niedziela, 1 grudnia 2013

Wszystkie twoje sekrety są bezpieczne

           

            Ostatnią prostą pokonywała na podwójnym gazie. Zawsze.
            Zostawiona w tyle profesor McGonagall z pewnym rozczuleniem obserwowała prędkość, z jaką Jenny potrafiła przebierać tymi swoimi króciutkimi nóżkami i po raz kolejny zdumiała się tym, jak czas przeciekał im wszystkim przez palce. Jeszcze niedawno prowadziła ją, całą ich grupę, do tego zamku po raz pierwszy. Wtedy byli dla niej tylko grupką dzieciaków, teraz byli dla niej tą grupką dzieciaków. Nie lubiła rozczulać się nad sobą, ale nie potrafiła nic poradzić na to, że szczerze nienawidziła późnej wiosny, zwiastującej zbliżający się nieuchronnie fakt bycia zmuszoną do pożegnań z ludźmi, którym przez siedem lat zdążyła oddać porządny kawał serca i którego nigdy już miała nie odzyskać, bo oni nigdy już do Hogwartu nie wrócą. Został niecały miesiąc.
            - Buonasera, señores! – Jej rozmyślania przerwała nagle Jen, wykrzykując te bezsensowne słowa z niemożliwie szerokim uśmiechem, upuszczając kufer na ziemię i rozkładając szeroko ramiona w oczekiwaniu na przyjaciół, którzy wyskoczyli właśnie na schody. Profesor McGonagall z trudem powstrzymała wypływający na jej usta pobłażliwy uśmiech i szybko zniknęła za drzwiami zamku, nie zakłócając ceremonii powitalnej.
           Tymczasem James biegł w kierunku Jennifer w spowolnionym tempie, jak to widział w wakacje na mugolskim filmie, który oglądał z Lily. Wydało mu się to na tyle intelektualnie wyraziste, a jednocześnie zwyczajnie bajeranckie, że warte odegrania w rzeczywistości. Wiedział doskonale, że jedyną osobą, która mogła docenić ten artystyczny wybuch była Jen i nie pomylił się - dziewczyna od razu podchwyciła jego tempo, lecz niestety: mieli w swoim gronie również ludzi zupełnie niewrażliwych na sztukę. Syriusz bezceremonialnie wyprzedził Jamesa swoim mocnym, szybkim krokiem i zamknął Jen w uścisku.
            - Kretynka – mruknął jej nad głową na powitanie, a ona parsknęła ze śmiechem i wbiła mu palec między żebra, wdychając znajomy zapach jego perfum.
            - Moja kolej – odezwał się James, stając obok. Syriusz odsunął go jedną ręką, drugą dociskając Jenny jeszcze mocniej do siebie.
            - Jakoś szybko dobiegłeś – zauważył niezbyt zadowolony, a James przeczesał palcami włosy z szerokim uśmiechem, bo pomimo tego, że jego spektakl został przerwany zanim jeszcze zdążył się rozpocząć, to czuł się w pełni spełniony artystycznie.
            Jen wyrwała się z syriuszowych objęć i uściskała Jamesa. Uniósł ją nad ziemię i obrócił się na pięcie, o mało nie lądując z nią na ziemi. Zarobił za to promienny uśmiech i niezdarnego całusa gdzieś w okolicy szczęki. Gdy znów stanęła na własnych stopach, zwróciła się do Remusa, który uśmiechał się do niej ciepło.
            - Luniu! – Chwyciła jego twarz w obie dłonie i przyjrzała mu się z zachwytem. – Zapomniałam już, że jesteś taki piękny! – powiedziała ze wzruszeniem i cmoknęła go w czubek nosa. Przyciągnął ją do siebie.
            - Brakowało tu ciebie – mruknął jej do ucha, a ona przed wypuszczeniem  z objęć, pocałowała go raz jeszcze, po czym zwróciła się do Petera.
            Jedną z jej ulubionych rzeczy w Peterze było to, że był niższy od pozostałych, a przez to o wiele bardziej do niej kompatybilny i przytulanie go czy cmokanie w policzek nie sprawiało jej większego problemu, co też z zadowoleniem zrobiła, nie zauważając rumieńca, który wypłynął na jego twarz. Nie zauważyła też, bo nie mogła zauważyć stojąc do niego tyłem, błysku zazdrosnego rozdrażnienia, który pojawił się w oczach Syriusza.
            - Gdzie Lily? – zapytała, ale nie dała dojść do głosu Jamesowi, który chciał odpowiedzieć na jej pytanie. – Gdzie baloniki, orkiestra dęta i konfetti? Gdzie fontanna czekolady i kąpiący się w niej  Timmy Walker? Gdzie czerwony dywan i cały mój fanklub!? – Ostatnie pytanie musiała wykrzyczeć za nimi, bo zupełnie ją olali i ruszyli w stronę zamku już przy konfetti
             Złapała za swój kufer i dogoniła ich z uśmiechem na ustach, który wcale nie zbladł na widok marszczącego groźnie brwi Filcha, otwierała nawet usta, by powiedzieć mu dzień dobry, panie Filch, miło znowu pana widzieć, ale nie było jej to dane.
            - Black, Potter, Lupin, Pettigrew! Szlaban za ignorowanie szlabanu! Johnson! – Dopiero w tym momencie uśmiech zbladł nieco. – Szlaban za podżeganie do buntu!
            A w tym nie było już po nim śladu; zamiast tego bezwiednie otworzyła usta, tępo wpatrując się w woźnego. Syriusz i James ryknęli śmiechem tak opętańczym, że w oknach zamku pojawiło się kilka zaintrygowanych twarzy.
            - Witamy z powrotem – mruknął półgębkiem Remus, a ona opuściła kufer i podeszła do mężczyzny.
            - Panie Filch, litości, nawet nie wiedziałam, że mają szlaban! Dopiero wróciłam, pan zapyta profesor McGonagall! – zawołała z rozpaczą i przez chwilę, kiedy Filch zdawał się rozważać jej słowa, widziała światełko, blask nadziei w ciemnym tunelu, który jednak zgasł zupełnie kiedy dodała całkiem niewinnie: - Przecież zna mnie pan…
            Czym strzeliła sobie w kolano.
            - Masz dziesięć minut żeby zgłosić się do mojego gabinetu – odparł, a Syriusz musiał oprzeć się o ścianę, bo właśnie dusił się ze śmiechu.
            Jennifer była ostatnią osobą w Hogwarcie gotową go ratować.



           - Kochani, proszę o ciszę! – Wielką Salę opanowaną przez tłum podekscytowanych uczniów wypełnił głos profesora Kane’a, dziarskiego nauczyciela obrony przed czarną magią i ulubieńca uczniów. Jedna z uczennic odpowiedziała mu niewybrednym komentarzem, a on poprawił okulary na nosie i wprawnie udał, że jej nie usłyszał i że wcale nie wprowadziła go w zakłopotanie. Stał na jednym z trzech podwyższeń ustawionych na środku Wielkiej Sali i próbował przedstawić uczniom zasady turnieju pojedynków.
            - Przeprowadzamy trzy pojedynki na raz, każdy bezwzględnie pod nadzorem nauczyciela, każdy według rozpiski, którą można obejrzeć przy wejściu. Użycie zaklęcia, które bezpośrednio zagraża zdrowiu lub życiu przeciwnika jest surowo zabronione i powoduje natychmiastową dyskwalifikację. - Rozległy się pojedyncze głosy rozczarowania. – W pojedynkach biorą udział wyłącznie szóstoklasiści, opiekunowie są całkowicie z nich wykluczeni. Podpowiadanie lub jakikolwiek inny rodzaj ingerencji oznacza, że walka jest automatycznie przegrana.
            - Chcesz żebym rzucił na ciebie wyciszające? – zaproponował troskliwie Syriusz, rzucając okiem na stojącego po jego lewej stronie, zasłuchanego w słowa nauczyciela, Remusa.
            - Bardzo śmieszne. – Brzmiała natychmiastowa odpowiedź, a Syriusz z trudem zdusił uśmiech i zerknął w prawo.
            - Alicja?
            - Oaza spokoju – odparła dziewczyna, dla odmiany rzeczywiście wyglądając na spokojną. Na razie. Zapewne tak długo jak nie zobaczy Bonnie pod ostrzałem, a jej dodatkowe punkty na egzaminie z obrony nie zawisną na włosku. Grzechem byłoby nie wykorzystać sytuacji.
            - Stawiam pięć galeonów, że nie wytrzymacie.
            - Stoi – odpowiedzieli jednocześnie.
            - O co zakład? – zainteresował się Frank, który zdołał ich w końcu odnaleźć pośród gęstego tłumu. Miał dziwnie poczochrane włosy i pił sok przez słomkę, najlepszy wynalazek mugoli, jak zwykł twierdzić.
            - Black nie wierzy w moją emocjonalną stabilność.
            - Trochę zdążył cię poznać, co? – odparł i cmoknął ją w usta, na co Alicja z uroczym uśmiechem walnęła go po łbie. – Jak tam, Pearl? Denerwujesz się? – zapytał, kiedy dziewczyna, sprawdziwszy rozpiskę, do nich podeszła. Spojrzała na niego jakby był niespełna rozumu.
            - Zapchliło cię, Longbottom? Nie mogę się doczekać aż rozpizduszę ich dupska – odparła, nie mając w zwyczaju zadowalać się zwykłym "nie". – Idę pierwsza – zapowiedziała, po czym zwróciła się do Remusa. – Gęba na kłódkę, Lupin.
            - Pamiętaj co mówiłem o…
            - Gęba na kłódkę! – przerwała mu z irytacją, ale nie mogła nic poradzić na to, że kąciki jej ust drgnęły. Odwróciła się na pięcie i pewnym siebie krokiem ruszyła w stronę jednego z trzech podwyższeń, na których miały odbyć się pojedynki.
            - Powodzenia Pearl! – zawołała za nią jeszcze Rose, a dziewczyna nie odwracając się, uchyliła kapelusza.
            Wdrapała się na podwyższenie i stanęła twarzą w twarz ze swoim pierwszym przeciwnikiem, Krukonem, z którym chodziła na zaklęcia. Nie pamietała jak się nazywał ani czy był z nich dobry czy nie i nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Skłonili się sobie. Profesor Kane dał im znak, a ona nie czekała z pierwszym atakiem. Ledwo udało mu się zrobić unik, zapomniał o jakichkolwiek zaklęciach obronnych, po prostu tańczył po podeście, uciekając przed jej uderzeniami. Był zwinny i szybko zdała sobie sprawę, że musiała zmienić taktykę. Udało mu się wykorzystać jej chwilowe niezdecydowanie i zaatakować. W ostatniej chwili zdołała użyć zaklęcia tarczy, było jednak na tyle niedokładne i słabe, że zmuszona była się wycofać. Krukon zdobył przewagę. Była gotowa na jego kolejny atak, jednak zamiast tego zobaczyła jak robi krok do tyłu i zatrzymuje się, i nie robi nic, nic zupełnie. Z początku zaskoczona, powstrzymała się jednak od zbyt szybkich decyzji, podświadomie czując, że…
            - To zmyłka!
            Syriusz skrzywił się. Kane przerwał pojedynek. Pearl opadły ręce.
            - Lupin!! – zawyła, a Remus chętnie zapadłby się pod ziemię. Rose poklepała go pokrzepiająco po dłoni. – Cholero durna dwa razy przemielona, dzięki ci serdeczne!
            - Ładne, takie liryczne dość – mruknęła Alicja do Franka.
            - Jak na nią wręcz dziewczęco czułe.
            - Ciszej, Longbottom – wtrąciła z rozbawieniem Lily, która sprawując nadzór nad przebiegiem konkursu przechodziła akurat obok. – Tak się rodzą plotki.
            - Och, Lily, kochana jesteś i taka nie na czasie – odparł chłopak z czułością. –  Od miesiąca wszyscy wiedzą, że Remus i Pearl ze sobą kręcą.
            - Ja słyszałam, że Pearl używa Remusa żeby zbliżyć się do Rose – wtrąciła Alicja.
            - Zawsze słyszysz najciekawsze plotki – zauważyła Lily.
            - Bo to ona je wymyśla.
            - Schlebiasz mi, Black, zaraz się zarumienię. Swoją drogą podobno tobie to na rękę. Odsuwanie Rose od Remusa, Remusa od Rose – wyjaśniła śpiewnie, widząc, że nie miał pojęcia o czym mówiła. – Jako że sam masz na niego chrapkę.
            Frank, który wysysał właśnie resztki soku z kartonika, wyszczerzył zęby w uśmiechu.
            - Ej, ej, wiedźmo. – Syriusz poklepał Alicję pogłowie. – To miała być tajemnica. 
            - W Hogwarcie? - zapytała z rozbawieniem. - Pewnie, wszystkie twoje sekrety są bezpieczne.  


            Weszła do Wielkiej Sali ogarniętej pojedynkowym szałem, modnie spóźniona i trochę zmęczona, i uśmiechnęła się na widok tłumu uczniów kibicujących swoim faworytom i grupkom robiącym nielegalne zakłady, ukrywającym się przed spojrzeniem nauczycieli i prefektów. Nie wszystkich prefektów, bo James zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto udziela pouczenia grupie w kącie, szczególnie gdy z uśmiechem odebrał od nich pieniądze. Ruszyła właśnie w jego kierunku, kiedy ktoś ją zatrzymał.
            - Cześć, Jen. – Usłyszała tuż obok swojego ucha, a gdy się obróciła ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Intensywnie niebieskie oczy błysnęły z rozbawieniem.
            - Cześć, Will.
            Uśmiechnął się widząc jej zmieszanie. Uśmiech był jego ulubioną reakcją na wszystko. Może dlatego tak za nim przepadała i wciąż nie potrafiła odmówić sobie jego towarzystwa.
            - Nie opaliłaś się – zauważył z wyjątkowo czarującym uśmiechem, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. Zaczerwieniła się lekko, ale nie dała do końca zbić z tropu.
            - Włoska pogoda okazała się przereklamowana.
            - Co za ulga.
            Zerknęła na niego kątem oka.
            - Dobrze wiedzieć, że życzysz mi jak najlepiej, Willie.
            - Jak najlepiej – potwierdził i pochyliwszy się do niej, dorzucił cicho: - Najlepiej zawsze gdzieś w zasięgu wzroku.
            Nagle jej krawat zrobił się strasznie ciasny, a ona sama już nie wiedziała, czy jej się to podobało, czy nie. Miała do wyboru uciec lub zagrać w grę, którą znała tak dobrze i która zwykle nie kończyła się dobrze. Ale tak bardzo nie lubiła uciekać.
            - Czujesz? – zapytała z krzywym uśmiechem. – Pachnie perwersją.
            Zadarł głowę do góry i wyszczerzył zęby.
            - To tylko moja woda po goleniu, ale twój tok myślenia jest całkiem do rzeczy. – Spojrzał na nią z góry. – Robisz coś jutro wieczorem?
            Już otwierała usta, by odpowiedzieć, a po jej spojrzeniu nie potrafił odgadnąć jak ta odpowiedź będzie brzmiała, kiedy usłyszeli prawdopodobnie najbardziej niepożądany głos, jaki mogli w tym momencie usłyszeć.
            - Obiecała, że będzie się ze mną całować, Taylor.
            Zdecydowanie najbardziej niepożądany.
            Will wzniósł oczy do nieba i zaplótł ramiona na piersi, ale nie odwrócił się w stronę głosu.
            - Black. Jak zawsze na stanowisku.
            - Jak zawsze na stanowisku – przedrzeźniał go pod nosem.
            - Bardzo dojrzale, głąbie – wtrąciła Jen z niesmakiem.
            - Nie mów do mnie głąbie, głąbie.
            - Bez awantur, głąbie, bo zaraz wlepię ci szlaban. – Stojąca nieopodal Lily postanowiła dodać swoje trzy grosze do tej elokwentnej wymiany zdań. Jen spojrzała na nią ze zdziwieniem, uniosła brwi i spojrzała na Syriusza, domagając się wyjaśnień.
            - Co jej zrobiłeś?
            - Nie pamiętam. – Podrapał się po brodzie. – Odbiłem jej chłopaka czy coś.
            - Biedny James – stwierdziła Jen, tylko domyślając się szczegółów jego konfliktu tragicznego. – Hej James! – zawołała, dostrzegając go pomiędzy ludźmi i machając do niego. – Ładnie ci w tym kolorze! – dorzuciła, spoglądając na jego ciemnoniebieski podkoszulek w kratkę, którego na sto procent nie kupił sobie sam.
            James, nie dosłyszawszy jej słów, zinterpretował jej gestykulację na swój sposób. Podszedł do nich, patrząc to na Syriusza, to na Willa, to znowu na Jen.
            - Potrzebujecie sekundanta?
            Jen jęknęła i walnęła go pięścią po żebrach sprawiając, że i on jęknął.
            - A idź w cholerę ze swoimi pomysłami. Potrzebuję kogoś normalnego – powiedziała i rozejrzała się dookoła, w gruncie rzeczy niewiele widząc. – Gdzie Remus?
            - Na naradzie wojennej ze swoją perliczką – odparł Syriusz. – Jest strasznie nieprofesjonalny. Przegrał jej już dwa pojedynki, bo nie umie usiedzieć cicho.
            Jen była nie mniej zdziwiona niż cała reszta osób, które znały Remusa choć odrobinę, ale ona nie zwykła tracić w niego wiary, choćby miał to być to zupełnie irracjonalny rodzaj wiary.
            - Może to ich taktyka.
            Nawet trochę szkoda im było wyprowadzać ją z błędu.   


            Kiedy Ślizgon upadł do tyłu, odrzucony zaklęciem i cały jego plan skonfundowania Pearl spalił na panewce, Lily nie mogła dłużej ignorować sytuacji. Nie mogła i nie chciała.
            - Hejka, Liam! – zawołała tonem tak przyjacielsko-radosnym, że chłopak musiał bardzo się postarać, aby ukryć swoje bezbrzeżne zaskoczenie. Hejka, Liam? Od kiedy to był z nią na hejka, Liam?
            - Masz jakiś problem, Evans – przypuszczalnie zapytał, patrząc na jej pełen zadowolenia uśmiech, a ona zignorowała fakt, że to pytanie zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie.
            - Zero problemów – odparła, splatając dłonie za plecami.
            - Chcesz się zaprzyjaźnić?
            - Widziałam co zrobiłeś – odparła beztroskim tonem, z zainteresowaniem rejestrując jego reakcję. Czy też brak większej reakcji. Na jego twarzy pojawił się jego słynny, kpiący cień uśmiechu, którego tak nie lubiła. Którego nie lubił prawdopodobnie nikt.
            - Potter wie, że nie spuszczasz ze mnie oka?
            - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała, tym razem otwarcie na niego patrząc. 
            Nie pojmowała go. Od kiedy angażował się w takie głupoty, jak turniej pojedynków? Od kiedy powstrzymywał Ślizgonów od utrudniania życia Gryfonom? Od kiedy narażał się - bo niezaprzeczalnie naraził się rzucając zaklęcie na tego Ślizgona, kiedy w tłumie krążyli ludzie pilnujący, by nikt nie rzucał żadnych zaklęć - dla kogokolwiek, dla Gryfonki zwłaszcza?
            - Beznadziejnie pilnujecie – stwierdził oschle, wkładając ręce do kieszeni. – Confundus od publiczności byłby trochę nie fair, nie sądzisz?
            - Owszem. I bardzo w waszym ślizgońskim stylu.
            - Obrażasz mnie.
            - Jakiś ty wrażliwy, Rosier.


             Zacisnęła palce na jej różdżce i poczuła jak wypełnia ją triumf. Udało jej się pokonać tę zdzirę. Tę wiecznie zadowoloną z siebie i patrzącą na wszystkich z góry łazję. Tę uprzykrzającą wszystkim życie idiotkę. Uśmiechała się do Ślizgonki oddając jej jej własność, a uśmiech rozszerzył się, gdy zobaczyła w jej oczach groźbę. To nie koniec, zdawała się mówić. Jeszcze tego pożałujesz.
            Nie potrafiła wyrazić, jak bardzo nie mogła się tego doczekać. I nie miał już nawet znaczenia fakt, że to był jej ostatni pojedynek dzisiaj i w ostatecznym rozrachunku zajęła dalekie ósme miejsce, o wiele, wiele dalsze, niż zakładał jej plan minimum. Jedyny plan jaki miała. Teraz jednak, zaskakująco dla siebie samej, była tak z siebie zadowolona i tak szczęśliwa, że miała ochotę wyskoczyć z butów, pobiec i wyściskać Lupina, tego beznadziejnego kretyna Lupina, który nie potrafił się zamknąć i przegrał jej turniej, ale który pomógł jej odkryć ten bardzo głęboko ukryty talent do pojedynków i który w nią uwierzył i dał jej szansę wtedy, kiedy nikt inny nie chciał tego zrobić. I dzięki któremu mogła zatriumfować nad pieprzoną Vanessą Tawkins, niech ją hipogryf pokopie.
            Zeszła z podwyższenia i zobaczyła jak idzie w jej kierunku, uśmiechnięty, za rękę trzymając równie szeroko uśmiechniętą Rose.
            - Genialna robota z Immobilusem – pochwalił ją z nieskrywanym entuzjazmem. – Świetny początek. No i coraz lepiej radzisz sobie z tarczą pod presją. Jeszcze trochę i będziesz nie do zatrzymania.
            - Dzięki, prosiaku – odparła z właściwą sobie czułością, a Rose spojrzała na swojego chłopaka z rozbawieniem, doszukując się w nim jakichkolwiek podobieństw do świnki. – Dzięki za wszystko.
            - Nie ma sprawy – odparł, wzruszając ramionami, jakby rzeczywiście było to nic.
           Kilka chwil później odszedł, ciągnąc za sobą Rose.
           Trochę szkoda, że to już koniec.
            Zanim całkiem zniknął w tłumie zobaczyła, że odwraca w jej stronę głowę i wolną ręką wskazuje ponad ramieniem Rose na kogoś pośród tłumu. Poprawiła kapelusz, stanęła na palcach i chmurnym wzrokiem próbowała dostrzec o kogo mu chodzi. Nie potrzebowała dużo czasu, nie była jedyną, którą zainteresowała osoba naburmuszonego Liama Rosiera tłumaczącego się z czegoś uśmiechniętej Lily. Pearl zerknęła jeszcze na Remusa, który wykonał wymowny gest nadgarstkiem, jakby rzucał zaklęcie. Zmarszczyła brwi. Mało jej się to podobało, ale ostatecznie jeszcze mniej ją to obchodziło. 


            Ostatnia para szóstoklasistek poszła schodami do dormitorium, a jedna z nich nie mogła się powstrzymać przed obejrzeniem się za siebie i rzuceniem tęsknego spojrzenia, które nie zostało w żaden sposób odwzajemnione czy podchwycone; gorzej: nie zostało nawet dostrzeżone. Gdyby był sam, nie uznałaby tego za łamiące serce, przekreślające całą jej najbliższą przyszłość wydarzenie. Gdyby był sam, uznałaby to raczej za dowód na jego uroczą niefrasobliwość i zapracowanie przed egzaminami. Ale nie był. Nie był i nie potrafiła powstrzymać gorzkiego uczucia zazdrości, które ją opanowało kiedy on w ogóle nie dostrzegł jej spojrzenia, a potem wypełniło jej oczy łzami, kiedy zobaczyła jak bawi się kosmykiem jej włosów, czego ta mała szmata chyba nawet nie zauważyła. Czy to możliwe, że to co mówią jest prawdą? Czy to możliwe, że…
            Syriusz, szczęśliwie nieświadomy tego wszystkiego,co działo się w głowie szóstoklasistki, rozejrzał się po pustym pokoju wspólnym, po czym pochylił się do przodu, by mieć lepszy widok na jej profil.
            - Nareszcie sami – wymruczał zmysłowym głosem. Oparł głowę na ręce i przez chwilę wpatrywał się w jej długie rzęsy.
            - Nie mogłam się doczekać – mruknęła obojętnie Jen, nie odrywając wzroku od książki.
            W głębi duszy rzeczywiście nie mogła. Od powrotu nie miała okazji, by porozmawiać z Syriuszem na osobności, a czuła, że mieli o czym rozmawiać. Zdecydowanie mieli, choć nie będzie to zapewne zbyt przyjemne. Ani dla niego, ani dla niej. Przygryzła wargę, wciąż wpatrując się tępo w książkę, niezdecydowana jak rozpocząć temat.
            - Miejmy to za sobą, co? – odezwał się nagle, a ona spojrzała na niego z zaskoczeniem. Przewrócił oczami. – Daj spokój, przecież widzę, że coś ci leży na wątrobie.     
            - To zdecydowanie moja kwestia – mruknęła i sięgnęła do kieszeni spodni. – Poznajesz? – zapytała, wymachując mu przed twarzą kawałkiem wymiętego pergaminu.
            - Nie – odparł, chcąc go chwycić, ale nie było nawet o tym mowy. Szybko zabrała kartkę i z namaszczeniem rozprostowała ją na kolanie. – Co to jest?
            - List.
            - Jaki list?
            - Jeden z najbardziej obelżywych jaki kiedykolwiek dostałam.
            Doskonale znał ten list. Gdy tylko go zobaczył bez większego trudu go rozpoznał i przypomniał sobie słowa, które kreślił na bibliotecznym pergaminie ze śmiesznymi znaczkami na marginesach. Pamiętał też na pewno, że wyrzucił go do kosza na śmieci. Nie miała więc prawa trzymać go teraz w ręku. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Merlinie, ale z niego idiota, ale z niego idiota, kretyn popierdolony, dlaczego nie zniszczył tego listu, dlaczego to znowu się dzieje, dlaczego znowu jest tylko żałosnym pajacem?
            - Niczego nie wysyłałem – odezwał się w końcu.
            - Tego się domyśliłam.
            - I nadal uważasz, że jest ode mnie? – zapytał, a ona spojrzała na niego wymownie. – Naprawdę uważasz, że nie miałem nic lepszego do roboty?
            - Jest absolutnie chwytający za serce. Mam nawet ulubione fragmenty  – mruknęła, wpatrując się w tekst i ignorując zupełnie jego pytania. – O, na przykład ten: „niech cię diabli, kretynko ty durna, mam nadzieję, że się udławisz tym pierdolonym spaghetti, utyjesz i dostaniesz wysypki i że już nikt cię nigdy nie będzie chciał” – przeczytała z ręką na sercu i drżącym uśmiechem, po czym spojrzała na niego zaczepnie. – Cudowne, wyważone, sentymentalno-liryczne, tylko powiedz mi, dlaczego akurat spaghetti jest pierdolone, poeto ty mój?
            Syriusz miał w głowie zupełną pustkę.
            Jen tymczasem po raz kolejny zagłębiła się w lekturze listu, do ust przyciskała dłoń, prawdopodobnie kryjąc w ten sposób uśmiech, a kiedy w końcu podniosła wzrok i zobaczyła jego minę, spoważniała trochę. Tylko trochę.
            - Kiepsko pilnujesz swoich rzeczy, pączuszku – powiedziała, szczypiąc go w policzek. Odsunął się. – A tak w ogóle… – Westchnęła ciężko i spoważniała zupełnie. – To to wcale nie jest śmieszne. Zgłoszę to.
            - Głupia jesteś.
            Tylko tyle umiał jej powiedzieć. Głupia jesteś. Przedszkole.
            Miał szczęście, że i Jen jeszcze mentalnie go nie skończyła.
            - Sam jesteś głupi, głupi głupku!
            - Ty jesteś głupia! – zawołał, po raz kolejny próbując sięgnąć po list. Bez skutku, jako pałkarka wyrobiła sobie naprawdę dobry refleks. – I nienormalna! Co z tobą nie tak, kretynko jedna, powinnaś to od razu spalić, a nie nosić ze sobą jak pierdolony amulet!
            - Bo może to jest mój pierdolony amulet! – odpowiedziała, wstając, by, choć na chwilę, znaleźć się poza zasięgiem jego rąk.
            - Nie powinnaś nigdy go dostać! – powiedział wściekle i również się podniósł. Podszedł do niej. – Nie jest do ciebie.
            - Nie bądź śmieszny.
            Stanęła pod ścianą, ręce schowała za sobą.
            - Nigdy nie chciałem żebyś to czytała! – warknął jej prosto w twarz. Podtrzymała spojrzenie jego szarych, wypełnionych gniewem oczu.
            - Kłamiesz równie obrzydliwie, co przeklinasz – odpowiedziała z całą bezczelnością, na jaką było ją stać. Przez chwilę jeszcze wpatrywali się w siebie, ale Syriusz w końcu nie wytrzymał i odsunął się. Stał do niej tyłem przez kilkanaście wyjątkowo długich sekund, a ona wpatrywała się w jego plecy z mieszanką złości, wyczekiwania i smutku.
            - O co ci chodzi, co!? – zapytał w końcu nie odwracając, a głos wciąż drżał mu z wzburzenia.
            - O to, żebyś przestał chować głowę w piasek! Oboje wiemy, że to nie jest pomyłka ani głupi żart. To – Uniosła w górę list - jest tak jakbyś obił mi gębę deską i wylał na głowę wiadro pomyj, a na koniec jeszcze na mnie napluł – powiedziała, a w jej głosie przeważała złość. – To jest też… - Zawahała się przez moment. – Najszczersza rzecz, jaką dostałam od ciebie od miesięcy. Od miesięcy, Syriuszu! Nie chcę żebyś karmił mnie głupimi uśmieszkami i ‘wszystko jest w porządku’. Jesteś mi winien prawdę.
            - Prawdę! – warknął ze złością i w końcu się odwrócił. Zrobił kilka kroków w jej kierunku i wwiercił w nią spojrzenie. – Dobrze. Nie, nie jest w porządku. W ogóle nie jest. Jestem wściekły i żałosny i to wszystko przez ciebie. Żałuję, że to w ogóle się zaczęło. Nienawidzę tego jak mnie traktujesz, nienawidzę każdego spojrzenia, którym mówisz mi jak bardzo ci przykro, nienawidzę siedzieć obok ciebie i powstrzymywać się przed zrobieniem tego wszystkiego, co chcę, tak bardzo chcę zrobić, i ciągle obawiać się, że za chwilę ode mnie uciekniesz. Nie wiem co robić i nie wiem jak przestać. Jestem wściekły na każdego, kto jest bliżej ciebie, jestem wściekły nawet na Jamesa i Remusa, kurwa, nawet Petera, bo pocałowałaś ich wczoraj. – Zamilkł na chwilę, a ona wciąż stała i patrzyła na niego, pozornie niewzruszona. – Napisałem to po to, żebyś chociaż przez chwilę poczuła się równie podle, co ja.
            Wystarczyło. Westchnęła ciężko, zamrugała kilka razy i uśmiechnęła się do niego krzywo, a on żałował każdego słowa, które wypowiedział. Zaczął żałować zanim jeszcze skończył.
            - Każdy dostaje takie wyznania miłosne, na jakie zasługuje, co nie? – zapytała siląc się na beztroskę, ale jej głos zadrżał. Gdy chciał jej przerwać, uciszyła go gestem. – Biorę je w ciemno i będę z nim żyć. – Odchrząknęła. – A następnym razem po prostu to wyślij, a nie licz na to, że ktoś zrobi to za ciebie – mruknęła, podpalając różdżką pergamin.
            Bez słowa patrzyli jak zamienia się w kupkę sczerniałego popiołu. Usiadła z powrotem na miękkim dywaniku, a on usiadł naprzeciwko niej. Chciał żeby się do niego uśmiechnęła, ale ona siedziała z zasępioną miną wpatrując się w podłogę. W napięciu oczekiwał jej słów.
            - Pamiętasz jak przed wyjazdem powiedziałeś, że chciałbyś dać sobie ze mną spokój? – zapytała po chwili, a on wyciągnął w jej kierunku dłoń.
            - Nie. Jen, nie. Przestań.
            - A gdybym mogła…
            Wszystko? A gdybym mogła wszystko, Syriuszu? A gdybym miała w ręku rozwiązanie wszystkich problemów, nie tylko naszych, ale wszystkich? W ciągu sekundy mogła uwolnić cię od całego bólu, od każdego niefortunnego uczucia? Co gdybym mogła pomóc każdemu, każdemu bez wyjątku, może tylko poza sobą samą? Co gdybym tylko ze strachu trzymała to wszystko w tajemnicy?
            - Gdybyś mogła co?
            Pokręciła lekko głową nie patrząc na niego.
            - Sama nie wiem – odparła, przywołując na usta uśmiech.
            - Hej – odezwał się głośniej, zaalarmowany tą jej niezdarną próbą ukrycia czegoś. – Hej, Jen, spójrz na mnie. – Zrobiła to, z ukosa, niestety w sposób tak w jego odczuciu uroczy, że z trudem przyszło mu zachowanie poważnego tonu, w którym zaczął. – Gdybyś kombinowała jakieś głupoty, powiedziałabyś mi, prawda?
            A obiecałbyś, że zawsze będziesz we mnie wierzył?
            - Sama nie wiem.
            Syriusz mruknął coś z pełnym niecierpliwości rozdrażnieniem, a ona sięgnęła po jego rękę. Zamknęła jego dłoń we własnych, kciukiem pogładziła wewnętrzną część jego nadgarstka, wywołując dreszcz i odbierając mu całą wolę i możliwości obrony, wymazując na chwilę wszystkie podejrzenia i wątpliwości. Może nie powinna tego robić, może robiła właśnie dokładnie to, czego on nienawidził, ale w tym momencie potrzebowała tego, potrzebowała tego równie mocno, co on.
            Podniósł jej dłoń do swojej twarzy, dotknął ustami jej chłodnych palców, każdego po kolei, i przyłożył je sobie do policzka. Zamknął oczy. Tak bardzo tęsknił za jej dotykiem, tak niewypowiedzianie bardzo, że mógł, miał prawo, to zrobić. Miał prawo domagać się bliskości, zasługiwał na nią przez tyle czasu znosząc torturę bycia zbyt daleko, a ona nie miała prawa w żaden sposób zaprotestować.
            - Zwariuję przez ciebie – mruknął ochryple, a ona uśmiechnęła się z czułością i wycofując dłoń, celowo lub nie, musnęła opuszkami palców jego usta.
            - Będziemy więc najbardziej problematycznymi pacjentami u Munga – stwierdziła cicho, a na jego usta wypłynął leniwie rozmarzony uśmiech.
            - Byle dali nam jedno łóżko na oddziale i mogę tam zostać.
            Nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
            - Chrapiesz, doprowadzałbyś mnie do szału.
            - Daliby ci coś na uspokojenie – odparł z prostotą, po czym pochylił się w jej stronę i dodał konspiracyjnym szeptem: – Zresztą moje chrapanie to nic w porównaniu z twoim gadaniem przez sen.
            - Nie gadam przez sen!
            Zbył jej oburzenie machnięciem ręki, zadowolony, że udało im się zejść z poważnych i nieprzyjemnych tematów.
            - Gęba ci się nie zamyka. Myślisz, że skąd bym wiedział, że podoba ci się mój tyłek? – zapytał z pełną powagą, a ona prychnęła.
            - A stąd, że sam sobie to wmówiłeś. Przestań śnić, Black. W rankingu na najlepszy tyłek jesteś…
            - Prowadzisz ranking na najlepszy tyłek? – zainteresował się marszcząc brwi, a ona wzruszyła ramionami jakby nie widziała nic dziwnego ani niestosownego ani w samym fakcie ani w tym, by opowiadać o tym Syriuszowi. – Kto wygrywa?
            - Morris.
            - Dawno nie rozmawiałem z Emily – zauważył z zadumą, a Jen posłała mu jedno z kolekcji nieprzychylno-rozbawionych spojrzeń. – Skąd wiesz, że akurat on?
            W końcu uśmiechnęła się tak, jak to u niej uwielbiał: szeroko, trochę nieprzyzwoicie, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołki. Mógłby spędzić resztę nocy tylko się na nią patrząc.
            - Łączona szatnia.
            - Psychol – mruknął pod nosem. Milczał przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając, jednocześnie nie spuszczając z niej wzroku. – Ale właściwie jak… Nie, zapomnij. Nie chcę wiedzieć. Ale miej świadomość, że zachwiałaś moje poczucie własnej wartości.
            Otwierała właśnie usta, gdy przerwał im dźwięk kroków na schodach do dormitorium. Ktoś schodził do pokoju wspólnego, Jen błyskawicznym ruchem przysunęła książki, otworzyła jedną na chybił-trafił.
            - Tak właśnie działa Wingardium Leviosa, Syriuszu - wytłumaczyła uczonym tonem, a on posłał w jej kierunku bezdźwięczne "co?" i z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechem.
            - Syriusz? – Usłyszeli pełen podejrzliwości głos Kate, która musiała zajrzeć za fotel, by ich dostrzec. Black mógłby założyć się o wszystkie pieniądze, że to te dwie szóstoklasistki doniosły jej, że siedzieli z Jen sami w pokoju wspólnym. W tym momencie, tak wścibska i tak bezczelna, wydała mu się najwstrętniejszą osobą w całym Hogwarcie. – Uczysz się? – zapytała słodko, zupełnie ignorując Jennifer. – Pomóc ci?
            - Nie, Kate – odparł z uśmiechem godnym dżentelmena, którym przecież czasem był. Ale zdecydowanie nie w tej chwili. – Przeszkadzasz. Ja i Jen właśnie się całujemy.
            - Co robi… - zaczęła Jen, ale nie dane jej było skończyć, bo gorące wargi wylądowały na jej ustach, a mocne dłonie objęły jej twarz, nie pozwalając na przerwanie pocałunku i wyjaśnienie całego tego nieporozumienia. Próbowała go odepchnąć, ale zamiast się odsunąć, Syriusz w pierwszym momencie pogłębił tylko pocałunek, napierając na nią całym ciałem, jakby i to było czymś, do czego miał prawo, co musiał w końcu zrobić, aby nie zwariować, choć tym razem ani w jego pocałunku, ani w dotyku nie było nawet śladu delikatności, którą okazał jej wcześniej. Wplótł palce w jej włosy, dał sobie jeszcze chwilę by napawać się zapachem jej skóry. Zaraz jednak odsunął się gwałtownie, z wyraźnym trudem i popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Oddychał ciężko, powoli odzyskiwał trzeźwość umysłu i świadomość kolejnej głupoty, niewybaczalnej głupoty, którą popełnił zupełnie bez powodu. Jen wstała i bez słowa ruszyła w stronę dormitorium.
            - Jen, przepraszam! – zawołał za nią, ale się nie odwróciła. – Jen! – spróbował raz jeszcze, ale jedyny dźwięk, który mu odpowiedział, to odgłos jej szybkich kroków na schodach i ciche zamknięcie drzwi.

9 komentarzy:

  1. Oh ty podła żmijo ty! Tak nie wolno.
    Ale podoba mi się prędkość dodawania rozdziałów, ale nawet nie zdążyłam skomentować poprzedniego! Więc od razu komentuję ten, żeby zdążyć tym razem.
    No więc co do rozdziału to ah oh i wgl. Jak zawsze. Po prostu cię kocham, bo piszesz genialnie, tak luźno i naturalnie, że to aż nie może się nie podobać. Bo to jest piękne. I zabawne i o mój boże kocham cię.
    I Jen też i Syriusza i wszystkich i Jamesa biegnącego w zwolnionym tempie.
    Tak wgl to mało go chyba ostatnio. I Lily, ale nie narzekam.
    KOCHAM CIĘ i pozdrawiam i ah oh nie wiem co jeszcze napisać więc się zamknę.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ostatnio myślałam o Twoim opowiadaniu, o Tobie ;)... i proszę :D. Bardzo dobrze, że nie zrobiłaś długiej przerwy ;P. Nie wiem czemu i też nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam, ale dziwnie mi by było widzieć panią profesor w samochodzie. Nie jestem pewna czy w nim były... bo tak interpretuje to:"na pełnym gazie". Może na motorze? Nie wiem... bo chyba nie na bryczce? W każdym razie to nie istotne. Troszkę zdziwiło mnie, że tak szybko przyjechała, no ale co ona tam miała robić. Ech ten Syriusz.. wszędzie się wepchnie. Jak on mógł przerwać Jamesowi taki piękny spektakl?;D Jenny powinna go olać... chociaż chyba za często to robi ;p. Fajna z nich grupka przyjaciół, tak ciepło się witają, szkoda tylko, że Peter nie czuje się tak dobrze. Co tam szlaban, panie Filch... Jenny przyjechała! ;D Jemu potrzebny byłby jakiś powód do radości, dał dziewczynie szlaban za nic. Ale takie szlabany to radość, jak się je wykonuje z przyjaciółmi... poza tym są wspomnienia ;D. Ach ten Remus... dobrze wyszkolił Pearl, ale... właśnie zrozumiałam, czemu Syriusz chciał mu zaproponować zaklęcie uciszające ;D. Wtedy pewnie dziewczyna nie od razu przegrała. W każdym razie w końcu wygrała i ma komu dziękować, bo w nią wierzył ;). A to bardzo dodaje sił. Nie no te zakłady ich to są boskie ;D. Ach te ploty w Hogwarcie ;D. To jednak Syriusz kręci z Remusem... nic nie zostanie w tajemnicy. Przypomniało mi się, jak Lily wtedy weszła do tej szafy z Jenny, oj pewnie też je obgadywali ;D. I bardzo dobrze, że powiedział Kate, że się całuje z Jenny... tylko skutki tego pewnie nie będą zbyt dobre. Bo co ma dziewczyna sobie pomyśleć? Tak wcześniej z tym listem... to myślałam, że to jest ten, co kiedyś dostała, ten z czyrakami... Może to właśnie Kate wysłała ten list Jenny? No nie wiem... W sumie to troszkę mu współczuję... przecież jest nieszczęśliwe zakochany. Niby Jenny z nim gada, ale trochę go odtrąca. Bawi się. Wtedy, co jej powiedział, jak się czuje, to było takie bardzo szczere. Ja trochę podejrzewam, że może w końcu obudzi się w niej jakieś uczucie do Syriusza? Tylko... to, co ona o nim myśli... o tej jego emocjonalności... chociaż w sumie, on uważa, że ona jest na takim samym poziomie. To może pasują do siebie? Black się w końcu zakochał, a to u niego chyba nieczęste. Niby ma dwie dziewczyny, z którymi częściej bywa... ale Jenny jest lepsza, ona zdobyła jego serducho... chyba nawet sama nie chcąc. Trochę na początku pomieszałaś wyrazy. Zdarzało Ci się umieścić czasownik na końcu, co brzmiało trochę niepoprawnie np. "do nich podeszła", ale Ty rzadko popełniasz błędy, więc ;). Namieszałaś Cookie trochę, oj namieszałaś ;P. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym "pełnym gazem" chodziło mi o to, że Jen nabrała rozpędu jak już widziała, że jest tak blisko, jak typowa niecierpliwa, stęskniona dusza. Także nie było żadnego środka lokomocji, a jedynie szybkie,śmieszne przebieranie nogami.
      Jeśli chodzi o list, to nietrudno się domyślić kto go wysłał, jeśli zajrzy się do poprzedniego rozdziału. Może jeszcze pociągnę ten wątek w następnym, żeby było już zupełnie oczywiste, a może nie, bo w sumie nie ma to większego znaczenia.
      Jeśli chodzi o pomieszane wyrazy, to dzięki za czujność,ale nie będę ich zmieniać, bo to jest mój taki szyk eksperymentalny, niekoniecznie poprawny, ale celowy w każdym razie.
      I na koniec: cieszę się, że stanęłaś trochę po stronie Syriusza, Olu. Szczególnie Ty, bo wiem, że nie jesteś jego największą fanką. Zależało mi, żebyście dostrzegły, że to on w sumie jest najbardziej pokrzywdzony w tym wszystkim i można mu wybaczyć czasem takie wybryki, a Jen to niezła manipulantka mimo wszystko.
      Pozdrawiam i jak zawsze dziękuję, że jesteś!

      Usuń
    2. A to przepraszam, nie zrozumiałam. Może nie jestem zbyt domyśla albo po prostu zapomniałam, kto wysłał ten list. Kojarzyło mi się, że jakiś chłopak, ale chyba pewności nie miałam. W sumie to w pisaniu, każdy piszę jak mu się podoba, więc to może nie błąd. No ja jestem największą fanką Jamesa i Jenny, choć ta druga, ostatnio zachowuje się niezbyt poprawnie ;p. Również pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. No to powiem, że Jen mi podpadła. Znaczy ja wiem, że jej nie odpowiada, że Syriusz się w niej buja, że wolałaby żeby wszystko było jak dawniej, ale w tym rozdziale zabrzmiałą bardzo, bardzo niesympatycznie w tej rozmowie. I przez to jej poprzednie przytyki brzmią mi teraz cokolwiek niesmacznie. Chodzi o to, że gadają o czyichś uczuciach wypada być cokolwiek delikanym - nawet, jeżeli ogólnie traktuje sie go inaczej. Na koniec z Jenny wyszła straszna egoistka (w ogóle to ona chyba nią jest, bo od samego poczatku tej "sprawy" próbuje uciec od odpowiedzialności i udawać, ze nic się nie stało, niekoniecznie przez to liczy się z tym, jakie wrażenia w związku z tym ma druga osoba). I teraz nie wiem czy ja tego nie zauważyłam do tej pory, a to było, czy też możę wyszło dopiero teraz (bo na pewno nie jest to tylko mylne wrażenie). Syriusz zresztą też wybitnie wykazał sie głupotą - dla kawału, żartu, z nudów(?) zachciało mu sie całować z dziewczyną dla popisówki... to trochę tak jakby nie szanował Jen, jaby za bardzo mu na niej nie zalezało i nie zmienią tego opisy jego uczuć.
    A tak w ogóle to czy nie wychodzi na to, że to Peter zapodał Jenny list Syriusza? Bo albo mi się zdaje albo to on ostatni go widział w śmieciach...
    Tak zawiasem to z Syriusza straszny podrywacz - nie dość, że odbił Jamesa Lily, to jeszcze do Remusa wystartował i jeszcze Jen... jej, biedni hogwartczycy!
    Podobały mi sie bardzo rozterki Jenny - uzyć pierścienia, czy nie użyć. Sprawa była jednak bardzo błaha (w sumie to wciąż jest) jak na takie środki, a ona już niemal po nie sięgnęła. Zastanawiam się więc co zrobi, gdy znajdzie się w naprawdę trudnym położeniu - czy wtedy będzie w stanie sie w ogóle oprzeć? No i tu znów widać to jak tchórzowskie jest to postępowanie - choć nie użyje pierścienia, to i tak nie zrobi nic innego i wszyscy będą sie męczyć.
    A Pearl jest świetna! I przeurocza ^^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o brak delikatności to mogę ją wytłumaczyć tym, że wiedziała, że wyprowadzenie Syriusza z równowagi to jeden z bardziej skutecznych sposobów na wyciągnięcie z niego prawdy, którego się chwyciła po tym, kiedy zobaczyła, że on list zna, ale i tak się do niego nie przyznaje. Może niekoniecznie najmądrzejsze wyjście pod słońcem, ale kto powiedział, że ona jest mądra.
      To, że próbuje uciekać i udawać to się cieszę, że w końcu jej to ktoś wytknął. A mając taki pierścionek na palcu uznałam, że nie można nie trwać w ciągłym pokuszeniu.
      Syriusza postaram się trochę wytłumaczyć (nie powiedziane, że zreflektuję) w następnym rozdziale.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  4. O boże, ten rozdział był cudowny,jeju.
    To jak opisałaś ten wybuch gniewu i ten pocałunek.....Naprawdę mi się podoba :D
    Czekam na następny!

    Pzodrawiam Zuza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko co piszesz jest cudowne i wspaniałe! Momentami płakałam ze śmiechu!
    Uwielbiam sposób w jaki przedstawiasz bohaterów. Jen i Syriusz wypadają razem wspaniale, chociaż nie chciałabym żeby byli razem!
    Ten bieg w zwolnionym tempie - James i Jen również wypadają ze sobą super!
    "Luniu, zapomniałam jaki ty jesteś piękny" wara mi od Remusa! Jest mój, mój i tylko mój! Jedynie z Tonks mogę się nim dzielić! No i jeśli bardzo Ci zależy to dam Ci kawałek niego w nagrodę, że tak ładnie piszesz!
    Strasznie brakuje mi Remusa <3, <3, <3 (to miłość mojego życia, notabene tak jak jego syn)!
    Jen jest taka suuuper! Chciałabym być taka jak ona! <3
    To chyba pierwsze opowiadanie, które wywołuje we mnie tyle pozytywnych emocji! Kocham je!
    I jeszcze ten pocałunek! Cud, miód i orzeszki! To strasznie pasuje mi do Syriusza!
    Wszystko czyta się tak miło, przyjemnie, lekko i szybko i nawet gdybyś napisała 1622891829329391093090293892886376488872388922922877382919928376478921992837 37228828374764 rozdziałów (życzę Ci byś napisała ich masę) dalej nie miałabym dosyć!
    Padam na kolana,
    głópia "Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie",
    czyli inaczej opti.maja
    z blekitna-pelnia
    P.S. Przepraszam za taki chaotyczny komentarz, ale twoje opowiadanie wywołuje tyle emocji, że nie mogę się powstrzymać żeby pisać tego co mi ślina na język przyniesie!

    OdpowiedzUsuń
  6. O boże, kocham ten rozdział, podczas czytania ciągle chichotałam, TO JEST BOSKIE, NADBOSKIE!
    James biegnący w zwolnionym tempie, plotki o SyriuszuxRemusie, wybuch złości Syriusza i ten pocałunek... Proszę mnie o nic nie obwiniać, ja po prostu jestem największą fanką paringu JenxSyriusz, więc według mnie oni powinni się całować jak najwięcej.
    Bożebożeorgazmniemogęsiędoczekaćtyleemocjikochamto.
    End

    OdpowiedzUsuń