drzwi.
- Terry? – Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, lecz
jednocześnie odsunęła się, by mógł wejść do środka. Mężczyzna wytarł buty o
wycieraczkę i wręczył jej mały pakunek.
- Orzechowo-miodowe.
Spojrzała na paczkę, a potem z powrotem na niego.
- Cieszę się trochę bardziej na twój widok - powiedziała i
zabrała ciasto do kuchni, a on odprowadził ją pełnym niedowierzania spojrzeniem,
uśmiechając się lekko.
- Mam sobie pójść? - zawołał za nią, wskazując kciukiem za
siebie.
- Merlinie, nie! Specjalnie się ogoliłeś, to musi być
poważna sprawa - odkrzyknęła, a Terry wzniósł oczy do nieba, wszedł do salonu i
opadł na skórzany fotel.
Chwilę później Alex postawiła przed nim na stoliku talerz z ciastem i kieliszek, który napełniła winem. Dolała też sobie i usiadła w fotelu na przeciwko, w dość swobodnej pozie i wbiła w niego bystre spojrzenie.
Chwilę później Alex postawiła przed nim na stoliku talerz z ciastem i kieliszek, który napełniła winem. Dolała też sobie i usiadła w fotelu na przeciwko, w dość swobodnej pozie i wbiła w niego bystre spojrzenie.
- Mam tylko nadzieję, że nie przyszedłeś na wspominki, bo
wtedy będę zmuszona cię wyprosić - rzuciła i przyłożyła kieliszek do ust, nie
oczekując odpowiedzi.
Piła bardzo powoli, rozkoszując się smakiem, a kiedy
muzyka zmieniła tempo: stała się żywsza, energiczniejsza, kobieta oparła głowę
o zagłówek i przymknęła oczy. Nie popędzała go ani nie wypytywała o nic,
doskonale wiedziała, że nie ma sensu. Terry żył własnym rytmem, czasem nieco flegmatycznym,
ale własnym. To była jedna z jego cech, które doprowadzały ją do szału i które ceniła
w nim najbardziej.
Terry przekrzywił nieco głowę, przytknął kciuk do ust i
uśmiechnął się. Alex nigdy sobie nic nie robiła z jego przytyków, że muzyka
klasyczna i wino to rozrywki ludzi w podeszłym wieku. I podwójnie słusznie, bo
on robił te uwagi tylko dla spojrzenia, jakie mu wtedy rzucała. Patrzenie na
nią, kiedy była tak odprężona i spokojna, tak inna niż na co dzień, kiedyś było
jednym z jego ulubionych zajęć. Dzisiaj też nie było nieprzyjemne i choć
mężczyzna nie do końca chciał się do tego przyznać nawet sam przed sobą, to
cieszył się, że miał tak dobry pretekst, by do niej przyjść.
W końcu Alex otworzyła oczy, być może czując na sobie
jego wzrok, a więc odezwał się.
- Chodzi o ten pierścionek, który dałaś nam do
przebadania. Masz go?
Wyprostowała się i pokręciła głową.
- Odesłałam Jenny. Coś z nim nie tak?
- Nie, po prostu… Przyszła mi do głowy pewna myśl -
powiedział, a ona przeszła przez pokój i przyciszyła muzykę do tego stopnia, że
stała się tylko bardzo delikatnym tłem ich rozmowy.
- Zamieniam się w słuch - powiedziała, siadając z
powrotem w fotelu, a spojrzenie które w niego wbiła, było rozpalone
ciekawością.
- Mówiłem ci, że to wyjątkowo mocny stop, prawda? -
zapytał, na co ona kiwnęła głową. - Z początku zdawało mi się, że to tylko
tytan z domieszką srebra, co najwyżej utrwalony kilkoma zaklęciami, nic
specjalnego. Przy bliższych oględzinach okazało się, że jest ciekawiej.
Wykorzystano w nim pewne składniki, których dzisiaj już nikt nie używa, bo są
rzadkie, drogie i dość trudno je połączyć. Ryzyko pomyłki i zmarnowania
delikatnych metali jest zbyt duże i zwyczajnie nieopłacalne, bo ten stop nie
posiada żadnych właściwości, na których komukolwiek mogłoby zależeć - wyjaśnił,
a ona zupełnie nie wiedziała, do czego zmierzał, ale nie przerywała tego
wykładu. - Poza jedną: potrafi pochłaniać energię.
Przekręciła głowę, wpatrując się w jego jasnoniebieskie
oczy, wciąż jeszcze nie potrafiąc złapać nici, po których podążały jego myśli.
Widząc to, postanowił jej pomóc.
- Pomyśl o samym kształcie tego pierścionka: co pierwsze
przychodzi ci na myśl?
- Morze? Plaża? - rzuciła bez zastanowienia, jej mina
wyrażała bezradność.
Westchnął z rezygnacją.
- Bądź bardziej kreatywna.
- Smażalnia ryb? - odparła, a on, wraz z pełnym
dezaprobaty spojrzeniem, posłał jej lekki uśmiech.
- Perła! -
powiedział w końcu z naciskiem. - W tego rodzaju muszlach wykształcają się perły.
Dosłownie usłyszała w głowie ciche kliknięcie, kiedy
wszystkie informacje nagle ułożyły się w logiczną całość. Było nawet więcej, bo
przed oczami stanął jej obraz Burnsa, gdy stał w jej gabinecie, ze swoim
idiotycznym uśmieszkiem bawiąc się szkatułką Paula. Ten sukinsyn albo dawał jej
wskazówkę, albo prowadził na manowce. Znowu. Ale skoro Terry…
- Więc sądzisz, że… - zaczęła i spojrzała na mężczyznę.
Chciała, by powiedział głośno to, co ona już wiedziała.
- Pierścionek to tylko pojemnik.
Zerwała się z kanapy. Chwyciła kawałek pergaminu i piórem
naskrobała krótką wiadomość. Serce waliło jej jak młotem, ręka drżała; bez
pomocy Terry'ego nie dałaby rady przymocować liściku do nóżki sowy, choć nawet
nie wiedziała kiedy się przy niej znalazł. Przez chwilę obserwowali jak szara
sowa znika w mroku nocy.
- Jeżeli masz rację… - zaczęła, ale nigdy nie dokończyła,
czując jego usta na swoich. Pocałował ją dokładnie w ten sam sposób, w jaki
pocałował ją wtedy, po raz pierwszy, pod drzwiami jej mieszkania, na
zakończenie wybitnie nieudanej randki. I choć zwykła była mówić, że przeszłość
trzeba zostawić w spokoju, a dotyk jego warg i dłoni na jej ciele całkowicie
przeczył temu twierdzeniu, to z jakiegoś powodu nawet nie próbowała tego
przerwać.
Miarowe stukanie deszczu o szyby miało działanie
hipnotyzujące, usypiające i sama nie wiedziała, kiedy ostatecznie się mu
poddała i po raz kolejny zasnęła w fotelu w pokoju wspólnym. Z samego faktu
zdała sobie sprawę dopiero, gdy czyjeś ręce zarzuciły na nią miękki koc.
Nieprzytomnie zatoczyła wzrokiem dookoła, mając dziwne wrażenie, że to wszystko
już kiedyś się działo. Rozprostowała nogi, zrzucając z kolan książkę, która
uderzyła z cichym stukotem o podłogę. Ten
stukot uświadomił jej, że czegoś jej brakuje i odrzuciła koc, rozglądając się
gorączkowo.
- Tutaj jest - powiedział cicho Syriusz, wyciągając w jej
kierunku małego kota.
- Dzięki - wymamrotała ochryple, odbierając go od niego,
po czym wtuliła nos w łebek Bidziila, składając na nim pocałunek.
- Jen? - zaczął Black, a ona nawet na niego nie spojrzała.
- Unikasz mnie. - To nie miało być pytanie i nie zabrzmiało jak pytanie. Zawsze
wiedział, kiedy ona nie chciała go widzieć i dzisiaj - z jakiegoś powodu,
którego jeszcze nie znał i wolał się nie domyślać - zdecydowanie nie chciała go
widzieć.
Przez chwilę milczała.
- Nie – odparła w końcu głupkowato, po czym pokręciła
głową, jakby tylko do swoich myśli i podniosła na niego zmęczony wzrok. – Tak.
- Dlaczego? - zapytał, przysiadając na podłokietniku
fotela obok.
Prychnęła z irytacją.
- Mam wymienić alfabetycznie, tematycznie czy
chronologicznie?
Mimo wszystko nie potrafił zatrzymać tego cienia
uśmiechu.
- Ze względu na istotność.
- Na kolacji ukradłeś ostatni kawałek ciasta
czekoladowego.
Wzniósł oczy do nieba i kiwnął lekko głową.
- Od drugiej strony.
- Christine - powiedziała z wyraźnie wyczuwalną ironią.
Dowiedziała się o tym dopiero dzisiaj. Przypadkiem. Podsłuchując!
Cała szkoła, wszyscy, wszyscy, wiedzieli od tygodnia, a ona
usłyszała o tym dopiero dzisiaj w damskiej toalecie, w przerwie pomiędzy
transmutacją i zielarstwem. Co ciekawe, nawet się nie zdenerwowała. Była chyba
zbyt zmęczona. Jedyne, co odczuła słuchając rewelacji Jamie Thompson to coś
jakby.... rozczarowanie? Gdy zapytała o wszystko Remusa, ten tylko kiwnął
głową, wcale nie wyglądał na zaskoczonego. Przez resztę dnia nie rozmawiała z
nikim, próbując oswoić się z myślą, że Syriusz ją... zdradził? Czy to dobre
słowo? Czy miała prawo go używać? Chyba nie, w końcu on tylko złamał obietnicę,
tylko złamał obietnicę, że już nigdy więcej nie będzie zwodził, dawał
fałszywych nadziei i wykorzystywał zakochanych w nim serc. Poza tym, czy
to oznaczało, że słowa, które wypowiedział wtedy na korytarzu, słowa które
miały mieć tyle znaczenia; czy zostały w ten sposób z niego obrabowane? Czy
udało się mu już wyleczyć z uczucia do niej, a skoro zrobił to tak szybko, to
czy rzeczywiście było to szczere uczucie? Nie zakładała, że wtedy ją okłamał, zakładała, że pomylił chwilowy
zawrót głowy z czymś, co mogło mieć trwalsze podstawy niż tylko buzujące
hormony.
Syriusz westchnął ciężko. Spodziewał się, że się dowie,
byłby kretynem, kretynem nawet większym niż w rzeczywistości był, gdyby się nie
spodziewał. Nie znaczy jednak, że był na to przygotowany; że wiedział co jej
powiedzieć. Jedyne co wiedział to to, że popełnił błąd. Moment zapomnienia, kilka
chwil kiedy nie musiał czuć się przegrany ani odrzucony miały kosztować go o
wiele więcej, niż chciałby płacić.
- Skąd o tym wiesz? - zapytał w końcu, a ona przewróciła
oczami.
- To Hogwart.
- Posłuchaj…
- Nie. - Wyciągnęła rękę w jego kierunku, uciszając go. -
Nie tłumacz się. Naprawdę, nie znajduję przyjemność w odgrywaniu urażonej damy,
ale nie mam ochoty teraz z tobą o tym gadać, okej? Pogadamy jak będę mieć siłę,
żeby na ciebie nawrzeszczeć. Obiecuję prawić morały i dorzucić kilka soczystych
przekleństw, a póki co, nie mów do mnie.
W pokoju wspólnym przez chwilę panowała cisza, przerywana
szumem deszczu i dziwnym chrobotaniem o szybę.
- Słyszysz to? - zapytał Syriusz i podszedł do okna.
Otworzył je i wpuścił do środka szarą sowę z przemoczonymi piórami. Odczepił od
jej nóżki list i zerknął na adresata, wyjątkowo znajomego adresata.
- Do ciebie - powiedział, podając Jen kopertę, a ona,
najwyraźniej od razu rozpoznając charakter pisma, rozdarła ją i przeczytała
szybko bardzo krótką wiadomość. Syriuszowi zdało się, że zbladła odrobinę.
- Idę spać - zapowiedziała nagle i bez słowa wyjaśnienia
pobiegła schodami na górę.
- Jen, zaczekaj... - zaczął, lecz przerwał gdy usłyszał,
że jedyną odpowiedzią był dźwięk zamykanych drzwi dormitorium.
Dziewczyna usiadła na łóżku i rzuciła jeszcze jedno
krótkie spojrzenie na tekst zapisany na pergaminie. Było tylko jedno zdanie,
brakowało nawet podpisu.
"Spróbuj otworzyć pierścionek."
Zdjęła
go z palca i obejrzała dokładnie z każdej strony. Na pierwszy rzut oka zdawało
się, że przestrzeń pomiędzy dwoma częściami muszli jest zbyt mała, by coś tam
wcisnąć, ale wtedy właśnie dostrzegła maleńką rysę, który sprawiła, że jej dłoń
zadrżała. Zabrała z szafki spinkę i transmutowała ją w szpilkę. Dopiero po
kilku minutach udało jej się podważyć wieczko. Muszla się otworzyła, a maleńki
kamyczek który z niej wypadł, potoczył się po podłodze.
Podoba mi się, jak zawsze :D <3 Nie przejmuj się swoim zdaniem na temat notek. Twoje zdanie się nie liczy xDDD Cokolwiek napiszesz będzie boskie <3
OdpowiedzUsuńKocham Syriuszaa, i Jamesaa i Jen i wszystkich i cb
Pozdrawiam, życzę weny i czasu wolnego :D
Jeju, prawie się rozryczałam jak zobaczyłam, że to koniec rozdziału... Pociesz mnie i napisz niedługo nowy, w którym będzie dużo Syriusza i Jen ^^ Ty po prostu masz radość z torturowania ludzi. A torturujesz ich [w tym mnie] rozdziałami, w których Jen nie całuje sie z Syriuszem. Oczywiście wiem, że to nie byłoby fajne gdyby za niedługo ich relacje zbliżyły się, bo o wiele lepiej jest czekać w napięciu na tę chwilę, lecz póki co zadowole się tym, że Jen jest zazdrosna o swoją miłość życia ;D Pozdrowienia i weny życzę i czasu wolnego, jak osoba pwyżej.
OdpowiedzUsuńXYZ
A, i chcę dodać, że chcę, żeby Will Taylor okazał sie super zły i żeby Syriusz i James mieli okazję na poćwiczeniu zaklęć na nim. Oczywiście wiem, że ty będziesz pisać według swojej woli, ale chyba pomarzyć mogę ;3
OdpowiedzUsuńXYZ
Will super zły? Nie mogłabym mu tego zrobić, toż to uroczy Puchon. ;)
UsuńCzasem pozory mylą ;)
UsuńXYZ
Czy Jen nie jest ostatnio właśnie zmęczona? Teraz wiadomo dlaczego - przez ten metal. Piszesz wyjekurwabiście. Weny życzę.
OdpowiedzUsuńPoczątkowy fragment o Syriuszu i Jenny, tym co do niego powiedziała, że go przygarną był świetny ;D. Nie ma to jak przyjaciele :D. Albo Remus :D. Pearl widocznie ma wpływ na Remusa :D. Wiadomo, że przenosi się te nawyki od innych, z którymi się przebywa. I ten mój kochany, leniwy, uroczy James, któremu chyba się nie udało wynieść Evans z biblioteki. Ten pan, co ucieka ze spotkań prefektów nie uzyskał mojej sympatii. Ma wkurzający typ mówienia, co złości Lily i ja się jej wcale nie dziwię, że ona czuję się jak idiotka. Nic dziwnego, że nie może zrozumieć tego, co powiedziała o nim Jenny. W dodatku po tym, co on jej powiedział: że lubi jej dotyk? Kto by chciał oddać przyjaciółkę w takie łapska? Black nie zrobił dobrze, ale po nim w sumie można się wszystkiego spodziewać, choć wierzę w to, co powiedział Potter. Syriusz się kruszy z tym swoim "zaliczaniem". Zakochał się w Jenny, a im może ona poczuła coś do niego? Normalnie wiedziałam, że tym złym jest Mike :D. Idealnie pasował do tej roli. No, ale cóż zgodzili się w ciemno, więc muszą pocierpieć i wrócić do formy. Ten Burns... może on coś knuje z Lordem Voldemortem? Tak, ja wiem, że nie powinnam tego słowa wypowiadać... znaczy w sumie pisać, chociaż pisać chyba można? Ale ja się w sumie nie boję ludzi bez nosa :D. A Alex wpadła... złamała swoją zasadę, ale może to i dobrze? ;> Wiem, że komentarz nie należy do najdłuższych, ale uwierz mi, że rozdział mi się podoba, tylko nie mam zbyt wiele energii dziś... Olka (granice-sprawiedliwosci)
OdpowiedzUsuńCo tu dużo pisać? Można by było pisać tylko jedno słowo "ŚWIETNE"! Nigdy nie lubiłam opowiadań o nich ale to jest świetne!Naprawdę mnie urzekło! Strasznie nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Mam nadzieję,że Syriusz i Jenny będą wreszcie razem! <33
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zuza.
Zajrzałam tu z ciekawości, bo znalazłam Cię w bodajże "Posegregowane"... Zaczęłam czytać pierwsze wymiany zdań i tak jakoś nie mogłam oderwać wzroku od tych uroczo zabawnych wypowiedzi (mimo, że bladego pojęcia nie miałam o co chodzi), ale dawno się aż tak nie uśmiałam na żadnym blogu z dziedziny ff!
OdpowiedzUsuńFantastyczne dialogi. Nawet jeśli, jak sama napisałaś, portrety psychologiczne nie są zbyt rozbudowane. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Perełka wśród ff z okresu Huncwotów. Naprawdę jesteś przekomiczna i inteligentnie zabawna. Zazdroszczę i gratuluję, na pewno będę Cię śledzić :)
A teraz lecę ogarnąć starsze posty, bo zajrzałam w "Streszczenie" póki co, ale coś czuję, że wkręciłam się w Twój klimat. I może jednak wypadałoby wiedzieć "o co chodzi" od początku, a nie tak wybiórczo. Jen da się lubić, jak najbardziej.
Ahaaaa i jeszcze to:
- Nie mogę iść sama. Wszyscy pomyślą, że…
- Że jesteś kobietą wyzwoloną.
Chyba dzięki Tobie zacznę bez wstydu chodzić sama na imprezy w drogich kieckach.
Pozdrawiam
Byłoby fajnie, bo to w końcu żaden wstyd. ;)
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam.
Przyjemność po mojej stronie.
UsuńWiesz, Twoja wesoła twórczość tutaj uzależnia. To, co udostępniłaś na tym blogu przeczytałam w całości, ale było mało, więc grzebałam dalej, bo chciałam więcej (a to już podchodzi pod syndrom poważnego uzależnienia). Znalazłam link i wróciłam się na onet (gdzie panuje teraz straszny syf i jakieś delokalizacje graficzne, wtf), bo chciałam znać Twoją historię Huncwotów z Jen Johnson od samego początku. Jestem póki co na archiwum ze stycznia 2010. Droga Cookie, to jest absolutnie fantastyczna historia, śmieszna i taka naturalna. Piękne.
Nie piszesz może nic autorskiego? W sensie takiego bardziej na poważnie... Tak sobie myślę, że jakbyś napisała jakąś swoją historię z tak wyrazistymi postaciami i fabułą... To ta książka w empikach byłaby promowana jako 'bestseller'. Jasne, że rzemiosło pisania trzeba by było doprowadzić do jako-takiej perfekcji, ale myślę, że kogo jak kogo, ale Ciebie ludzie by czytali. :) Dzielę się tylko luźnymi refleksjami, bo jesteś naprawdę wyjątkowa na blogosferze. Uwierz.
Życzę Ci dużo weny i dużo ciepłych dni.
Pozdrawiam :)
Kiedy nowy rozdział ??
OdpowiedzUsuńDawaj nowy rozdział, ja tu czekam!
OdpowiedzUsuńKoobieto ten blog jest Z A J E B I S T Y ♥ Codziennie sprawdzam a tu nic,nie ma nowego rozdziału ;_; PUSTKA :C Jestes nawet na szybkim wybieraniu-to naprawdę zaszczyt :*** Twój blog jest śmieszny ale też pokazuje to co się naprawdę dzieje,nie mogę się doczekac dalszych przygód Syriusza i Jenny oraz Lunia :** Zbytnio nie lubiłam Huncwotów ale ten blog mnie tak oczarował ;_; Jak bym była pod wpływem Imperio XDDD Błągam nie zawieszaj tego bloooga ;_____; Mam nadzieję,że w Maju będzie ten rozdział :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam twoja wieeeelka fanka,Zuzka. :DDD
Na prawdę ie lubię spamować ludziom, przepraszam :<<<
OdpowiedzUsuńhttp://life-of-jily.blogspot.com/2013/05/rozdzia-2-umowa.html
Nowy rozdział, po wszelakich trudach (2 tygodnie bez internetu i długotrwały brak weny)
Zapraszam
Poza tym, apeluję o nowy rozdział... Ahh, gdyby to było takie łatwe... Musisz mieć teraz 0 czasu wolnego, koniec roku jest najgorszy :<<
Pozdrawiam
ja czekam ! wchodzę codziennie zobaczyć czy nie ma rozdziału, myśle że masz naprawde wielu fanów choć mało którym chce sie komentować :< będe czekać choćby wieczność, bo piszesz niesamowicie! zakochałam sie w tym opowiadaniu
OdpowiedzUsuńKiedy rozdział? Weeeź,umieram ;_;
OdpowiedzUsuńWSZYSCY CIĘ KOCHAMY I CHCEMY BY TWOJA WENA WRÓCIŁA!
OdpowiedzUsuńWENO WRÓĆ! :<
OdpowiedzUsuńJen! Gdzieś się podziała i nas zostawiła?;P Olka (granice-sprawiedliwosci - zakończone, ale jak inaczej się podpisać, abyś wiedziała, kim jestem?;P)
OdpowiedzUsuń