wtorek, 2 kwietnia 2013

Ostatnio było coś o bezinteresownej miłości

            Utrzymywała się piękna pogoda, jakby na przekór nastrojom. A może właśnie o to chodziło: słońce świeciło tak mocno, a wiatr pachniał tak świeżo, by pokazać że mimo wszystko świat się nie kończy. Ludzie nas zostawiają, ale świat się nie kończy. Tymczasem szopka, której Syriusz był świadkiem, przekraczała wszelkie granice dobrego smaku, o przyzwoitości nikt z nich chyba nawet nie słyszał. 
            Całą uwagę starał się skupiać na czubkach swoich butów, pilnując się, by pod żadnym pozorem nie spoglądać na twarze pogrążonej w żałobie rodziny. Wypełnione rozpaczą po stracie głosy nieprzyjemnie wwiercały mu się przez uszy, kiedy kolejne osoby ze smutkiem wspominały kochanego Alfarda, drogiego sercom wszystkich. Przez głowę przeszła mu myśl, że może zaszła jakaś pomyłka, może w trumnie znajduje się jakiś inny, wspaniały, mityczny Alfard, o którym on nic nie wie. Podniósł na moment wzrok, a zdjęcie znajdujące się przy dębowej trumnie rozwiało jego płonne nadzieje. To zdecydowanie wujaszek Alfard. Ten sam, który od lat nie był zapraszany na rodzinne spotkania i którego pogarszającym się stanem zdrowia nikt się nie interesował. Dopiero gdy umarł okazało się, że miał w rodzinie tylu serdecznych przyjaciół, dopiero wiadomość o jego pieniądzach obudziła we wszystkich miłość i chęć uczczenia jego pamięci.
            Zabawne, on przecież nawet tego nie widzi.
            Z ulgą i bez słowa wrócił z Andromedą do domu, kiedy cały ten cyrk dobiegł końca. Gdy znajdowali się o kilka kroków od drzwi, złapała go za ramię i wbiła w niego to swoje słynne, badawcze spojrzenie.
            - Jak się trzymasz? – zapytała z troską, a on odwrócił wzrok i wzruszył lekko ramionami.
            - W porządku. Bywało lepiej – odparł obojętnie. Ona z kolei wyglądała jakby była o krok od wybuchu. Nie czuł się z tym zbyt komfortowo, ale wybuch mógł tylko uzdrowić atmosferę. Postanowił na niego pozwolić. – A Ty?
            - Trudno mi uwierzyć, że już go nie ma – odparła słabo, ale doskonale wiedział, że to dopiero początek, że nie ma najmniejszego zamiaru zamilknąć. –  Może i nie miał do końca po kolei w głowie, ale był dobrym człowiekiem. Był jedynym który stanął po mojej stronie. Był na naszym ślubie. Zawsze mówił: "Andormedo, nie daj im sobie wmówić, że wiedzą lepiej." Zawsze miał przy tym taką minę… Merlinie, zaczynam się rozklejać. - W jej oczach zalśniły łzy, a na twarzy Syriusza odbiła się czułość, zaraz jednak przybrał bardziej obojętną minę.
            - Co w tym złego? – zapytał. – To właśnie ludzie robią na pogrzebach. Wspominają. Rozklejają się.
            - Byłam u niego miesiąc temu, nie wyglądał dobrze, ale nie myślałam, że… - Odchrząknęła, próbując zapanować nad drżącym głosem. – że…  - Pokręciła głową. – Merlinie, będzie mi go brakować...
            Przyciągnął ją do siebie, pozwalając by szlochała w jego rękaw. Sam wziął głęboki wdech i zamknął oczy, nie pozwalając sobie nawet na myśl, że miałby teraz płakać. Ale Merlinie, jemu też tak cholernie będzie go brakować. To Alfard pokazał mu, że można żyć inaczej niż cała ich rodzina, że trzeba znaleźć w życiu swoją własną prawdę. To on dawał mu wsparcie i nigdy się od niego nie odwrócił. To jemu zawdzięczał to, kim był dzisiaj. A teraz? Teraz mogło się zdawać, że już go nie potrzebował, że znalazł wszystko, czego szukał, ale to nieprawda. Nie był nawet w połowie swoich poszukiwań, a już stracił swojego sprzymierzeńca, jednego z niewielu ludzi na których zawsze, zawsze mógł liczyć. Nawet nie zauważył kiedy Andromeda się od niego odsunęła, otarła oczy i wydmuchała nos. Spojrzała na niego, jej twarz wciąż była trochę wilgotna. 
            - Jest okej? – zapytała, a on tępo kiwnął głową.
            Dopiero wtedy kobieta otworzyła drzwi do domu.
            - Sylius! – rozległ się pisk małej dziewczynki, która wybiegła na zewnątrz z niesamowitą prędkością, odprowadzana troskliwym i nieco pobłażliwym spojrzeniem matki.
            - Mała terrorystka Dora! – zawołał Syriusz i przykucnął, rozkładając szeroko ręce.
            Dziewczynka wpadła mu w objęcia ze śmiechem. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć, a on odgarnął z jej czoła jasne włosy.
            - Co to tejoystka?
            - Mała dziewczynka, która gnębi i prześladuje, sieje chaos i zniszczenie – wyjaśnił z anielską cierpliwością.
            Nimfadora, choć nie zrozumiała z tego właściwie nic, wydała się być zachwycona, a Andromeda posłała Syriuszowi rozbawione, karcące spojrzenie. Ten tylko wyszczerzył zęby w odpowiedzi. Po chwili dziewczynka śmiała się wniebogłosy siedząc mu na ramionach, dookoła wirowały miliony kolorowych baniek, wyczarowanych z różdżki chłopaka. Andromeda przyglądała się im przez kilka chwil z uśmiechem, dopiero po chwili o czymś sobie przypomniała.
            - Syriuszu! - zawołała, a on spojrzał na nią z zapytaniem w oczach. - Nie znam szczegółów, ale chcą żebyśmy przyszli na odczytywanie testamentu - powiedziała. - Wygląda na to, że wujaszek coś nam po sobie zostawił. 



            Siedziała na trawie z Lily i Alicją, starając się zapamiętać jak najwięcej zastosowań eliksiru różanego, a delikatne promienie słońca łaskotały ją po twarzy, kiedy ktoś podszedł od tyłu i złożył na jej policzku krótki, słodki pocałunek. Słodki jak miód, a jednak ona zareagowała na niego w zupełnie niewłaściwy sposób. Zesztywniała, nie potrafiąc docenić tego drobnego gestu.
            - Cześć, miśku. – Przyjemny, pełen wesołości głos Willa wydał jej się teraz zupełnie nie na miejscu, a kiedy chłopak usiadł tuż obok, musiała powstrzymać ochotę odsunięcia się od niego. Rozdziawiona buzia Lily, która wpatrywała się w nią bez słowa, wcale nie poprawiała sytuacji.
            - Miśku? – powtórzyła Evans bezgłośnie, na jej twarzy bezgraniczne zdumienie ustępowało powoli delikatnemu uśmiechowi, a Jen poczuła, że się czerwieni. Nie miała pojęcia co to miało oznaczać.
            To znaczy wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. Sytuacja była tak jasna, że raziła po oczach; poza tym była tak boleśnie typowa. Otóż miała właśnie koło siebie zakochanego w niej chłopaka i zupełnie nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Jak się zachować, co czuć. Co powinna czuć? Na pewno nie to co czuła w tej chwili, bo w tej chwili czuła paniczną chęć ucieczki.
            - Jak nauka, dziewczyny? – zagaił przyjaźnie Will, spoglądając z uśmiechem na Lily i Alicję. Doskonale potrafił zamaskować swoje zaniepokojenie reakcją Jen, a raczej brakiem jej reakcji na pocałunek i powitanie.
            - W moim przypadku jak zawsze: doprowadza mnie do rozpaczy – odparła równie przyjaźnie Alicja, wymownie wskazując brodą na otwarty podręcznik do eliksirów.
            - Nie słuchaj jej, przed chwilą bez zająknięcia wyrecytowała z pamięci formułkę jak uwarzyć eliksir różany – wtrąciła Lily, patrząc z ukosa na koleżankę, a ta zachichotała pod nosem.
            - I właśnie to doprowadza mnie do rozpaczy – odparła. – Mam głowę napakowaną zupełnie bezwartościowymi informacjami. Mój mózg niedługo eksploduje.
            - Brawo, Alicjo! – Lily uśmiechała się szeroko. – Tak dramatycznego wyznania nie powstydziłby się nawet James – przyznała, zaglądając do otwartej na kolanach książki. Alicja wydęła zabawnie usta, lecz zaraz uśmiechnęła się szelmowsko.
            - Chcesz przez to powiedzieć, że od teraz uważasz mnie za bardziej pociągającą? – zapytała, a Evans posłała jej w odpowiedzi wymowne spojrzenie. – Jak twoja nauka, Will?
            - Nie tak owocnie, jak wasza – przyznał z uśmiechem, którego Alicja nie potrafiła zakwalifikować inaczej niż ‘absolutnie czarujący i niemożliwy do nieodwzajemnienia’. – I nie chcę wam przeszkadzać – dorzucił, zerkając na Jen, która nie potrafiła się zdobyć nawet na wyjąkanie, że wcale przecież nie przeszkadza, a co dopiero na przekonanie go, że tak jest. – Przyszedłem tylko, bo usłyszałem właśnie o Hogsmeade i zastanawiam się czy mała Johnson nie miałaby ochoty wybrać się tam ze mną - powiedział lekko, trącając Jen ramieniem. 
            Sama do końca tego nie rozumiała, ale tak niezobowiązujący ton spodobał jej się o wiele bardziej i sprawił, że w końcu się rozluźniła.
            - Mała Johnson? Ta pierwszoklasistka? – zapytała z przekorą i uśmiechnęła się do niego. – Możesz mieć u niej szanse, zapytaj.
            - A co z tobą? Mam jakieś szanse? – zapytał, lecz zaraz się zreflektował, słusznie uznając, że pytanie brzmi zbyt dwuznacznie. – Pójdziesz ze mną do Hogsmeade?
            Powiedz 'nie', przeszło jej przez myśl.
            Uśmiechnęła się.
            - Jasne.
            Cholera.



            - Spróbujmy jeszcze raz. Tym razem na trzy. Raz… dwa… t – W tym momencie Remus poczuł, że jego różdżka zostaje wytrącona z jego ręki. 
            Spojrzał na dziewczynę, podirytowany. Ona też nie wyglądała na zadowoloną z siebie, pięścią ze zdenerwowaniem uderzyła w powietrze i tradycyjnie już zaklęła szpetnie. Musiał jej przyznać, że pod tym względem była niezwykle kreatywna. 
            – Na trzy, Pearl. TRZY – zawołał, machając w górze trzema palcami.
            - Za długo trzymasz mnie w napięciu, Lupin! – sarknęła z niecierpliwością, odgarniając z czoła blond włosy.
            - O to tu chodzi – wyjaśnił cierpliwie. –  Masz nauczyć się wytrzymywać to napięcie. Inaczej jesteś bezużyteczna w pojedynkach! Jeszcze raz.
            Kiwnęła głową.
            - Okej. Teraz się uda, patrz tylko.
            Przymknęła oczy i poruszała ramionami, by się rozluźnić. Kąciki ust Remusa na ułamek sekundy powędrowały do góry.
            - Raz… Dwa – Różdżka wyfrunęła z jego ręki, Pearl z wściekłością wyrzuciła też swoją. Zanim jeszcze dotarł do nich odgłos różdżki uderzającej o kamienną podłogę, dziewczyna złapała się za głowę i sama padła na ziemię.
            Remus zachichotał. Kiedy Jen przedstawiła mu tę "cudowną możliwość podzielenia się swoją wiedzą, pomocy bliźniemu w potrzebie oraz jednoczesnego powtórzenia do owutemów" był nastawiony raczej sceptycznie. Nie był pewien czy jest w stanie czegoś nauczyć kogoś takiego jak Hart, nie wiedział nawet czy uda mu się przetrwać z nią sam na sam w jednym pomieszczeniu bez utraty ucha czy czegoś podobnego. Okrutnie się mylił. Dziewczyna okazała się o wiele bardziej zdyscyplinowana, niż mógł ją o to podejrzewać, a poza tym niezwykła była jej determinacja. Była tak skupiona na celu, że nic, absolutnie nic nie było w stanie jej odciągnąć od jego realizacji. Nie musiała nawet jeść ani spać, i gdyby nie niezłomny upór Remusa, spędzaliby w pustej klasie całe dni. A jeśli chodzi o niego, im dłużej przebywał z nią w jednym pomieszczeniu, tym silniejsze było jego przekonanie, że nauczy się od niej o wiele więcej, niż ona od niego.
            Podszedł do niej w garści ściskając jej różdżkę.
            - Wstawaj, Hart – powiedział, kopiąc czubkiem buta jej but. – Nie dam ci tu się lenić. Zdaje się, że mówiłaś, że chcesz rozpieprzyć wszystkich w drobny mak. Czy coś w tym stylu. Jeszcze długa droga, jeśli ma się nam udać.
            Jej słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Natychmiast się podniosła, wręcz skoczyła na równe nogi i zabrała mu swoją różdżkę.
            - Racja. Dawaj jeszcze raz.
            Nie udało się ani następnym razem, ani następnym, ani następnym, ani nawet dziesięć prób później.



            Wkroczył do pokoju wspólnego z ogromnym uśmiechem na ustach. Uśmiechem, który niezwykle zaskoczył jego przyjaciół, gotowych na melancholijny wieczór pełen opowieści z dzieciństwa i psioczenia na szlachetny ród Blacków. Ewentualnie na jego zamknięcie się. W dormitorium, w sobie, gdziekolwiek. Nie było jednak mowy o żadnym zamykaniu się, wyglądał raczej na kogoś gotowego na imprezową noc i to nie taką z upijaniem się na smutno, a pełną fajerwerków i zlizywania czekolady z półnagich ciał.
            - Widzę, że… – Remus zawahał się na moment, na jego ustach delikatny uśmiech. – Doskonale się bawiłeś – dokończył, patrząc na niego z pewną, całkiem z resztą zrozumiałą, podejrzliwością.
            Jenny postanowiła nie bawić się w podchody.
            - Co za psychopata wraca z pogrzebu z taką miną? – zapytała, a Syriusz roześmiał się głośno, utwierdzając przyjaciół w przekonaniu, że trauma jaką musiał przeżyć była zbyt wielka i teraz niezdolny jest do normalnych reakcji.
            Z niepokojem patrzyli jak wciska się na kanapę pomiędzy Jenny i Remusa i całuje ich w policzki, mamrocząc coś o tym, jak bardzo tęsknił; na jego twarzy wciąż ten sam psychopatyczny uśmiech. Jen przysiadła na podramienniku, by lepiej widzieć jego twarz.
            - Ale ich załatwił! - zawołał w końcu Syriusz.
            - Kto? Kogo? - James podsunął się bliżej ze swoim fotelem. - Łapo, o czym ty bredzisz?
            - Wujek Alfard! - odparł Black. - Zostawił testament. Mam zapisane najlepsze fragmenty.
            - Co? - odezwała się Jenny, posyłają Remusowi spojrzenie pod tytułem "w-skali-od-jeden-do-dziesięć-jak-bardzo-jest-to-nienormalne?". Lupin potrafił tylko wzruszyć ramionami.
            Syriusz tymczasem zaczął cytować, rozkoszując się każdym przeczytanym słowem.
            - "Mojej najdroższej siostrze Walburgii pragnę przekazać moją drogocenną kolekcję miedzianych łyżek." - Przyjaciele wytrzeszczyli na niego oczy, zaraz jednak ich twarze rozjaśniły uśmiechy, gdy w pełni dotarła do nich ta informacja i co ona oznaczała. Syriusz tylko się uśmiechał. - Gdybyście tylko widzieli jak czerwona się zrobiła, gdy to usłyszała. Merlinie, to było warte każdej sekundy, którą musiałem tam spędzić... "Mojemu bratu, Cygnusowi, niech przypadnie w udziale mój puszysty dywanik... - Musiał przerwać czytanie, by zapanować nad drżącym od śmiechu głosem. - dywanik spod kominka, który zawsze tak lubił." - Syriusz zaniósł się śmiechem, z trudem wyrzucając z siebie mało zrozumiałe uwagi o tym, jak bardzo jego wuj nienawidził tego dywanika. Kiedy udało mu się opanować, powrócił do lektury. Już się nie śmiał, zamiast tego w jego głosie pobrzmiewała zwyczajna radość. - "Jego córce, Andromedzie, zostawiam po sobie mój dom w Chester wraz z całą jego zawartością, poza wspomnianymi wyżej drobiazgami. Mojemu siostrzeńcowi, Syriuszowi – tu Syriusz zatrzymał się dla podkreślenia dramatyzmu - oddaję całe swoje złoto o wartości pół miliona galeonów."
            Uśmiechnął się, widząc jak ich szczęki lądują na podłodze. Przez kilka chwil nikt się nie odezwał. 
            W gruncie rzeczy nie potrzebował tych pieniędzy, bo przecież doskonale poradziłby sobie sam, choć, oczywiście, przyjemnym uczuciem było je mieć i od dziś nie martwić się praktycznie o nic. Najważniejsze jednak w tej całej historii było to, że nie położy na nich rąk ani jego matka, ani nikt inny.
            - Pół miliona? - wyjąkał w końcu Peter, niezdolny nawet do wyobrażenia sobie takiej góry pieniędzy.
            - Przystojny, czarujący, teraz jeszcze bogaty! – zawołał James i opadł przed Syriuszem na jedno kolano. – Wyjdź za mnie.
            Jen prychnęła z uśmiechem.
            - Bo akurat TY potrzebujesz bogatej partii.
            James zerknął na nią z wymownym uśmieszkiem.
            - Uderzyłem w czuła strunę? Aż tak desperacko potrzebujesz…
            - Kasy?  – weszła mu w słowo. – Nie wystarczająco desperacko, by brać w pakiecie głąba.
            Uniósł palec wskazujący i otworzył usta by coś odpowiedzieć, ale zamknął je. Dłoń zacisnął w pięść.
            - Punkt dla ciebie.
            Syriusz, który z krzywą miną przysłuchiwał się tej wymianie zdań, trącił ramieniem Remusa.
            - Jeszcze raz: dlaczego akurat ich nazywam przyjaciółmi? – zapytał.
            Remus wzruszył ramionami.
            - Ostatnio było coś o bezinteresownej miłości.




            - Książę, wasza wysokość! - Jen zerwała się z miejsca potrącając swój talerz, po to tylko, by przed nim dygnąć. W wyjątkowo niezgrabny sposób na dodatek, co właściwie było dość dziwne biorąc pod uwagę, że od niedzieli dygała na jego widok po kilka razy dziennie; pomyślałby ktoś, że powinna nabrać nieco wprawy. 
            - Jak to? Wciąż chodzisz piechotą? - Dość ostentacyjnie udała zdumienie.
            James roześmiał się i poklepał kroczącego u jego boku przyjaciela po plecach.
            - To skromny młodzieniec. Mówiłem ci, że nie zapomina o swoich korzeniach.
            Jen zajęła swoje miejsce dopiero gdy oni usiedli za stołem.
            - I wciąż jada z plebsem - rzuciła z uznaniem, reagując złośliwym uśmiechem na nieprzychylne spojrzenie Syriusza.
            - Ale skrzaty podsyłają mu potajemnie co lepsze kąski - mruknął James konspiracyjnym tonem. - Przekupne małe skubańce.
            - Spokój już - wtrącił Black, sięgając po dzbanek z sokiem. -  Bo karzę was wychłostać.
            Rozdziawili usta i spojrzeli po sobie.
            - Perwersyjny... - wymamrotała Jen z udanym zawstydzeniem, Potter tylko wzruszył ramionami.
            - Może sobie pozwolić.
            - Racja - przyznała automatycznie i wycelowała w niego widelcem. - Potęga pieniądza. 
            Syriusz zacisnął szczęki, by powstrzymać wypływający na jego usta uśmiech. Nawet przez chwilę nie wątpił, że właśnie tak będzie, że przez pewien czas (niedługi, w końcu szybko się nudzą) nie będą dawali mu spokoju. I nie przyznałby się do tego głośno, ale cieszyło go to. Co prawda ich żarty były na jeszcze niższym poziomie niż zwykle, ale lubił to, jak bardzo nie obchodziły ich te jego pieniądze, jak bardzo nic nie zmieniły i z jak wielkim dystansem potrafili do tego podejść.
            - Macie zamiar przestać? W najbliższym czasie, najlepiej teraz?
            Spojrzeli po sobie.
            - Raczej nie.
            - Nie ma szans.



            Wślizgnął się do sali, upewniając się wcześniej, że nauczyciel jest odwrócony tyłem do wejścia i kompletnie pochłonięty objaśnieniem jakiemuś Krukonowi, dlaczego jego eliksir jest do niczego. Podszedł cichaczem do Lily i przez chwilę bez słowa i najmniejszego ruchu przyglądał jej się jak w skupieniu odmierza odpowiednią ilość czegoś, co wyglądało na sproszkowany róg jednorożca i wsypuje go do kociołka. Zawartość zasyczała cicho, a dziewczyna wyglądała na zadowoloną. Zatknęła kosmyk włosów za ucho i palcem przejechała po tekście w otwartej książce, odszukując odpowiedni fragment. Wtedy właśnie położył na jej podręczniku dwie maślane bułeczki, a ona, zaskoczona, podniosła wzrok.
            - Nie było cię na kolacji - powiedział cicho, przekrzywiając głowę. - Znowu.
            Jej twarz rozjaśnił uśmiech, cmoknęła go w policzek i porwała jedną bułkę.
            - Coraz bardziej upodobniasz się do mojej matki - odparła i ugryzła kawałek. - Ale chyba powinnam być za to wdzięczna.
            - Chyba na pewno - mruknął, udając urażonego. - Nawet nie wiesz jak wiele mnie to kosztowało.
            Zachichotała pod nosem.
            - Syriusz i tak już nigdy nie przestanie się z ciebie śmiać.
            - Taką mam nadzieję - przyznał, a prostota tego wyznania dziwnie chwyciła ją za serce. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, zapominając gdzie się znajdują, zwyczajnie szczęśliwi, bo mogli znajdować się tam razem. 
            Pierwszy otrząsnął się James.
            - Jeszcze czterdzieści sekund - powiedział, nie odrywając wzroku od jej jasnozielonych oczu.
            Uśmiechnęła się.
            - Pół minuty. Marnujesz je.
            Jej oczy, jej słowa i uśmiech spowodowały przyjemne chrobotanie w okolicach serca. A może żołądka? Nie miał pojęcia, ale kogo to obchodzi? Przyciągnął ją do siebie i przycisnął usta do jej ciepłych, słodkich warg i poczuł jej dłonie w swoich włosach. Gdyby mógł, nigdy nie wypuszczałby jej z objęć, gdyby mógł... 
            Ale nie mógł. Czterdzieści sekund ostatecznie dobiegło końca.
            - Panie Potter! - Slughorn był absolutnie oburzony, a oni z młodzieńczo bezczelnymi uśmiechami przerwali pocałunek. - Co to za zachowanie!? Co pan tu robi? Nie przypominam sobie, żeby zapisywał się pan na dodatkowe zajęcia... Gryffindor traci pięć punktów!
            Lily, zarumieniona i szczęśliwa, popchnęła go lekko w kierunku drzwi.
            - Zmiataj stąd - mruknęła, a on zanim jeszcze posłuchał jej polecenia, cmoknął ją krótko w czubek obsypanego piegami nosa.



            Jen właśnie wtedy pomyślała, że już gorzej chyba być nie może. 
            - Hart, nurkuj! – ryknęła rozpaczliwie, zdając sobie sprawę, że jest za daleko. 
            Za daleko żeby zdążyć, za daleko żeby uderzyć, za daleko żeby zrobić cokolwiek, proszę, proszę, Pearl, rób, nie myśl, rób co mówię i nie oglądaj się za siebie. Pearl, choć nie zwykła była oglądać się za siebie, tym razem nie oparła się pokusie. Pokusa kosztowała ją uderzenie w plecy na tyle mocne, że ledwo udało jej się utrzymać na miotle. 
            - Johnson! Do cholery, byłoby miło jakbyś zajęła się tymi pokurwionymi tłuczkami! – zawołała, dłonią pocierając bolące miejsce, na jej twarzy nieprzyjemny grymas. 
            - Mówiłam żebyś nurkowała! 
            - O ile wiem nie na tym to pole… 
            - Zajmij się pieprzonym zniczem, Hart! – Sprzeczkę przerwał przelatujący obok Jake. – Carter już dwa razy prawie go miał! 
            - A ty trzy razy głupio straciłeś piłkę! 
            - Przestańcie na siebie wrzeszczeć! – sytuację próbował opanować James, ale i on był na skraju załamania. 
            Grali beznadziejnie. Grali gorzej niż beznadziejnie. Brakowało im skupienia, ta jakby każdy z nich miał o wiele ważniejsze miejsca w których powinien być i sprawy, którymi powinien się zająć. Nie potrafili się zgrać i każdy obwiniał każdego o wszystko: stratę piłki, stratę gola, dobrą akcję Puchonów, złą akcję Gryfonów, zbyt blisko przelatujący tłuczek, zbyt daleko przelatujący tłuczek, nie złapanie znicza, siąpiący z nieba deszcz i to, że na śniadanie nie było owsianki. Wyglądało na to, że byli skazani na porażkę. Z Puchonami! Z Puchonami, których przecież potrafili rozbić w drobny puch...
            Jen odbiła tłuczek, zaskoczona perfekcją tego uderzenia, w końcu dziś nic miało jej się nie udawać. A tymczasem zrobiła to tak, jak zawsze ćwiczyła, jak marzyła, że zawsze będzie robić: wspaniały zamach, odpowiednio dużo siły, delikatny ruch nadgarstkiem. Wszystko dokładnie tak jak powinno być. Idealnie. Tylko że… prosto w… Bonnie? 
            - Johnson! – Nie musiała długo czekać na reakcję Jake’a. – Do kurwy nędzy, zapomnij o swoim kochasiu, grasz z nami! 
            - Co to miało znaczyć? – warknęła, nieświadoma, że siedzący na trybunach Syriusz, który mimo wszystko dość dobrze się bawił, zadał na głos to samo pytanie. 
            - Podawaj, Potter, podawaj! – wołał od swoich słupków Lucas, wymachując dziko ramionami. – Bonnie jest wolna! Gra zespołowa! 
            Co prawda Jamesowi udało się jednak wsadzić tę jedną bramkę całkiem samodzielnie, ale jakoś nikogo to nie ucieszyło. A już na pewno nie Mike’a, który z zaciętą miną i, co najbardziej zaskakujące, bez słowa, śledził przebieg całego meczu. Emily zerkała na niego z niepokojem, podczas gdy on układał sobie w myślach plan idealny. Nie miał pojęcia co się z nimi działo, ale już on zadba, żeby wyciągnąć ich z tego letargu.

4 komentarze:

  1. Super,nie za słodko,idealnie!
    Ach,podobał mi się ten fragment z Lily i Jamesem.Więcej ich!
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie,
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahahahahah, kobieto, kiedyś mnie zrzucisz z tego krzesła xD. Było świetnie, genialnie, zajebiście, bosko, zabawnie, słodko, ale nie za słodko. Ta notka była tak idealna jak Syriusz. Jeśli to jest słabe, to ja chce zobaczyć tą najlepszą, proszę. Jennifer, Tonks, powrót Syriusza i jego psychopatyczny uśmiech (myślałam, że padnę), żartowanie z niego, te cytaty z testamentu, ćwiczenia Pearl, James wkradający się na zajęcia... mogłabym tak jeszcze wymieniać, to wszystko po prostu mnie... urzekło.
    Jestem zauroczona tym rozdziałem, a że dzisiaj na 2 innych blogach (śmiem twierdzić, że twój lepszy (od jednego z nich zdecydowanie, nawet nie wiem czemu go czytam, jakimś cudem znalazł się w mej elicie 8 z ok. 300 innych, tak możesz czuć się wyróżniona, mam ogromne wymagania :/, jesteś w pierwszej 4, nie mogę zdecydować które lepsze xD)) również przeczytałam nowe rozdziały to i tak twój przebił wszystkie.
    KOCHAM CIĘ, i pozwolę zacytować siebie samą "Jak przerwiesz tego bloga nie kończąc go, to, delikatnie mówiąc, nogi z dupy powyrywam. :*"
    KOCHAM, KOCHAM i KOCHAM
    weny życzę i czasu wolnego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez 3 dni czytałam Twojego bloga od początku i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że TWÓJ BLOG JEST NAJLEPSZYM BLOGIEM O HUNCWOTACH JAKIM KIEDYKOLWIEK CZYTAŁAM! A czytałam ich już w życiu sporo, Twój bije wszystkie!:D Charakter każdego z Huncwotów i Lily dokładnie taki jak zawsze sobie wyobrażałam! Masz ogromny talent i błagam Cię nie zmarnuj go! Piszesz wspaniale, każdy rozdział czyta się lekko, przy niektórych śmiałam się w głos do monitora, a jeszcze inne mnie wzruszyły :) No i jeszcze postać Jennifer ... cóż zazwyczaj w postaciach wymyślonych całkowicie przez autorów ff są jakieś niedociągnięcia, wpadki czy coś... tobie to wyszło świetnie, jestem totalnie zauroczona jej postacią! :D Nie robisz prawie wcale błędów, a to bardzo ważne! Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w troszkę krótszym okresie czasu niż ten ostatni (: Trochę się rozpisałam, ale na koniec dodam jeszcze raz: Jesteś genialna! Pozdrawiam i weny życzę : ))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie miałam trochę czasu ostatnio i nawet chęci na czytanie, ale już mam, więc z przyjemnością zajęłam się Twoim rozdziałem ;). A i informuję, że mimo skończenia mojego bloga, to nadal na niego zaglądam, więc tam możesz wysyłać powiadomienia. W filmie mało czasu poświęcili temu pokoleniu, o którym piszesz, w książce niestety też niewiele, ale z tych postaci innego pokolenia właśnie bardzo lubię Nimfadorę ;). Tak małe dzieci dają wiele radości ;D. Bardzo dobrze postąpił wujek Blacka. Liczyli na jego pieniądze? Głupi by tylko im dał, wiedząc jak był przez nich traktowany. Jak można cenić pieniądze bardziej od innych wartości takich jak: przyjaźń, miłość? Nie rozumiem. Ja jak dotąd byłam na jednym pogrzebie i mimo, że za wiele czasu nie przebywałam z dziadkiem, to strasznie chciało mi się płakać. To najgorszy moment widzieć człowieka w trumnie i wiedzieć, że już się więcej do nas nie odezwie. Czy mi się wydaję, czy może Jenny już nie przepada za Willem? Nic do niego nie czuje? Może Syriusz jednak coś zdziałał w jej uczuciach? Ja dlatego nie chcę być w związku tak m.in. bo nie lubię czułości i nie potrafię zbytnio też jej okazywać przez co dana osoba czuła by się na pewno źle, kiedy ja czegoś takiego bym nie odwzajemniła. Ja osobiście Willa nawet lubię, ale ciekawie by wyglądało, kiedy ona byłaby z Syriuszem :D. Choć nie mówię, że w ogóle będzie z jakimś, bo to nie ode mnie zależy, a też jakoś się na to nie zbiera ;p. Uwielbiam Jamesa, Jenny, Remusa i Syriusza też :D. Wspaniali przyjaciele. Mimo tego, że tam mają te swoje teksty, które niby nie brzmią jak te, którzy powinni wypowiadać przyjaciele, ale wiadomo, że to w formie żartu i widać po nich, że pomogą przyjacielowi w potrzebie, więc ;P. Po za tym takie docinki, te teksty fajnie się czyta i no kto się nie lubi droczyć z przyjaciółmi i ich wkurzać? Oczywiście nie tak, żeby byli urażeni i mieliby zaraz się popłakać, bo to wtedy nie jest przyjacielska kłótnia. Ach ten James... szalony i opiekuńczy, i przede wszystkim zakochany ;P. Syriusz się z niego śmieje, ale nasz Black też popadł w sidła miłości o czym już tu niektórzy wiedzą. Tylko czy jemu uda się być z Jenny? Jeżeli tak, to możliwe, iż James zacznie mu dogryzać, chociaż to jego przyjaciółka jest tą wybranką ;p. W każdym razie liczy się uczucie, a nie to czy ktoś się będzie z nas nabijał. Tak myślałam, że niestety mecz z Puchonami im nie pójdzie. Więc pewnie będzie się równało to ostrym treningiem... co oznacza wczesne pobudki... co prowadzi do spóźnień Jenny, a tym samym i Pottera ;p. Ale jakoś trzeba będzie wrócić do formy, a nie się poddawać. Wysiłku to będzie wymagało, ale efekty będą ;). Najważniejsze w nauce jest to, aby się nie poddawać, więc Pearl wkrótce powinna osiągnąć zadowalające efekty ;P. No, że Jenny zaproponuje Remusa tego się nie spodziewałam. W sumie jedynie w poprzednim komentarzu strzelałam, ale najwidoczniej to był jeden z 20% mojej niecelności ;D. Pozdrawiam i z ogromną niecierpliwością czekam na jakąś nowość :D. A i nie mów, że ten rozdział Ci nie wyszedł, bo nieładnie tak kłamać ;P. Nawet czytelnicy Ci to mówią ;P. Olka (granice-sprawiedliwosci)

    OdpowiedzUsuń