- Jeszcze jedno współczujące spojrzenie, a
przysięgam, że pani Pomfrey nie będzie wiedziała od której części ciała zacząć
cię składać.
James w ogóle nie był zaskoczony tą reakcją, a
odziedziczona po ojcu wraz z prostym nosem i poczuciem humoru przekora, nie
pozwalała mu na nic innego, jak tylko przepełnione zrozumieniem poklepanie
przyjaciela po dłoni. Syriusz trzepnął go tęże dłonią po łbie, a Remus
zamaskował parsknięcie śmiechem nieprzekonująco brzmiącym odchrząknięciem i
wbił wzrok w kolumnę porad na ostatniej stronie Proroka.
- Nie żebym nie znała co najmniej setki powodów by
to robić, ale dlaczego on ci współczuje? – zapytała z zainteresowaniem Jen, dzieląc
swoją uwagę pomiędzy tosty z bekonem oraz Jamesa i Syriusza.
- Nie chcesz wiedzieć – warknął Black, rzucając
ostrzegawcze spojrzenie Jamesowi.
- Wręcz przeci…
- Nie chcesz
wiedzieć. – Zarówno jego ton głosu, jak i spojrzenie przepełnione było lodem
i miało grać rolę przestrogi przed tym, by nie drążyć tego tematu.
Przestrogi, którą ona, naturalnie, zignorowała, spoglądając pytająco na Lupina. Remus okazał się jednak na tyle rozsądny, że pokręcił tylko głową nie dając się wmieszać w tę dyskusję, tym bardziej, że zdawał sobie sprawę, że to on wcisnął czerwony guzik i rozpętał całe to zamieszanie, a więc na razie lepiej było nie wychylać się zbytnio i nie narażać Syriuszowi jeszcze bardziej.
Przestrogi, którą ona, naturalnie, zignorowała, spoglądając pytająco na Lupina. Remus okazał się jednak na tyle rozsądny, że pokręcił tylko głową nie dając się wmieszać w tę dyskusję, tym bardziej, że zdawał sobie sprawę, że to on wcisnął czerwony guzik i rozpętał całe to zamieszanie, a więc na razie lepiej było nie wychylać się zbytnio i nie narażać Syriuszowi jeszcze bardziej.
- Pieprzona męska solidarność – mruknęła pod nosem
Jenny, demonstrując swoje niezadowolenie dodatkowym ciężkim westchnięciem.
Przez jedną, w odczuciu Syriusza
cudowną, chwilę, miała zamiar się nie odzywać i opychała się tylko grzankami. Nie
potrafiła wytrwać w swoim postanowieniu. Nikt nie był tym zaskoczony. – Od kiedy
macie przede mną takie tajemnice?
James wzruszył ramionami, a Lupina naprawdę wciągnął kawałek
o tym, jak wywabić poplamione sokiem z gumochłona prześcieradło za pomocą
suszonych pokrzyw utartych z białym pieprzem. Peter czytał ponad jego
ramieniem; on pewnie też się tego nie spodziewał. Syriusz czekał przez chwilę z
płonną nadzieją, że Potter zamiast gapić się na niego wyczekująco i z głupawym
uśmieszkiem błąkającym się po ustach, uczyni mu tę przyjemność i raczy
odpowiedzieć coś, cokolwiek, ich równie uroczej co irytującej przyjaciółce,
ratując go tym samym przed wdaniem się w kolejną bezcelową rozmowę z nią.
Przeliczył się oczywiście. James wyglądał jakby już nie mógł się doczekać, aż Black
wyzna jej swoje najskrytsze uczucia, najlepiej czterowierszem, a ona zemdlona
wpadnie mu w ramiona, ocknie się tylko po to by namiętnie go pocałować, znów
zemdleje, znów się ocknie, szybki ślub udzielony przez McGonagall, oklaski,
kurtyna, owacja na stojąco, ukłony, żyli długo i szczęśliwie.
Nic z tych rzeczy. Zamiast tego zaczepna mina i
pełen ironii ton.
- A co, czujesz się odtrącona i niekochana?
W odpowiedzi prychnięcie, a po nim szeroki uśmiech.
- To chyba oczywista oczywistość.
James,
wysilając całą swoją wyobraźnię by postawić się na jego miejscu, poczuł
ogromną falę podziwu dla przyjaciela.
Nie miał pojęcia, jak on to wytrzymywał. Gdyby na miejscu Jen siedziała
teraz Lily i z tak zadziorną miną muskała końcówkami palców jego dłoń,
on prawdopodobnie (na pewno) nie byłby w stanie się kontrolować, nigdy w
życiu nie powstrzymałby się przed złapaniem jej za rękę i stanowczym
zabraniu sobie tego, czego chciał, przed skradzeniem jej pocałunku bez
względu na to, czy ona mówiła, że sobie tego życzy, czy nie.
Syriusz jednak tylko siedział i z lekkim uśmiechem wpatrywał się w jej twarz, jakby zupełnie nie zauważał jej kokieterii. Jego słowa, w głębi serca wypowiadane tak bardzo serio, brzmiały tak lekko, że prawie jakby były bez znaczenia.
- Wiesz, że mogę to zmienić. Wystarczy jedno twoje
słowo.
- A mogę pięć? – zapytała i nie czekając na
faktyczne pozwolenie, wypaliła, pochylając się nad stolikiem: - Powiedz mi, co
to za tajemnica!
James otwarcie liczył na palcach, więc Black nie
miał żadnych wątpliwości nawet przez moment.
- To sześć słów - odparł obojętnie, sięgając po dodatkową porcję kiełbasek, a ona uważnie obserwowała jego ruchy.
-
Czepiasz się szczegółów - mruknęła, bezwstydnie wbijając widelec w
dokładnie tę pięknie zrumienioną kiełbaskę, którą sobie upatrzył i
kradnąc mu ją sprzed nosa.
- Wtykasz nos w nie swoje sprawy - rzucił, spoglądając na nią z irytacją, kiedy przywłaszczyła sobie kolejną jego kiełbaskę. Próbował ją jej odebrać, ale zakryła swój talerz rękoma.
- Specjalnie zmieniasz temat - zarzuciła mu.
- O nie, dlaczego miałbym to robić? – zapytał, krzyżując ramiona. – Przyszło ci do tego upartego łba, że jeśli nie chcę o czymś
rozmawiać, to oznacza że nie chcę i
nie bez powodu?
Nabrała
powietrza, by coś odpowiedzieć, ale nic nie
przyszło jej do głowy, a on wykorzystał ten moment rozkojarzenia, by
wykraść z jej niestrzeżonego talerza jedną z dwóch kiełbasek. Odgryzł
kawałek z lubością, tak jak podejrzewał, była doskonale przyrządzona, a
teraz smakowała jeszcze lepiej, taka ciężko wywalczona. Jego delikatny
uśmiech wypełnił się czułością, kiedy zobaczył, że Jen patrzyła na niego
sponad stołu z wydętymi policzkami i pochmurną miną.
- Nie rób tak, to zbyt urocze.
Jak na komendę wypuściła powietrze, a na twarzy wykwitł
ledwo zauważalny rumieniec, który próbowała zatuszować poprzez harde
spojrzenie.
Wyciągnął w jej kierunku widelec z kiełbaską.
- Chcesz gryza?
Zrobiła minę
jakby wolałaby odgryźć kawałek jego twarzy.
- Mam swoją –
warknęła, a on z uśmiechem odgryzł kolejnego kęsa.
- Twoja
strata.
Noc była zaskakująco
chłodna i Remus musiał owinąć się szczelniej szatą, kiedy poczuł na szyi
podmuch wiatru, powodującego gęsią skórkę na całym ciele. Spojrzał w niebo i
uśmiechnął się, mieli idealne warunki. Ani jedna chmura nie przykrywała tego
miliona gwiazd, które rozpościerały się ponad ich głowami. Jedynymi dźwiękami
jakie docierały do jego uszu był odgłos rozkładanego przez Jen teleskopu i
cichy szum drzew. Stali w takim miejscu, w którym byli niewidoczni z większości
okien zamku i już nie mogli się doczekać tego, co miała im przynieść ta noc, a
obiecywała wyjątkową bliskość myśli, Saturna i jego pierścieni.
Zachwycali się
nim, szeptem wymieniając uwagi. Minęło trochę czasu zanim oderwali się od
teleskopu i Jen zdecydowała się w końcu
zadać pytanie, które chciała zadać od samego początku.
- O co chodzi
z Syriuszem?
Remus westchnął ciężko.
Remus westchnął ciężko.
- Naprawdę
jeszcze się nie domyśliłaś? – zapytał z rezygnacją.
Wiedział aż za
dobrze, że Jen nie da za wygraną dopóki nie usłyszy tego, co chce usłyszeć. A
przynajmniej teraz jej się wydawało, że chce. Czy rzeczywiście chciała, to
sprawa sporna. W każdym razie teraz kręciła energicznie głową, nawet się nie
zastanawiając, a więc Remus postanowił nie owijać w bawełnę.
- Przyznał się.
Wciąż nie wyglądała
jak ktoś, kto zaczyna kojarzyć. Zmarszczyła tylko brwi.
- Do? –
ciągnęła go za język z wyczekiwaniem.
- Do swoich
słabości. No, konkretnie do jednej.
Sposób w jaki
wybałuszyła na niego oczy nie pozostawiał wątpliwości: w końcu udało jej się
posklejać tak oczywiście klejące się do siebie fakty. Pokiwał głową.
- O słodki Merlinie…
- sapnęła z przejęciem, a on pokiwał raz jeszcze.
Nie mogła
uwierzyć, że sama na to nie wpadła, że po raz kolejny okazała się ślepa i
głupia, i zupełnie oderwana od rzeczywistości. Przecież to było oczywiste. Na
swój sposób, bo kto by się spodziewał, że Syriusz jednak opowiada chłopakom o
swoich sercowych rozterkach.
Na samą myśl
aż się wzdrygnęła.
- Sam się
przyznał? – zapytała, spoglądając bystro na Remusa. – Mieliście wieczór
sekretów?
Lupin
przewrócił oczami, sygnalizując jej dosadnie jak bardzo nieśmieszny jest ten
pomysł.
- Potrzebował
kopniaka – przyznał po chwili i jak gdyby nigdy nic przytknął oko do teleskopu.
- Od ciebie, oczywiście
– powiedziała, a on pozwolił sobie nie skomentować tej uwagi. Oboje milczeli
przez moment. – Jak zareagowaliście? To
znaczy oni… James i Peter.
- Trudno było
im w to uwierzyć.
- A potem
zaczęły się współczujące spojrzenia – dokończyła za niego. Jęknęła przeciągle.
– James musi uważać mnie za kompletną
jędzę bez serca.
Remus oderwał
się od teleskopu słysząc tę uwagę. Popatrzył na nią uważnie.
- Wiesz, że
tak nie jest.
- Nie wiem! –
odparła z pasją i zaczęła przechadzać się po trawie. – Wiem tylko, że coś się
zmieniło w sposobie, w jaki ze mną rozmawia i teraz wiem już też, dlaczego. Unieszczęśliwiam
jego najlepszego przyjaciela. To jeszcze gorzej niż gdybym unieszczęśliwiała
jego.
Lupin
sceptycznie podchodził do jej melodramatycznego wybuchu.
- Zapominasz
tylko, że i ty jesteś jego przyjaciółką.
Zatrzymała się
na moment i spojrzała na niego.
- A może i on
zapomniał?
Przez chwilę zdawało mu się, że dziewczyna żartuje i z trudem powstrzymał uśmiech. Zaraz jednak zobaczył
na jej twarzy, że jednak nie żartuje i spoważniał.
- Nie mówimy
chyba o tym samym Jamesie.
- O Potterze,
tym z poczochranym łbem i gotowym dać się pokroić za jednego takiego Syriusza
Blacka - powiedziała, łapiąc go za ramiona i patrząc mu prosto w twarz. Potrząsnęła nim lekko i puściła go. - Muszę z nim porozmawiać.
- Teraz? –
zapytał, a ona nie odpowiedziała. Zamiast tego pognała w stronę zamku. – Jen,
jest druga w nocy! – zawołał za nią szeptem, a ona nie usłyszała lub kompletnie
go zignorowała. W każdym razie nawet się nie odwróciła, więc nie pozostało mu
nic innego, jak złożyć teleskop i pójść za nią.
Drogę do Wieży
Gryffindoru pokonali biegiem, nie bacząc na to, czy ktoś może usłyszeć ich
dudniące pośród ciszy kroki. Remus nie potrafił nadążyć za pędzącą na złamanie
karku po schodach Jen, oddychając ciężko zastanawiał się, czy i on nie powinien
zaklepać sobie kilku sesji treningowych u Michaela, żeby wyrobić sobie tak
zabójczą kondycję. Co prawda mógłby w trakcie wyrabiania umrzeć, paść na zawał
chociażby, ale możliwe, że było warto. Na szczęście Jen czekała na niego pod
portretem Grubej Damy, bo on był zbyt zasapany by podać jej hasło, a ona już
zaczynała swoją tradycyjną tyradę o włóczących się po nocy uczniach.
Dostanie się
do dormitorium chłopaków nie zajęło Jenny więcej niż trzydzieści sekund.
Pochyliła się nad łóżkiem Jamesa niczym zboczona podglądaczka i szturchnęło go
lekko.
- James, czy
ty mnie nienawidzisz? – zapytała szeptem.
Potter mruknął
coś przez sen, a kiedy został szturchnięty po raz drugi otworzył niemrawo oczy
i przez chwilę wpatrywał się tępo w majaczącą się przed nim twarz przyjaciółki, po czym jęknął i nakrył
głowę kołdrą.
- Jezu, Jen,
znowu piłaś? – zapytał zachrypniętym głosem.
- James,
odpowiedz na moje pytanie – powiedziała cicho, obejmując go rękoma i przyciskając
policzek do zakrytego kołdrą ramienia.
Remus całkiem
dobrze widział w ciemności i musiał przyznać, że było to nawet lepsze od
oglądania Saturna. Usiadł na swoim łóżku i z zainteresowaniem przyglądał się
rozwojowi sytuacji, gotowy wkroczyć, albo i nie, kiedy sprawy zajdą za daleko.
- Która
godzina?
- Czy ty mnie
nienawidzisz?
- Czy na dworze jest jeszcze ciemno?
- James, ja wyjeżdżam za parę godzin, nie możesz mnie nienawidzić!
- Czy na dworze jest jeszcze ciemno?
- James, ja wyjeżdżam za parę godzin, nie możesz mnie nienawidzić!
- Dlaczego
miałbym cię nienawidzić?
- Bo Syriusz!
- Syriusz? –
James potrzebował chwili, by zrozumieć o co cała ta afera. W końcu zrozumiał i wygramolił
się spod kołdry. Podniósł się i odruchowo sięgnął po okulary i założył je na
nos, po to tylko by stwierdzić, że nie robi mu to żadnej różnicy, bo w
dormitorium było całkiem ciemno.
- Nie jestem zachwycony
sytuacją, ale to przecież nie twoja wina – powiedział, odkładając okulary na
szafkę przy łóżku. Zastanawiał się przez moment. – No dobra, trochę
twoja, bo go podrywasz i w ogóle.
- Podrywam go?
W odpowiedzi rzucił
jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło "przestań zgrywać niewiniątko, maleńka". Zdał
sobie zaraz jednak sprawę, że musiał zarzucić komunikację niewerbalną, bo ta mogła nie być
najskuteczniejsza w ciemnym pokoju. Szkoda.
- Nie zgrywaj niewiniątka. Dobrze wiesz o co chodzi.
Miała ochotę powiedzieć coś
niepoważnego, coś w stylu "a dziwisz mi się?" albo "to silniejsze ode mnie",
ale ugryzła się w język, uznawszy, że to nie najlepszy moment.
- On mnie do
tego prowokuje - palnęła trzecią myśl, która przyszła jej do głowy i trochę tego pożałowała.
- A dziwisz mu
się?
- To chyba
miała być moja kwestia – mruknęła pod nosem bardzo cicho, tak, że jej nie
dosłyszał, po czym rzuciła głośniej i z pewnym poczuciem winy: - Nie. Masz
rację.
Zapanowała krótka chwila ciszy, która przerwał trzeci głos.
Zapanowała krótka chwila ciszy, która przerwał trzeci głos.
- Jeśli ona ci
teraz obieca, że więcej nie będzie, to cię zabiję, Jeleniu ty durny.
Remus
musiał przygryźć zaciśniętą pięść, by nie wybuchnąć śmiechem. Myśl o martwych kotkach, powtarzał sobie, próbując spokojnie
oddychać. Za nic w świecie nie chciał zakłócić tej sceny.
- Syriusz? –
zapytał cicho James.
- Nie, wujek Władek
z Ciechocinka.*
- Miałbyś choć
trochę przyzwoitości i przynajmniej udawał, że śpisz, zamiast wtrącać się w
podsłuchiwane rozmowy – rzuciła w kierunku jego łóżka Jen.
Syriusz
podparł głowę i uśmiechnął się w ciemności.
- Włamujesz
się do męskiego dormitorium w środku nocy, kładziesz na Jamesie, przyszłym mężu
twojej przyjaciółki Evans zaznaczam, opowiadasz mu o tym jaką masz na mnie
chrapkę i nadal uważasz się za osobę, która może pouczać innych o
przyzwoitości?
- Kompletny z
ciebie psychol. I zbok.
Syriusz zachichotał
i rozłożył szeroko ręce, kładąc się na plecach.
- I dlatego na
mnie lecisz.
Jen zamrugała kilka razy, nie mając pojęcia jak zareagować na tak wielki ładunek bezczelności i samozadowolenia.
Jen zamrugała kilka razy, nie mając pojęcia jak zareagować na tak wielki ładunek bezczelności i samozadowolenia.
- Wychodzę.
Boję się przebywać z nim w ciemnym pomieszczeniu – mruknęła cicho, a sekundę
później, czując jak coś łapie ją za kostkę, wydarła się na całe gardło: - O Boże!
- Co się
dzieje? – Trudno było usłyszeć zaspany głos Michaela ponad głośnym rechotem
Syriusza.
Rechotem, który przycichł odrobinę dopiero wtedy, gdy Jen dopadła do jego łóżka i przycisnęła poduszkę do jego twarzy.
Rechotem, który przycichł odrobinę dopiero wtedy, gdy Jen dopadła do jego łóżka i przycisnęła poduszkę do jego twarzy.
- Nic. Nic,
nic, nic, Mikey. Śpij słodko, kotki dwa… - zanuciła i odskoczyła w bok, by ochronić się przed uchwyceniem przez Blacka.
Rozpoznanie
głosu zajęło mu tylko chwilę.
- Jen?
Nie
odpowiedziała, zamiast tego skupiła się na ostrożnym stawianiu kroków, by jak
najszybciej wyjść z dormitorium.
- Czy ktoś
może zapalić światło?
Jenny uderzyła
palcem w coś twardego i zaklęła szpetnie. Remus otarł z oczu łzy śmiechu. Światło oślepiło ich w momencie, kiedy ona zamykała za sobą drzwi.
Pierścionek wsunęła na palec i przez chwilę
przyglądała mu się uważnie. Ale chujstwo, mruknęła do siebie i niedbale
zatrzasnęła na wpół pełny kufer. Na jej usta wypłynął uśmiech, zdradzający
ekscytację i nadzieję, dwa uczucia których trzymała się kurczowo, nie pozwalając
tym samym zwątpieniu i lękowi przejąć sterów. Miała przeczucie, że cokolwiek
się stanie podczas tych kilku dni, przyniesie jej to odpowiedzi których szukała
i rozrzedzi mgłę, która teraz zalegała w jej głowie. Czy była gotowa na te
odpowiedzi to zupełnie inna kwestia, ale pozostawała wiara, że ze wszystkim
jest w stanie sobie poradzić.
Wzięła głęboki wdech i wymieniła długie
spojrzenie z przyglądającym jej się ciekawie Bidziilem.
- Gotowy? – zapytała go. Nie doczekała się
odpowiedzi, wiec po prostu chwyciła go w jedną rękę, drugą złapała za rączkę
kufra i wyszła z dormitorium, rzucając ciche "do zobaczenia" pustemu
pomieszczeniu.
Zbiegła ze schodów, ciągnąc za sobą kufer i
starając się robić przy tym jak najwięcej hałasu. Na nikim nie zrobiło to wrażenia, bo jedynymi osobami, które
zrezygnowały z kolacji i dlatego tylko siedziały w pokoju wspólnym, były trzy
drugoklasistki, które pożegnały się z nią nieśmiało.
Drogę do Wielkiej Sali pokonała biegiem. Wchodząc
do niej i idąc w kierunku swojego miejsca za stołem czuła się tak, jak musiały
się czuć mugolskie modelki na wybiegach, a przecież nie miała na sobie aż tak
szałowych ciuchów. Jednak potęga plotki robiła swoje: wszyscy skądś wiedzieli,
że wybierała się na przedwczesne wakacje w towarzystwie największych mózgowców
świata. Co niektórzy życzyli jej dobrej zabawy, a ona nie pozwalała sobie ani
razu zapomnieć o tym, by z uśmiechem podziękować za dobre słowo.
- Ciao, bambina!- zawołała Lily na jej widok i zrobiła jej miejsce koło siebie.
- Buongiorno
- odparła Jenny z zadowoloną z siebie miną.- Le mie mutande sono commestibili** -
obwieściła prawie płynnie i sięgnęła po kawałek pieczeni.
Syriusz przyglądał
jej się z powątpiewaniem.
- Kto cię
tego nauczył?
- Sergio -
odparła beztrosko, wskazując palcem na uśmiechniętego szeroko szóstoklasistę. -
Twierdzi, że to znaczy "miło cię widzieć", ale jest głupi jeśli myśli, że tak
łatwo dam się wkręcić - dorzuciła na tyle głośno, by wspomniany chłopak mógł ją
usłyszeć. Wymienili przyjacielskie uśmiechy.
Kilka minut
później podeszła do nich McGonagall i obwieściła, że pora się zbierać. Zaprowadziła ją pod główne wyjście i tam dała jeszcze kilka minut na mniej lub bardziej łzawe pożegnania.
- Baw się
dobrze - powiedziała Lily i uściskała ją serdecznie.
Jen kopnęła w
swój kufer.
- Mam tam
tylko bikini i olejek do opalania - mruknęła. - Możesz być pewna, że będę się
dobrze bawić.
- Masz być
grzeczna. - James przybrał swój ton troskliwego starszego brata.
- Wiesz, że
nie będę - odparła z uśmiechem, a on zamknął ją w mocnym uścisku, na tyle
mocnym, że przez moment nie mogła złapać tchu. - To tylko kilka dni, Jelonku -
mruknęła w jego koszulę, ale on nie zwrócił na to uwagi.
Nie czuł się
dobrze z myślą, że miała jechać sama do obcego kraju i nie przekonywały go jej
argumenty, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a tak w ogóle to przecież
wcale nie będzie sama. Nie. Miał w głowie obraz małej, zagubionej dziewczyny w
wielkim mieście pełnym napalonych Włochów i innych tego typu niebezpieczeństw
czyhających w każdym zaułku.
Musiał jednak
ją w końcu wypuścić ze swoich objęć, ponaglany przez klepiącego go po ramieniu
Syriusza, który złapał jej twarz w dłonie i pocałował ją w czoło.
- Pamiętaj,
że zostawiasz tu narzeczonego. - Wyszczerzył zęby i przyciągnął ją do siebie.
Westchnęła.
- Aha. Raczej
zboczonego mitomana - odparła, a on zachichotał i pocałował ją w czubek
głowy.
Uściskał ją
mocniej i, podobnie jak James, najchętniej w ogóle nie puszczałby jej do żadnych Włoch, żadnych
Burnsów, nigdzie kompletnie. W ogóle dlaczego, jakim prawem, ona sobie wyjeżdża
w środku roku szkolnego i zostawia go samego, po to tylko żeby smażyć się na
plaży z mózgowcami? I to jeszcze na całe dziewięć dni. Dziewięć! Cholera.
- Niech cię cholera - mruknął jej do ucha.
- Wiem - odparła i cmoknęła go w policzek. - Do zobaczenia.
Udało jej się
jeszcze pożegnać z Remusem i kilkoma kolejnymi osobami, zanim profesor
McGonagall całkiem straciła cierpliwość i praktycznie wywlokła Jen z zamku.
Dziewczyna odwróciła się jeszcze, by pomachać im po raz ostatni, wsiadła do
powozu i po chwili już jej nie było.
Pierwszy i prawdopodobnie jedyny raz w życiu
odrabiał szlaban z takim poczuciem spełnienia, taką lekkością i taką satysfakcją.
Nie towarzyszyły mu żadne, nawet
najmniejsze wyrzuty sumienia. Właściwie
to był z siebie dumny, z nich wszystkich. Nie sądził, że to w ogóle możliwe, bo
zwykle nie mógł pozbyć się wrażenia, że po raz kolejny zawiódł czyjeś zaufanie.
Tym razem było zupełnie inaczej.
Ufali mu. Nigdy nie przeszło im nawet przez
myśl, że mógłby mijać się z prawdą czy manipulować faktami. A on, nie wiadomo od
jakiego czasu co gorsza, okłamywał ich w żywe oczy. W sposób tak subtelny,
przynajmniej do teraz, że nie sposób było się niczego domyślić, o ile nie znało
się faktycznej sytuacji. Ale na tym koniec.
Zaczęło się w
poniedziałkowy poranek. We czwórkę zeszli na śniadanie, po chwili dołączyła do
nich Lily, rozmawiali o nieznaczących sprawach jak test z transmutacji i
przykrótka spódniczka Jess York. Dzień jak co dzień. Do momentu, kiedy dotarł
do nich głos widocznie poruszonej Pearl, z jej monologu zrozumieć można było
tylko pojedyncze przekleństwa i słowa, które sugerowały, że mówi o jakimś
artykule. Syriusz powiedział wtedy, że to wariatka, ale on, Remus, już go nie
słyszał. Przerzucał strony Proroka, nie zauważył nawet, że rogi gazety zamoczył
w filiżance z herbatą. Nie potrzebował dużo czasu na to, by odnaleźć całkiem
obszerny esej, o którym mówiła dziewczyna, ani na to, by go przeczytać. Z każdym
kolejnym słowem robiło mu się coraz bardziej niedobrze, serce biło coraz
szybciej, a gdy w końcu podniósł wzrok i spojrzał na przyjaciół, oni zobaczyli
na jego twarzy coś, co kazało im bez słowa zabrać od niego gazetę i zobaczyć, o co chodzi.
Nie
spodziewali się znaleźć w gazecie codziennej, do tej pory niezawodnej przecież,
aż tak śmierdzącego propagandą tekstu. Krew wrzała im w żyłach na samą myśl,
ilu ludzi zostało nakarmionych tą papką i jak wielu pomyślało, że jest w niej
ziarnko prawdy. Lub więcej niż tylko ziarnko.
Esej
przekonywał wszystkich czarodziejów i wszystkie czarownice o tym, jak bardzo są
wyjątkowi i jak bardzo powinni być dumni z tego, że urodzili się z magicznymi
zdolnościami. Mugole, twierdził butnie autor, są z natury nieuprzywilejowani,
dużo gorsi i bardziej zacofani przez sam fakt niemagiczności. Nie znają
rozwiązań tak dla czarodziejów prostych, wymyślają skomplikowane i zawodne
urządzenia by zrobić to, co doskonale potrafi czarodziejskie dziecko w
wieku jedenastu lat. Nie widzą rzeczy,
które stoją tuż przed ich oczami. Dlaczego więc czarodzieje uginają karki i
pozwalają im dyktować sobie warunki, tak jak pozwala im na to obecny Minister
Magii, zmuszając czarodziejów do ukrywania się przed mugolami i ograniczania
używania swoich cudownych mocy w ich obecności? Dlaczego idą na ustępstwa z
głupcami? To przecież oni są mądrzejsi i silniejsi, to oni mogą narzucić swoją
wolę i zaprowadzić na świecie porządek, który będzie odpowiadał im. Dość już
dawali sobą pomiatać, tyle razy w historii dawali się upodlić, palić na
stosach,torturować i wyśmiewać. Czas zacząć domagać się tego, na co
zasługiwali, co im się należało. Najwyższa pora wziąć los w swoje ręce i odwrócić
kartę.
Remusowi
wystarczyło jedno spojrzenie na twarze Syriusza i Jamesa, by wiedzieć, że czują
dokładnie to samo, co czuł on. Wściekłość, palącą chęć, wewnętrzny przymus
właściwie, buntu, powstania i zawołania głośno o tym, że są ludzie, którzy
nigdy nie zgodzą się na to, by psychopaci pokroju Voldemorta kiedykolwiek
przejęli stery. Ludzie, którzy nie mają zamiaru stać bezczynnie i patrzeć jak
wszystko, w co wierzą jest deptane i mieszane z błotem, jak manipuluje się
ludzi i kłamie im w żywe oczy, karmi się ich bajeczkami o utopii, która nie ma
prawa się wydarzyć. A jeśli kiedykolwiek, wbrew wszystkiemu, zacznie się spełniać, to będzie
malowana krwią milionów niewinnych ludzi, będzie ich hańbą i porażką. Nie mogli
do tego dopuścić.
Żaden z nich
nie potrzebował mówić ani słowa. Doskonale wiedzieli co robić. Prawie
równocześnie wstali i zebrali wszystkie egzemplarze Proroka, jakie były w
zasięgu ich wzroku; wyrywali je nawet z rąk zaskoczonym uczniom, nie bacząc na
głosy sprzeciwu. Wyszli na zewnątrz, na błonia, a za nimi podążała grupa
gapiów.
Jedno zaklęcie
rzucone przez sam nie wiedział kogo, Jamesa czy Syriusza, a może to on
wyczarował tę iskrę, nie był pewien, widział tylko, jak sterta papieru zajmuje
się ogniem i po chwili zostaje po niej tylko kupka sczerniałego popiołu porywanego
przez wiatr. Nie zdawał sobie sprawy jak wielką satysfakcję można odczuwać
wpatrując się w płonący stos papieru, satysfakcję której odbicie widział na
twarzy Syriusza. James stał tam ze zmarszczonymi brwiami, skupiony, pełen
determinacji. Ktoś poklepał go po plecach, ale on nawet tego nie zauważył.
Lupin kątem
oka zobaczył Filcha. Uśmiechnął się pod nosem. Jeśli raz w życiu mają być
ukarani za coś, co zrobili dobrze, niech tak będzie. Woźny jednak wcale do nich
nie podchodził, stał w drzwiach zamku i patrzył na nich z daleka, w rękach
trzymając swoją kotkę. Nie zrobił najmniejszego ruchu, a po chwili już go nie
było.
McGonagall,
choć jej wyraz twarzy nie wyrażał nawet cienia nagany, nie pozwoliła sobie na
tego typu obojętną aprobatę. Pozwoliła sobie za to na zabranie ich do swojego
gabinetu i poczęstowanie ciastkami. Nie musieli jej się tłumaczyć, a ona nie
musiała się tłumaczyć im, kiedy wlepiła im po szlabanie, dorzuciła dodatkowe
punkty dla Gryffindoru i nie powiedziała im na głos, jak bardzo jest z nich
dumna, bo oni wyraźnie widzieli to w jej oczach.
Remus odłożył szczotkę i wyszedł z sali. Odwzajemnił szeroki uśmiech Jamesa, który zamykał właśnie drzwi sali naprzeciwko. Po chwili dołączył do nich Peter i Syriusz i razem udali się na błonia.
Remus odłożył szczotkę i wyszedł z sali. Odwzajemnił szeroki uśmiech Jamesa, który zamykał właśnie drzwi sali naprzeciwko. Po chwili dołączył do nich Peter i Syriusz i razem udali się na błonia.
Dzięki Bogu za
ojca. Mówiła to już nie raz, ale nigdy w tym kontekście. Okazało się właśnie,
że jego bożonarodzeniowe bale i teatralne premiery dały jej więcej niż
kiedykolwiek przypuszczała. Gdyby nie to, że miała doświadczenie w tego typu
sytuacjach, prawdopodobnie chciałaby teraz uciec. Schować się w hotelowym
pokoju, w tym nieprzyzwoicie miękkim łóżku i leżeć w nim do rana. Tymczasem
zamiast nieśmiało chować się po kątach lub z naburmuszoną miną podpierać
ścianę, czując się zupełnie nie na miejscu, potrafiła przywołać na usta
uprzejmy uśmiech i wyłowić z tłumu tych, którzy nie wyglądali, jakby połknęli
kij i rozpocząć krótkie, niezobowiązujące rozmowy. Popijając szampana i
zajadając się podejrzanie wyglądającymi acz nieźle smakującymi przystawkami,
mimo wszystko z radością przywitała znajomą twarz.
- Nareszcie!
- Jak się
bawisz? – zapytała Alex, wygładzając fałdy na prostej, jasnoniebieskiej
sukience.
Dotarła do
Włoch zaledwie dwie godziny wcześniej, jedyne co zdążyła zrobić to zameldować
się w hotelu, wziąć szybki i prysznic i przybiec na tych przeklętych obcasach
na pełne ważniaków przyjęcie. Padała z nóg, a wieczór dopiero się
rozpoczynał.
- Świetnie –
odparła Jen i włożyła do ust czekoladową truflę. Aż przymknęła oczy z rozkoszą.
- Super żarcie – rzuciła z pełną buzią, a ciotka spojrzała na nią z
rozbawieniem.
- Zachowuj
się, młoda.
- Spoko,
trzymam fason – zapewniła i odwzajemniła uśmiech posłany jej wraz z niemym
toastem przez całkiem uroczego, opalonego mężczyznę z żółtą muszką. Alex
podążyła za jej wzrokiem i prychnęła z rozbawieniem.
- Właśnie
widzę – powiedziała, unosząc znacząco brew. – Skup się,
młoda. Rozmawiałaś już z naszym kochasiem?
- Jeszcze nie.
– Upiła łyk szampana. – Ale nie mogę się już doczekać.
- Masz
pierścionek?
Jen uniosła lewą
dłoń i poruszała palcami, na jednym z nich tkwił pierścionek z muszelką.
- Myślisz, że
wyrwie mi go i zacznie uciekać?
- Daleko nie
ucieknie – mruknęła Alex, rozglądając się dookoła. – Ale nie, nie myślę tak.
- Wiesz już
coś o tym kamieniu?
Już otwierała
usta by odpowiedzieć, kiedy usłyszała za plecami głos. Głos, który sprawił, że na chwilę zupełnie zamarła.
- Joes?
A jednak.
Burns nie blefował, to miało się wydarzyć i to miało się wydarzyć właśnie
teraz, tak szybko i tak nagle. Uciekała od tego przez lata, broniła się jak
mogła, starała się już nigdy nie usłyszeć tego głosu i nie zobaczyć tej twarzy,
po to tylko, by teraz, na głupim przyjęciu pełnym nadętych ważniaków zaciskać
mocno powieki i nie pozwalać, by było po niej widać, jak bardzo nie wie, co
robić. Przywołała na twarz uśmiech i choć robiła to tak często, nigdy wcześniej
nie przyszło jej to z takim trudem. Odwróciła się powoli i napotkała
ogromne, jasne oczy, które kiedyś, dawno temu, tak często nawiedzały ją we
śnie.
- To naprawdę
ty – powiedział cicho mężczyzna. – Mój Boże, tyle lat…
Jen zdawało się, że w oczach jej ciotki przez bardzo krótką chwilę błysnęły łzy. Jasne
włosy i przyjazna twarz mężczyzny wydawały jej się znajome, ale nie potrafiła
sobie przypomnieć jego imienia.
- I zobacz
gdzie się spotykamy. Pomyślałbyś?
Wpatrywał się
w jej twarz w tak intensywny sposób, w jaki nie mógłby się wpatrywać żaden stary znajomy. Zupełnie tak, jakby chciał przypomnieć sobie każdy jej szczegół.
- Ty jako
stateczna pracownica ministerstwa? Zawsze wiedziałem, że tak skończysz.
- O ile nie
umrę przed trzydziestką.
Uśmiechnął się
łagodnie, w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki. Alex odchrząknęła.
- Pamiętasz
Jenny? – zapytała, wskazując ręką na dziewczynę, która cały czas obserwowała ich podejrzliwie, a teraz szczerzyła do niego
zęby w uśmiechu.
- To mała
Jenny? – powiedział z pełnym uśmiechu niedowierzaniem. Chwycił jej dłoń w obie
ręce. – Wypiękniałaś okrutnie. Uważaj na facetów tutaj, czyhają na…
- Wystarczy,
Charlie – przerwała mu Alex, a on przewrócił oczami i konspiracyjnym szeptem,
ze złośliwym uśmiechem zerkając na Alex, zapytał Jen czy nie miałaby ochoty na
sesję zdjęciową. – Wystarczy, Charlie – powtórzyła, po czym zwróciła
się do siostrzenicy: - Jenny, to Charlie. Charlie Flynn. Fotograf. Stary
przyjaciel.
- Skąd się
znacie?
Popatrzyli po
sobie, na ich twarzach podobnego rodzaju sentymentalny uśmiech.
- Długa
historia.
- Bardzo. I nudna.
- Bardzo. I nudna.
*ten żart jest tak słaby, że czuję się zobligowana za niego przeprosić, ale nie mogłam się powstrzymać.
**Moja bielizna jest jadalna - czyli kolejny słaby żart, oł jes!
OmójBoziukochanycookiekochamcięnormalnie! Ten rozdział jest po prostu ZA-JE-BIS-TY. Śmiałam się jak głupia, a to zdarza mi się naprawdę rzadko podczas czytania opowiadań.
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy. James jest MNĄ. Naprawdę, liczenie na palców słów Jen, wkurzanie Syriusza tym swoim współczuciem... JAMES JEST MNĄ. Podobnie Remus, który wsadzał sobie pięść do buzi i płakał ze śmiechu. Tych dwóch jest mną, po prostu. I tak strasznie, strasznie ich kocham. <3
I jestem z nich cholernie dumna. Z nich i Syriusza. Ta akcja z podpaleniem była cudowna i warta szlabanu, a McGonagall zachowała się tak, jak powinna. Remus ma rację, warto cierpieć, jeśli to cierpienie ostatecznie sprowadza się do czegoś dobrego, a przeciwstawienie się TAKIM słowom to coś niezaprzeczalnie cudownego.
Bełkoczę, wiem. Ale naprawdę nie wiem, który fragment opowiadania najbardziej mnie rozweselił. Przez część śmiałam się jak głupia, a już zwłaszcza na scenie w sypialni chłopców (Jen, ładnie tak leżeć na przyszłym mężu panny Evans?!), a przy tej o szlabanie naprawdę miałam łzy w oczach. Dzięki ci za to.
Nie wiem, jeszcze mogę powiedzieć. Nie będę pisać, jak bardzo mi się podoba, bo mi podoba się naprawdę wszystko w twoim wykonaniu. To moje ukochane opowiadanie o Huncwotach, amen.
(Tak, wiem. Przysłodziłam tak, że aż idzie zwymiotować.)
Plus mamy podobne poczucie humoru. Pjona! :D
Pozdrawiam, życzę weny i czekam na więcej. <3
Matko boska podczas czytania tego rozdziału pięć razy umarłam, cztery razy zmartwychwstałam i... i chyba jeszcze raz muszę się wskrzesić :P
OdpowiedzUsuńDobra, zrobione ;)
Nie no ale skoro ty czułaś sie w obowiązku przepraszać za te żarty, to odczuwam usilną potrzebę przeprosić za to, że się ów żartów śmiałam (czego nikt do tej pory nie wiedział, a do czego właśnie sie przyznałam, ale cii) ;P Bo ten rozdział był tak strasznie przepełniony skojarzeniami (o czym świadczy również ilość moich zgonów :D), że czasami nie szło nie paść ze śmiechu. Jak ja się cieszę, że w domku oglądali akurat Rodzinkę.pl, bo moje śmiechy nie były aż tak dziwne i obeszło się bez pytań z czego się tak chichram ;)
Ich śniadankowe rozmowy były przeurocze, a podkradnięcie kiełbaski jeszcze nigdy nie było dla mnie tak wspaniałym sukcesem :D
Na temat wizyty Jen w pokoju chłopaków lepiej nie będę się tak wypowiadać ^^ Jenny, Jim, Syriusz i światło zwyczajnie mnie rozbroili :P Tylko co do tego miały martwe koty? Remus mnie zadziwia...
Huncwoci zarabiajacy szlaban za coś poprawnego? Wow - tego się nie spodziewałam. I jeszcze ten poczatek tej części... Ale i tak najlepszy z tego wszytskiego był Filch. McGonagal wiadomo potrafi okazać jakoś, że popiera, nawet jeżeli wlepia szlaban, ale Filch?! Zwyczajnie mnie wmurowało... to trochę tak jakby przyszedł Voldi i powiedział, że kończy z czarną magią, a zaczyna prowadzić cyrk Trzmiela ^^
Skoda, że Jen pojechała :( Jest trochę tajemnic (głównie ta z matką Jenny) do rozwiązania, no ale ona tam będzie sama (czyt. nie będzie aż tak śmiesznie jak z chłopakami :P).
W ogóle to niesamowice poprawiłaś mi humor tym rozdziałem, dzięki wielkie!
Pozdrawiam ;)
Kolejny cudny rozdział. Naprawdę swoim style mnie zadziwiasz. Do łez rozbawiła mnie wizyta Jen w dormitorium chłopaków. Jak zwykle u ciebie nawet słabe żarty śmieszą :) Zastanawiam się co dalej będzie z Jen i Syriuszem. Byli by cudowną parą, ale wiem, że nic je jest takie łatwe, a ty masz dar do utrudniania swoim bohaterom życia. Bardzo spodobał mi się też fragment spalenia Proroka. Ich spontaniczność jak zwykle wyszła na dobre. No i są jakieś tajemnice :) Jestem bardzo ciekawa dalszego ciągu. Zastanawiam się też, dlaczego tak szczegółowo zapisujesz daty i godziny każdej ze scen, ale to już tylko tak na marginesie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie na opowiadanie z Huncwotami w tle :)
wszystko-za-wszystko.blogspot.com
hahahaha,jak zwykle świetny rozdział. Uwielbiam Lupina <3 Ciekawe kiedy Jen i Syriusz będą razem,pasują do siebie *.* Czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,Zuza.
O Merlinie... no cudowne!
OdpowiedzUsuńJen w dormitorium chłopaków jest the best:)
Niech ona szybko wraca (z jakimś skandalem) i będzie big love z Syriuszem;)
Pozdrawiam i czekam na nn;)
Przeczytałam wcześniej, ale nie miałam za bardzo czasu na komentowanie, wybacz więc poślizg. I... marnie marną jakość tego komentarza, bo zapewne zbyt wysokich lotów nie będzie, gdyż poniewuż ledwo zipię.
OdpowiedzUsuńA więc
na początek posmutniałam, skapnąwszy się iż że nie będzie wyczekiwanego picia w Hogsmeade :( Ale późniejsze sceny jak najbardziej poprawiły mi nastrój! :D Nie mogę wyjść z podziwu nad lekkością Twoich dialogów. Płynnym przeplataniem się żartów tak suchych, że pochłonęłyby Wisłę i tych tak błyskotliwych, że nie zajarzyliby Granger i Lupin razem wzięci. Niewiele opowiadań blogowych potrafi wywołać u mnie takie salwy śmiechu i to jedna za drugą, zdecydowanie kupuję Twoje poczucie humoru :DDD
Pomysłowa scena z tym spaleniem egzemplarzy Proroka. W ogóle z całą tą sprawą rozpoczynania się voldziopropagandy.
I ciekawi mnie, co takiego w tych Włoszech wykołuje Jen. Mała zaraza. Bądź co bądź, ma spore pole do popisu, ale niech wraca szybko, bo Black uschnie z tęsknoty, a ja z nim! ;]
To ja skomentuję od razu dwa odcinki. Nie miałam wcześniej czasu do przeczytania za równo przedostatniego, jak i ostatniego, ale już nadrobiłam z wielką przyjemnością ;). Dobrze, że Lily nie obraziła się na Jamesa, kiedy próbował jej przetłumaczyć, że nie powinna się przejmować sprawą z siostrą. Zastanawiam się czy życie Petera posunęłoby się inaczej, jeśli przyjaciele zainteresowaliby się nim bardziej, widząc że nadal ma problem. Nim najmniej się interesują... Z Jenny to zawsze zajęta czarownica była ;p. A najgorzej to jak jest pełno nauki i innych zmartwień, a dochodzi jeszcze miłość. No chłopaki pewnie rzadko rozmawiają o swoich uczuciach, ale to pewnie dlatego, że przyjaciele zawstydzają go bardziej, więc nie jest to miłe, choć jeśli dziewczyna jest trafiona, to z pewnością się cieszą z jego szczęścia. No faktycznie nieszczęśliwa miłość, to raczej nic przyjemnego. Może teraz jak James wie o tym, to Syriuszowi będzie lepiej? Przynajmniej będzie mógł o tym porozmawiać. Pearl robi duże postępy, a przecież mistrza od razu się nie pokonuje, prawda? Więc powinna być z siebie dumna. Mam nadzieje, że futerkowy problem Remusa nie wyjdzie na jaw, że dziewczynie można zaufać. Zwłaszcza po tym, co powiedziała, że ma przez to źle, w dodatku w tak młodym wieku. Ciekawi mnie pytanie do dziewczyny... to jak naprawdę się nazywa i dlaczego się ukrywa? No najgorzej jak miłość i to jeszcze nie odwzajemniona zachodzi między przyjaciółmi. Nie wiadomo po czyjej być stronie... Najbardziej mi się podobała scena, kiedy Jenny weszła do dormitorium chłopaków. Biedny James, obudzony z rana. Syriusz za to powalił mnie swoimi odzywkami. A Władek z Ciechocinka idealnie pasował, więc żart nie był słaby ;). Tak, tak... zawsze myślę coś w podobie do Jamesa, kiedy mam się nie śmiać, a cholernie mi się chcę. Wydaje mi się, że jednak Jenny coś czuję do Syriusza, może leciutko... ale to nie wiem czy to jest nadal jej gadka i to co czuje się do przyjaciela. James jest bardzo fajnym przyjacielem, może nie dla Petera, ale dla reszty. Szczególnie te zachowanie brata, kiedy ściskał Jenny. Musi bardzo ja kochać ;). Syriusz też, tylko chyba troszkę inaczej ;p. No ciekawi mnie ten fotograf, czy on jakoś rolę większą odegra? Mam troszeczkę wrażenie, jakby Alex nie był obojętny... No, ale może to mylne wrażenie. Ciekawe czy w końcu odgadną zagadkę niezwykłej rzeczy, ale na pewno tak, tylko trzeba poczekać, więc nic nie zostaje, jak czekać ;p. Pozdrawiam, Olka
OdpowiedzUsuńTak jedynie pobieżnie przejrzałam rozdział i stwierdzam, że opowiadanie mi się podoba. Nie lubię jednak czytać czegoś od środka więc teraz się z Panią żegnam i zaczynam czytać Pani opowiadanie od pierwszej notki (tym razem dokładnie, żeby nie było xD) ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
apotelesmatis.blogspot.com
Ahhh, miałam skomentować już dawno, ale nie miałam głowy.
OdpowiedzUsuńWięc tak... musimy planować datę naszego ślubu, pamiętaj!
Co do twojego komentarza to serdecznie za niego dziękuję, bo odebrałaś wszystko idealnie, tak jak miało być, a to niezmiernie miłe.
Co do rozdziału, to te słabe żart, mimo że były słabe, to i tak były zabawne.
Tak, zachowywałam się trochę jak Remus czytając to. Za wszelką cenę nie chciałam nikogo obudzić, rozumiesz. Inaczej bym się nie powstrzymywała xD
Pożegnanie było słodkie. Zauroczyło mnie. Takie kompletnie w ICH stylu. Wiesz, rozumiesz.
To by było na tyle, idę planować nasze wesele.
Ahhh, weny, weny i jeszcze raz, weny. I dużo wolnego.
Twoja przyszła małżonka.
Październik już niedługo, wiesz, na co czekam, prawda? :D Kciuków nie trzymam, ale to dlatego, że zauważyłam na przestrzeni lat i kibicowania różnym drużynom, że moje kciuki zazwyczaj przynoszą pecha :c W każdym razie życzę powodzenia! I wracaj szyyybko...
OdpowiedzUsuńCześć. Twoje opowiadanie strasznie mi się podoba.
OdpowiedzUsuńChociaż nie komentuje to wiedz że jestem wierną fanką.
Wiem, że nie czytasz żadnego z moich opowiadań ale jako hołd dla twojej pracy : nominowałam cię do Liebster Award :) Więcej informacji u mnie na blogu : bractwoswitu.blogspot.com. Pozdrawiam.
Hej, czemu nas zostawiłaś na tak długo? ;p Uczysz gimnazjalistów?
OdpowiedzUsuńOlka granice-sprawiedliwosci
- Włamujesz się do męskiego dormitorium w środku nocy, kładziesz na Jamesie, przyszłym mężu twojej przyjaciółki Evans zaznaczam, opowiadasz mu o tym jaką masz na mnie chrapkę i nadal uważasz się za osobę, która może pouczać innych o przyzwoitości?
OdpowiedzUsuńTen fragment mnie całkowicie rozwalił. podobnie jak przy martwych kotkach chichotałam jak opętana.
Weny, weny, weny, trzymam kciuki!
End
BŁAGAM, informuj mnie o nowych notkach!
OdpowiedzUsuńTa była genialna, uwielbiam Syriusza <3 !
Kocham Cię normalnie hhhahahhaha :)
Pozdrawiam,Lilka.
JEJUUUUUU CZEKAMY!
OdpowiedzUsuńTRZYMAMY ZA SŁOWO! Nie no rozumiemy,ale tak bardzo kochamy twoje rozdziały,że każdy dzień ejst straszny :( Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń