niedziela, 21 lipca 2013

Niech żyją pieprzeni optymiści




             Ten poranek miał w sobie jakiś ciężar, zupełnie niepasującą do beztroskiego błękitu nieba nad ich głowami melancholię, której odbicie mógł wyraźnie dostrzec na twarzach obu siedzących przy stole, uparcie milczących dziewcząt. Przez chwilę patrzył na Jen, apatycznie przerzucającą kawałek bekonu z jednego końca talerza na drugi, i choć domyślał się źródła jej niemrawej miny i kiepskiej fryzury, nie potrafił zebrać się w sobie, by rozpocząć rozmowę na ten temat.  Lily dostała list, który ostatecznie pozbawił jej marzeń o byciu druhną na ślubie siostry i zepsuł jej humor na najbliższe kilka dni.  Syriusz, również wyraźnie nie w humorze, co i rusz rzucający dziwne spojrzenie Jenny, która nawet raz na niego nie spojrzała, też nie był najwspanialszym z możliwych towarzystw. Peter był przygnębiony, choć zupełnie nie miał do tego podstaw, bo jego matka w zeszłym tygodniu, po heroicznym zwycięstwie nad śmiercią, wróciła do domu. Remus chrupał tosty, najwyraźniej nie przejmował się niczym, jeszcze na świecie lecz już nie dla świata. Co się z nimi wszystkim porobiło?
            James westchnął ciężko i sięgnął po Proroka, ale zamiast chwili ukojenia i relaksu, zaserwowano mu porcję złych wiadomości, relację zrozpaczonych ludzi, którzy w ostatnim pożarze stracili dobytek i swoich najbliższych. Nie pisali o tym wprost, ale nie trzeba było być geniuszem, by pomiędzy wierszami wyczytać, że to ma związek z Voldemortem. Rósł w siłę, zyskiwał nie tylko popleczników, opanowywał też coraz mroczniejsze rodzaje zaklęć, a wraz z tym miał w swoim arsenale coraz to nowsze sposoby dręczenia ludzi. Ludzie zaczynali mieć dość i wtedy właśnie stawali się niebezpieczni: zrezygnowani, byli niezwykle blisko przejścia na drugą stronę. Bo tak było łatwiej. Bezpieczniej.
            Spojrzał po przyjaciołach i skrzywił się.
            - Gówniane te wasze problemy, wiecie? – odezwał się głośno, a oni spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Sekundę później Jen prychnęła, a Remus i Lily zmarszczyli brwi, ale nikt się nie odezwał.
            - Przeczytałeś jeden artykuł i nagle oświeciło cię, że życie jest zbyt krótkie? – zapytał z drwiną Syriusz.
            - Może – odparł Potter z zaciętą miną. – A może wiedziałem to od dawna. Nieważne. Co z wami? Od kiedy tak niewiele trzeba żeby was zdołować?
            - Moja siostra mnie nienawidzi, uważasz że to mało? – Lily pierwsza podjęła rzuconą im wszystkim rękawicę. Czuła się do tego zobowiązana jako jego dziewczyna.
            - Nie powiedziała, że cię nienawidzi.
            - Powiedziała nie raz.
            - Zawsze w złości, a wiesz jakie rzeczy się wygaduje w złości. To, że nie chce żebyś była jej druhną to przecież nie zaskoczenie – powiedział, a Lily odwróciła się od niego. – Oj, Lily, wiesz co mam na myśli. Nie jesteście ze sobą blisko, a ona na pewno ma jakąś bliską przyjaciółkę, która bardziej nadaje się na świadka na jej ślubie!
            Lily nie odezwała się, ale po jej minie mógł poznać, że kupiła jego tok rozumowania.
            - A ty, Pete? O co chodzi? Twoja mama czeka na ciebie w domu, czy to naprawdę za mało żeby skakać pod sufit ze szczęścia?
            Na twarzy Petera pojawił się uśmiech. Tylko on wiedział, jak bardzo był on wymuszony. Ostatnimi czasy często napotykał spojrzenia tych uczniów, przed którymi kiedyś chował się po kątach, modląc się, by ich spojrzenia nigdy na niego nie padały. Teraz też za każdym razem kurczył się w sobie, ale jakby jakoś mniej, mając w sobie dziwną pewność, że nic mu nie grozi i przerażającą świadomość, że jest teraz jednym z nich. Nikt z nim jeszcze nie rozmawiał, co przerażało go jeszcze bardziej, bo tkwił w pełnym napięcia, mrożącym krew w żyłach oczekiwaniu. Dostał tylko jeden krótki liścik, choć może nazwanie go liścikiem to zbyt wiele. Sowa przyniosła mu niedbale nabazgrane na naddartym pergaminie dwa słowa: umowa dopełniona.
            - Masz rację. Jesteśmy szczęściarzami – mruknął, wkładając w te słowa jak najwięcej przekonania. Dorzucił do tego przyjazny uśmiech i voilà! James zwrócił się do Jen i Syriusza.
            - A wy?
            - O nie, nawet nie próbuj, panie psychoterapeuto – odezwała się Jenny, wstając od stołu. – Nie będziemy roztrząsać istoty moich problemów przy jajecznicy. – Zebrała swoje książki, po czym spojrzała na niego. – Zresztą, ja nie mam problemów. Egzaminy zdam na same W, Mike wytrenował mnie tak, że mogę skopać tyłek każdemu śmierciożercy nie sięgając nawet po różdżkę, a za dwa tygodnie jadę do Włoch. Moje życie jest piękne.
            - I nie jesteś zła na Łapę?
            - Na Łapinkę moją najdroższą, nigdy w życiu – odparła szybko, wolną ręką klepiąc Syriusza po głowie. – Za co?
            - Christine?
            - A, ona. Już o tym zapomniałam. Wszystko jest w najlepszym porządku.



            Nic nie jest w porządku. Nic.
            Zawalała naukę, była zupełnie w lesie jeśli chodziło o naukę. Ślęczała nad książkami do późna, to prawda, ale nic jej z tego nie przychodziło. Jak tak dalej pójdzie, będzie mogła pomarzyć o dostaniu się na studia i o całej uzdrowicielskiej karierze, sławie i pieniądzach. Na dodatek co trzeci dzień wstawała skoro świt na treningi, dawała się Michaelowi wykończyć fizycznie i szła na zajęcia, z których nic nie wyciągała, bo spanie po zaledwie cztery czy pięć godzin, to mimo wszystko nie jest najlepszy pomysł. Do tego Will, który ostatnio coraz częściej wysyła jej sygnały, których ona nie chciała odczytywać i zmuszona była udawać przy nim ślepą kretynkę. No i Black. Black to zupełny kosmos.
            Czy to takie złe, że nie chciała być niczyją dziewczyną? Czy to jej wina, że nie umiała się w żadnym z nich zakochać? Czy to, że z żadnego nie rezygnuje czyni ją okrutną? Na ostatnie pytanie odpowiedziała sobie "tak" i zaczęła ograniczać kontakty, wymigując się od spotkań nawałem nauki, co ostatecznie nie było jakimś strasznym kłamstwem. Może powinna z nimi porozmawiać, ale jeśli tak, to co powiedzieć? Jak ich nie zranić, o ile to w ogóle możliwe?
            I dlaczego jej życie zostało aż tak podporządkowane do facetów? Dlaczego po prostu nie zapomni o nich i nie zajmie się sobą? Ma w końcu przed sobą palącą perspektywę ukończenia szkoły.
            A teraz jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, ten dziwaczny kamyk. Czym on był i czy miał właściwie jakiekolwiek zastosowanie? Miał na pewno, w innym przypadku jaki sens byłby w trzymaniu go w ukryciu? Czy to ta rzecz, której miał chcieć od niej Burns? Ale skąd mógł wiedzieć, że ona będzie go mieć, przecież zaginął, przecież to wszystko nie trzymało się kupy. Ciotka o niczym jej nie mówiła, wysyłała tylko lakoniczne listy z instrukcjami w stylu: schowaj, nie dotykaj, nie pokazuj nikomu, koniecznie weź ze sobą do Włoch. Próbowała szukać czegoś na własną rękę w bibliotece, ale jedyną rzeczą, którą udało jej się ustalić to to, że kamień nazywał się opal, był bardzo kruchy, drogi i dość często się coś w nim zaklinało, co wcale nie pomogło jej zawęzić obszaru poszukiwań.
            Co za beznadzieja.



            Wyglądali jakby szykowali się na wojnę, przeszło mu przez myśl, kiedy spojrzał na ich pełne skupienia twarze. Zero emocji. Oboje równie zdeterminowani, by udowodnić jemu i sobie nawzajem, że nie ma mowy abym przegrał(a) z kimś takim. Nie miał pojęcia skąd u nich ta wrogość, zupełnie bezpodstawna, wzięta chyba z powietrza, bo przecież nigdy nawet ze sobą naprawdę nie rozmawiali.
            Nieważne. Co się liczyło to fakt, że naprawdę podziałało. Pearl, dostawszy okazję by skopać tyłek ślicznemu Blackowi, stała się jeszcze bardziej nabuzowana i zmotywowana, gotowa na wszystko. Prawie wszystko. Nie miała zamiaru dać się pokonać, choć Remus szczerze wątpił w jej zwycięstwo, szczególnie gdy zobaczył minę Syriusza, który nie dość że ogólnie nie znosił przegrywać, to jeszcze ostatnio był nie w sosie i prawdopodobnie miał ochotę roznieść w pył pół zamku. Mimo to zgodził się na próbny pojedynek i obiecał być grzeczny, co jednak nie uspokoiło Lupina na tyle, by nie mieć w pogotowiu różdżki.
            Pojedynek nie trwał długo, choć po minie Syriusza można było wyraźnie dostrzec, że dużo dłużej niż się spodziewał. Remus był dobrym i cierpliwym nauczycielem, a Pearl pojętną uczennicą z dobrym refleksem. Zgrabnie unikała zaklęć i trafnie dobierała kontrataki, wprawiając Blacka w zdumienie i pewnego rodzaju uznanie. Wciąż jednak było to za mało, by z nim wygrać, był w końcu jednym z najlepszych uczniów na tym polu, przyszłym pogromcą śmierciożerców.
            Pearl nie była zbytnio pocieszona myślą, że przegrała z elitą i to z klasą, stawiwszy mu wcześniej znaczny opór. Przez moment stała wyprostowana, zaciskając szczęki, a blond włosy opadały jej na twarz. W niebieskich oczach przez moment zabłyszczały łzy złości, a oni obaj, w tym samym momencie, nie mogli się nadziwić, jak piękną mają przed sobą dziewczynę.
            - Dobry pojedynek, Hart – powiedział w końcu Syriusz, odrzucając jej różdżkę, którą ona złapała bez problemu. – Będę cię obstawiał – dorzucił, po czym zwrócił się do Remusa: - Dobra robota, stary.
            Remus uśmiechnął się w odpowiedzi. Syriusz klepnął go w ramię i wyszedł z klasy nie mówiąc już ani słowa.
            - Naprawdę świetna robota, Pearl – odezwał się Remus, kiedy drzwi za Blackiem się zamknęły. – Dobra praca nóg, znakomity pomysł z imperviusem. Za mało przewidywania, powinnaś obserwować go bardziej uważnie, był dość łatwo czytelny.
            - I tak piękny, że nie mogłam się skupić – weszła mu w słowo z goryczą, a on pomyślał, że akurat ona nie miała prawa kogoś nie lubić za to, że miał ładną buźkę.
            - To samo można powiedzieć o tobie.
            Pearl podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem, Remus odwrócił wzrok i odchrząknął z zakłopotaniem.
            - To zabrzmiało niezręcznie – powiedział, a ona uśmiechnęła się z przekąsem.
            - No raczej – odparła i podeszła do okna. Zabrała z parapetu swój kapelusz i odwróciła się do niego. – Tym bardziej, że nie mogę tego dzisiaj powiedzieć o tobie. Wyglądasz jak trzy ćwierci do śmierci.
            Nie odpowiedział. Dwa dni temu wypadła pełnia, przemiana była wyjątkowo paskudna, nie zdążył jeszcze do końca dojść do siebie.
            - Nie żeby to była moja sprawa, ale lubisz sobie czule powyć do księżyca, mam rację?
            Remus spojrzał na nią w niemym zaskoczeniu, na jego twarzy dokładnie wymalowana była odpowiedź na jej pytanie, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła. Spoglądała na niego z niezmąconym spokojem, tak jakby nic co powie, ani czego nie powie, nie mogło jej zaskoczyć ani przerazić. Spojrzenie człowieka, który wie i nie potrzebuje potwierdzenia, ale ma nadzieję na odrobinę szczerości.
            - Nie śledziłam cię, bez obaw, nie jestem psycholem – powiedziała, zakładając na głowę kapelusz. – Domyśliłam się. Mojemu kuzynowi też przydarzył się wypadek. Wypadek, który mugole nazywali pieprzonym wampirem z Ohio. – Prychnęła. – Z tym że to wcale nie był wampir.
            Przez chwilę słyszeli tylko przytłumione głosy dochodzące zza zamkniętych drzwi klasy.
            - Mój nazywał się Greyback – odezwał się w końcu Remus nieco ochryple. – Miałem pięć lat.
            Pearl westchnęła ciężko, zamykając na moment oczy.
            - Życie potrafi być naprawdę gówniane – mruknęła.
            - Mogło być gorzej.
            - Powaga? – spojrzała na niego z zaskoczeniem, a on uśmiechnął się.
            - Pewnie – odparł z pełnym przekonaniem. – I tak miałem sporo szczęścia. Ogólnie. W życiu.
            Uśmiechnęła się pod nosem.
            - Niech żyją pieprzeni optymiści – zawołała z pełnym ironii entuzjazmem, unosząc jedną dłoń do góry.
            - Moja kolej na osobiste pytanie – powiedział, a ona zamarła na moment w swojej pozie, po czym zwróciła się do niego z zainteresowaniem. – Czy to prawda, że naprawdę nie nazywasz się Pearl Hart?
            Prychnęła, przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
            - Myślałam, że stać cię na więcej – odparła niechętnie, przewracając oczami, po czym wbiła w niego ostre spojrzenie. – Prawda.



            Dobrze wiedział, że chowanie się za rozłożystą wierzbą na skraju jeziora to jak wielki, czerwony znak: chcę być sama. Dobrze wiedział, że ze wszystkich sygnałów, ten powinien był respektować w sposób szczególny i bez szemrania, ale miał już tego wszystkiego powyżej uszu. Nie miał zamiaru dawać się traktować w ten sposób, nie był jakimś tam popychadłem bez uczuć, mówił sobie, wpatrując się w zapadające się w wilgotnej ziemi trampki, ale z każdym krokiem zapominał, co z taką złością chciał jej wytknąć, kiedy wychodził z zamku. Nie przypomniał sobie, choć podobne palące uczucie zalało jego ciało, kiedy zobaczył ją siedzącą na niskim konarze, w wytartych dżinsach i wzrokiem wbitym w otwartą książkę.   Usłyszawszy kroki, podniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę słychać było tylko cichy szmer wody.
            - Okej, miejmy to za sobą – powiedziała w końcu, zamykając książkę. – Powiedz co masz do powiedzenia.
            Black przez chwilę milczał, przyglądając jej się ze zmarszczonymi brwiami jej przemęczonej twarzy. Całkiem niespodziewanie postanowił zupełnie zmienić taktykę. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o pień drzewa.
            - Nie będę mówić, będę słuchać.
            Odpowiedziała mu pełnym zainteresowania spojrzeniem.
            - Co się z tobą dzieje? – zapytał cicho. – Zachowujesz się dziwnie, nawet jak na ciebie. Mówisz, że nie chodzi o Christine…
            Przerwała mu pełnym irytacji prychnięciem.
            - Kim do diabła jest ta Christine, o której wszyscy pieprzą!?
            - Widzisz? - zapytał, spoglądając na jezioro. - To do ciebie niepodobne.
            - Przestałam przejmować się twoimi problemami, to źle?
            - I na dodatek nazywasz ją moim problemem. - Popatrzył na nią uważnie. - Jen, co z tobą? – zapytał, a jego głos był pełny irytującej jej uszy troski. – Dostałaś coś w tamtym liście, prawda? 
            Przez chwilę patrzyła na niego, w duchu bijąc się z myślami, a ta krótka chwila zawahania sprawiła, że poznał odpowiedź na swoje pytanie. Nie chciała go okłamywać, na dodatek okłamywać doskonale wiedząc, że on zdążył już poznać część prawdy i że nie uwierzy w żadne jej słowo. Coś jednak powstrzymywało ją przed opowiedzeniem mu wszystkiego. 
            Postanowiła niezdarnie zmienić temat na tylko odrobinę mniej niekomfortowy.
            - Czy jeśli całowałeś się z nią, to znaczy że dałeś sobie spokój z… - Przez chwilę była wyraźnie niezdecydowana, jak powinna dopełnić to zdanie. Najwyraźniej nie udało jej się znaleźć w pełni satysfakcjonującego określenia, bo marszcząc brwi rzuciła: -  ze mną?
            Syriusz westchnął i rozłożył bezradnie ręce.
            - A czy wyglądam jakbym dał sobie z tobą spokój? – zapytał, w swoim mniemaniu całkiem retorycznie. –  Chociaż nie ukrywam, że bardzo bym chciał – dorzucił z nieco przekornym uśmiechem, siadając obok niej na szerokiej gałęzi.
            Przez chwilę wpatrywali się w spokojną taflę wody, błyszczącą w blasku zachodzącego słońca.
            - Jak romantycznie - mruknął z lekceważącym uśmiechem Syriusz i trącił ją łokciem. - Specjalnie mnie tu ściągnęłaś. 
            - Winna. Bo to wcale nie tak, że wyśledziłeś mnie na przeklętej Mapie - odparła i uśmiechnęła się lekko, opierając czoło na jego ramieniu i popchnęła go. Jej uśmiech zbladł nagle bez większego powodu. - To wszystko… Nie wiem, chyba mnie przerasta – mruknęła ze wzrokiem wbitym w swoje kolana. – Wszystko wali mi się na łeb, a ja nie mogę się nawet do ciebie przytulić bez zastanawiania się, czy powinnam.
            Zamiast odpowiedzi poczuła oplatające ją ramiona; przyciągnął ją do siebie, a ona nie miała ani sił, ani ochoty by się przed tym bronić, oparła policzek o jego tors i oddała się całkowicie ciepłemu uczuciu, które ją wypełniło, kiedy pocałował ją krótko w czoło.



            Cierpliwość Remusa wyczerpała się. Tak po prostu. Nie wiedział nawet dlaczego, bo nie wydarzyło się nic odbiegającego od normy, nic, co mogłoby wywołać wybuch. Nie mógł nawet zgonić na pełnię, bo do pełni było jeszcze daleko. Może był zwyczajnie zbyt miękki albo zbyt wścibski, ale nie potrafił być obojętny. Zwyczajnie nie miał już siły patrzeć na nieszczęście przyjaciela, nic w tej sprawie nie robiąc, po prostu obserwując go z zamkniętą na kłódkę gębą. To wszystko trwało za długo i było o wiele bardziej wyczerpujące psychicznie niż z początku się spodziewał.
            Po raz ostatni spojrzał na siedzącego na swoim łóżku Syriusza. Podszedł do drzwi dormitorium i zamknął je dokładnie.
            - Ok. Wystarczy - powiedział stanowczo, odwracając się. - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, do cholery.
            - Eee, Luniu... To bardzo miłe, ale...
            Remus wzniósł oczy do nieba i natychmiast mu przerwał.
            - Nie mówię do ciebie, Rogacz. - W jego głos wkradła się irytacja. - Syriusz!
            Black spojrzał na niego pytająco, Peter odetchnął z ulgą.
            - Kiedy zamierzasz nam powiedzieć?
            - O czym?
            - O niej.
            - O niej?
            - O niej – powtórzył z naciskiem, a mina Syriusza podpowiedziała mu, że zrozumiał. Nie znaczyło to jednak, że miał zamiar przestać udawać głupiego.
            Remus zdecydowanie nie był w nastroju na zabawę w podchody.
            - O tym, że jesteś w niej zakochany, do kurwy nędzy, a ona w tobie nie i czy nie moglibyśmy z tego powodu pójść się urżnąć w Hogsmeade.
            Normalnie jego język zrobiłby na nich wrażenie, może trochę mniejsze niż kiedyś, zanim jeszcze zaczął zadawać się z Pearl, ale mimo wszystko nie omieszkaliby tego nie skomentować. Tym razem jednak bardziej niż jak to powiedział, interesowało ich co powiedział.
            - Mogę najpierw pójść się urżnąć? – zapytał Syriusz w próbie ratowania się przed rozmową, której nigdy nie chciał przeprowadzać, której bał się bardziej niż obściskiwania się z dementorami w ciemnym schowku, a jednocześnie którą od pewnego czasu wyczuwał w powietrzu.
            - W kim? - James gapił się wytrzeszczonymi oczami to na Remusa, to na Syriusza. – Christine?
            - Do diabła z tą całą Christine!
            - Skąd wiesz? – Sytuacja była tak jasna, że Syriusz słusznie uznał, że bez sensu będzie dalsze ukrywanie się. Można było co najwyżej pograć trochę na zwłokę, a i to nie będzie działało za długo, doskonale zdawał sobie sprawę.
            - Wystarczy na was spojrzeć.
            Syriusz prychnął, nie dopuszczając do siebie nawet myśli, że to mogłoby być tak łatwe do odgadnięcia. Zresztą, patrząc na minę Rogacza – choć może James nie był najlepszym przykładem umysłu o choćby przeciętnej przenikliwości – wcale nie było i tej myśli miał zamiar trzymać się niczym tonący deski, brzytwy czy ślicznej pani ratownik. No bo przecież w tym wszystkim nie chodziło wcale o sam fakt bycia zakochanym, choć było to chyba jedno z najidiotyczniejszych uczuć świata, bez którego poradziłby sobie w życiu świetnie, dziękuję bardzo. Chodziło raczej - co uświadamiał sobie z pewnym obrzydzeniem - o odrzucenie i zranioną dumę. Czuł się głupi, bezsilny, żałosny, przegrany. Nie chciał, by widzieli go takiego. Szczególnie oni. Bo przecież Syriusz Black nie przegrywał, a już na pewno nie przegrywał w walce o czyjeś względy. Nie mógł, nie chciał pozwolić, by ktokolwiek się o tym całym szambie dowiedział.
            - To nieistotne. I tak nie możecie mi pomóc.
            - Skoro musimy udawać, że o niczym nie wiemy – rzucił Remus. Ręce zaplecione miał na piersi i wciąż wyglądał na zirytowanego.
            - Ja nadal nie wiem o czym wy...
            - Zamknij się, Rogacz. – Lupin wyraźnie tracił cierpliwość, której i tak nie miał zbyt wiele od samego początku. Zwrócił się do Syriusza: – Mów, albo jeśli cię nie stać nawet na to, ja to powiem.
            - Dobrze. – Wziął głęboki wdech. -  Niestety, ale wszystko wskazuje na to, że popełniłem podstawowy, klasyczny i debilny błąd, którego nawet w...
            - Czy mi się wydaje czy robisz wszystko, żeby nie dojść do sedna?
            - Zakochałem się - warknął przez zaciśnięte zęby, wpatrując się morderczym wzrokiem w Remusa.
            James wyglądał jakby dostał cegłą w głowę, zaraz jednak otrząsnął się i uśmiechnął szeroko niczym dobra i słodka wróżka-zębuszka.
            - W... – Syriuszowi to imię wyraźnie nie chciało przejść przez gardło. - Jen - wykrztusił w końcu, a cisza, która zapanowała po jego słowach, była absolutna.
            - Lepiej? - zapytał Remus tonem troskliwego starszego brata. Black posłał mu nieprzychylna spojrzenie.
            - Ani trochę.
            - Jestem w szoku - oznajmił James, z jakiegoś powodu unosząc dłonie do góry. - Tylko ja?
            - Nie - przyznał Peter. -  Serio, Łapo? Przecież jest tyle dziewczyn...
            - Ale że... Jen? Nasza Jen? Jen Johnson? - Potter miał wyraźne trudności z wyobrażeniem sobie jej jako obiektu pożądania. - Ona jest taka... aseksualna.
            - Oo, nowe słowo. Lily cię nauczyła?
            - Zawsze sądziłem, że to żarty... – Peter również miał problemy z poukładaniem sobie wszystkiego.
            - Musisz jej powiedzieć – stwierdził James stanowczo, a Syriusz posłał mu krótkie, acz wymowne spojrzenie.
            - Już zrobione.
            Wtedy James pojął wszystko.
            - To kiedy do tego Hogsmeade?

9 komentarzy:

  1. wreszcie, bardzo się cieszę, że wena powróciła ;) i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Jeju Syriusz nie spij się zbyt mocno :( Niech Jen wreszcie trafi strzała amora xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam to opowiadanie już jakiś czas temu, ale stwierdziłam, że z komentarzem wstrzymam się do nowego rozdziału (na który przyszło "trochę" poczekać :P). I bardzo mi się tu podobało, znaczy wciąż podoba. Bo Jen jest taka sympatyczna, urocza i w ogóle, że aż trudno jej nie polubić. W dadatku jest szczera, co cenię sobienaprawdę wysoko - no i nie zmusza się do niczego. Opowiadania o Huncwotach generalnie lubię, choć bardzo trudno natknąć sie na coś normalnego. Czasami - tfu - najczęściej autorzy zapominają, że piszą o chłopakach i serwują stek historii romantycznych, co mnie tylko odrzuca. Ty także wrzuciałaś tu ten wątek, ale wplotłaś go tak jakoś naturalnie, że naprawdę miło się to czyta. Może głównie właśnie ze względu na Jenny?
    Ale i tak głównym powodem, dla którego tak lubię tu zaglądać jest to, że zawsze mogę liczyć na choćby maleńką dawkę humoru (ten rozdział mimo, że nieco pesymistyczny, też ma w sobie coś śmiesznego :D). Bo w końcu Huncwoci powinni być kawalarzami, a nie smutasami, prawda? ;)
    Teraz jeszcze dołożyłaś wątek z tym kamyczkiem i coraz częściej przypominasz sprawę z matką Jen. To dodatko mnie intryguje i zdecydowanie sprawia, że całość odbira mi sie jeszcze przyjemniej.
    Może i akcja nie pędzi do przodu na złamanie karku, może i się wlecze, ale to jest plus. Nie sztuka zainteresować czytelnika, gdy coś się dzieje, ale właśnie wtedy, gdy pisze się o codzienności bohaterów.
    Mam też nadzieję, że już nie karzesz na siebie czekać tak długo ;)
    A jakbyś miała ochotę, to zapraszam również do siebie - rant-czarodzieja.blogspot.com
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, jak miło, że jesteś z powrotem. Nawet jeśli jest to wynik spinania tyłka, to całkiem przyjemnie się czytało. James, który kompletnie nie ma pojęcia, o czym koledzy rozmawiają (a na koniec wyskakuje z tym Hogsmeade) i zaskakująco agresywny zasób słownictwa Remusa, chyba najbardziej z tego epizodu mi przypadło do gustu. Nie, żeby wątek z Pearl Hart nie był ciekawy i tam też całkiem przyjemna, lekka wymiana zdań.
    :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham,kocham,kocham! Uwielbiam Syriusza, niech wreszcie Jen go pokooochaaa <3
    Czekałam i czekałam na rozdział i się doczekałam!Jee!Teraz czekam na anstępny i mam nadzieję,że nie będzie takiej długiej przerwy!

    Pozdrawiam,Zuza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak ciężko było mi się zebrać, żeby tu wrócić, na blogspot, żeby znowu się tu odnaleźć, nadrobić zaległości... ale teraz, po przeczytaniu wszystkich zaległych rozdziałów u Ciebie, pomyślałam sobie, że, cholera, brakowało mi tego! Dobrze znów tu być.
    Ja, jak to ja, oczywiście jestem pod ogromnym wrażeniem Syriusza. Kocham tego faceta i nigdy w życiu nikogo nie pokocham tak jak jego! :D Załamany na pogrzebie, rozbawiony po odczytaniu testamentu, nieszczęśliwie zakochany, przy tym wciąż starający się być blackowatym, popełniający jakieś głupstwa poprzez igranie z tą całą Christine - ciągle genialny.
    Jen jak Jen xD Małe, wredne, skurczybykowate, bezwzględne, ale pewnie dlatego, że zagubione. W sytuacji, we własnch uczuciach pewnie... niemniej ciągle myślę o tym, co kiedyś przyszło mi do głowy, kiedy jeszcze bawiłaś na Onecie. Że Ty jej nigdy nie dasz Syriuszowi. Że jej coś zrobisz pod koniec Hogwartu. Dlatego data 23 maja trochę napawa mnie już niepokojem i napięciem. Jeśli moje czarne przypuszczenia się sprawdzą, znajdę Cię! Ona ma mu zdążyć narodzić tuzin cudownych małych Blacków, jasne?
    Nie ogarniam już ciotki. Za długo mnie tu nie było, nie bardzo pamiętam o co chodziło z nią i tymi całymi Burnsami. Nie czaję sprawy pierścionka. Dlatego wybacz, że jakoś konkretniej nie odniosę się do tego wątku, ale nie chcę się mądrować, słabo pamiętając o co mogło chodzić.
    I choć jakoś nigdy nie wyobrażałam sobie, by którykolwiek z Huncwotów poza Potterem był w stanie się zwierzać reszcie przyjaciół, ostatnia scena bardzo przypadła mi do gustu. Nie mogę się doczekać odcinka z Hogsmeade ;>
    Pozdraaaaaaaaawiam gorąco i czekam na więcej! Tym razem mam ambicję, by nie zniknąć następnego dnia na kolejne pół roku, dlatego też poganiam do pisania i życzę duuuuużo weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. GENIALNE, nie wiem skąd masz te pomysły, zazdroszczę.
    To było piękne, kiedy James nie wiedział o co chodzi ;)
    Wszyscy cie o to błagają, ja też, napisz szybko nowy rozdział!
    End

    OdpowiedzUsuń
  7. ZAISTE:) kiedy następna notka??

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy wiesz, ale twoje opowiadanie jest jednym z moich ulubionych huncwockich. Naprawdę, ma w sobie ten klimat, czas, przedstawia ich wszystkich niemal tak, jak ja ich sobie wyobrażam. No, nie zawsze i nie do końca, bo przecież każdy ma o chłopcach i Lily inne wyobrażenie, ale w każdym razie uwielbiam je czytać. A teraz do rzeczy.
    Kocham Jamesa. Ktoś może go nazwać dzieciakiem i pieprzonym optymistą, ale dla mnie chłopak ma rację. Oni żyją. Są nastolatkami i powinni cieszyć się życiem, bo, choć o tym nie wiedzą, nie zostało im go wiele. Lily może i nie jest druhną Petunii, Syriusz może i ma kłopoty z Jen, a Peter... Cóż, Peter niemal dosłownie zaprzedał duszę diabłu, ale mają siebie nawzajem, mają tę namiastkę szczęścia, która odejdzie po ukończeniu Hogwartu. I to coś znaczy. Zwłaszcza w czasach, w których przysłowiowe wyjście do sklepu może skończyć się śmiercią z ręki śmierciożercy.
    Syriusz jest kochany. Cudowny, wspaniały, niesamowity. Moja druga ukochana postać, dlaczego Jen tego nie widzi? Dlaczego nie może go pokochać? Przecież to oczywiste, że są dla ciebie stworzeni, ona i Łapa! A nie tamten... Tamten... Nie będę przeklinać. :D W każdym razie on powinien być z kimkolwiek, choćby z Christine, byle nie z Jenny, która jest bratnią duszą Blacka.
    I na koniec... Rogasiu, serio? Aseksualna? Coś za mądre słowa jak na ciebie. :D Ale dobrze, że Syriusz w końcu to z siebie wyrzucił.
    Pozdrawiam i życzę weny, oczywiście będę tu wpadać z każdym kolejnym rozdziałem, bo szczerze kocham twoje opowiadanie.
    [troubled-spirits.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wiem czemu wcześniej nie skomentowałam. Wiem, że każdy komentarz mobilizuję, ale ja nie lubię zostawiać po sobie takich które nic nie mówią. Ten będzie mówił, że cię kocham. Serio, wyjdź za mnie (dziewczyna wychodzi za dziewczynę, czy się z nią żeni? nie wiem ;_; w każdym razie weź ze mną ślub). Bo jesteś zajebista, a ja lubię zajebistych ludzi :> No więc jeśli się nie chcesz ze mną ożenić/wyjść za mnie to może chociaż dodasz rozdział na pocieszenie? To by było świetne, nieprawdaż?
    No więc tak, kocham cię, biedny Syriusz, James kochany, Remus też, wszyscy są fajni, weźmy masowy ślub i będzie spoko.
    Weny życzę <3

    Nowy u mnie lololoo :3 (life-of-jily.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń