niedziela, 15 grudnia 2013

Dzięki za uratowanie życia!



            Spojrzała w lustro i westchnęła ciężko, bo choć udało jej się doprowadzić do ładu splątane włosy i usunąć cienie spod oczu, nie mogła w żaden sposób pozbyć się nieprzyjemnego ucisku w żołądku. Prawdopodobnie powinna była poprosić panią Pomfrey o coś na uspokojenie, ale o tym trzeba było myśleć przed koszmarnie nieprzespaną nocą, a nie teraz, gdy słońce przeświecało przez szyby i pozostało już tak niewiele czasu do Godziny Sądu. Spojrzała w lustrze na irytująco beztrosko śpiącą przyjaciółkę, która wymamrotała coś przez sen i podeszła do jej łóżka.
            - Jen, już ósma. – Potrząsnęła ją delikatnie za ramię, a śpiący na jej plecach Bidziil podniósł łepek i ziewnął. Lily pogłaskała go jednym palcem za uchem. – Za godzinę egzamin.
            - Wiem, wiem – odparła Jennifer głosem tak zaspanym, że Lily była pewna, że nie dotarło do niej ani słowo.
            Evans nie potrafiła pojąć jej zachowania; nie potrafiła też powstrzymać drobnego ukłucia zazdrości. Jak udawało jej się smacznie spać mając w perspektywie egzaminy, które zaważą na jej być albo nie być? Przecież akurat Jen powinna się przejmować, prawda? Dlaczego to zawsze ona, Lily, okazywała się największą panikarą?
            Wszystkie te pytania sprawiły tylko tyle, że Lily zaczęła denerwować się jeszcze bardziej. Raz jeszcze zerknęła na swoje odbicie w lustrze, poprawiła włosy i wygładziła spódnicę, po czym podrzuciła Jen budzik, który miał zadzwonić za dwadzieścia minut i wyszła, nie mogąc już usiedzieć w dormitorium.
            Kiedy weszła do Wielkiej Sali, trochę jej ulżyło. Nie była jedyną niezdrowo bladą i zdecydowanie niewyspaną osobą, a ta świadomość dziwnie ją uspokoiła i wywołała nagłą falę sympatii i poczucie więzi ze swoimi kolegami i koleżankami w cierpieniu. Większość siódmoklasistów rozmawiało ze sobą z wyjątkowym poruszeniem, w panice studiowało notatki lub apatycznie rozgrzebywało swoje śniadanie; cała reszta – której Lily w tym momencie nie znosiła – swobodnie i z apetytem zajadała się kiełbaskami i bekonem, którego zapach przyprawił ją o mdłości. Uśmiechnęła się z daleka do Remusa, który wyglądał raczej marnie, a gdy przypomniała sobie, że on dość często wyglądał raczej marnie, uśmiech nieco zbladł.
            - Jak samopoczucie? – zagadnął, kiedy usiadła naprzeciwko i z niemrawą miną sięgnęła po dzbanek z ziołową herbatą, której nie znosiła.
            - Nigdy w życiu nie byłam tak zestresowana – odparła, nagle w pełni uświadamiając sobie ten fakt. Kilkoma łykami opróżniła filiżankę z gorzką herbatą i skrzywiła się. – Ohyda, to naprawdę pomaga na żołądek?
            - Nigdy nie byłym na tyle zdesperowany, aby próbować – powiedział z pewnym rozbawieniem i przekręcił kartkę książki, którą ze spokojem studiował. Ze spokojem! Skąd on go brał i jak to robił, że wręcz emanował wewnętrzną równowagą, opanowaniem i cichą pewnością, harmonią pomiędzy yin i yang, jak jakiś cholerny jogin czy inny buddysta?! Czy mógłby zdradzić jej tajniki tej filozofii? Może…
            - Użyczyłbyś mi swoich żelaznych nerwów?
            Spojrzał na nią podpierając głowę na dłoni i wziął łyk ze swojej szklanki z sokiem dyniowym.
            - To nie kwestia nerwów – odpowiedział w końcu, po czym zamyślił się na moment, jakby zastanawiał się, w jaki sposób kontynuować. – Raczej świadomości.
            - Świadomości czego? – zapytała ze zdumieniem. Uważała siebie za osobę, jedną z niewielu osób jak się okazuje, które były w pełni świadome, jakie konsekwencje niósł ze sobą nadchodzący tydzień, a on jej teraz mówił coś o świadomości! – Remus, przecież te egzaminy są…
            - Bardzo ważne…
            - Decydujące! – dokończyła, ignorując to, że próbował wejść jej w słowo. Zacisnęła dłoń na krawędzi stołu i już miała kontynuować, kiedy zamarła nabierając tchu, podniosła głowę i z otwartymi ustami spojrzała na niego, nagle rozumiejąc. Rozluźniła uchwyt, wyraz jej twarzy był trudny do odczytania. – Tu nie chodzi o egzaminy, prawda? 
            Remus nie odpowiedział, zamiast tego uśmiechnął się do kogoś, kto stał za jej plecami i w tym samym momencie poczuła, że ten ktoś oplata ją ramionami i kładzie brodę na jej prawym barku. Poczuła ciepło jego oddechu i zapach wody po goleniu, którą tak uwielbiała i znów poczuła ucisk w żołądku; tym razem jednak z rodzaju tych, których się pragnie i których nigdy nie ma się dosyć. Przycisnął usta do jej policzka, a ona z czułością przeciągnęła palcami po jego twarzy.
            - Jak tam, najmądrzejsza czarownico w historii Hogwartu? – zapytał głośno, siadając obok niej i trącając ją lekko ramieniem. Zaczął nakładać sobie olbrzymią porcję jajecznicy z warzywami i naleśników z sosem pomarańczowym, co Lily obserwowała ze zniesmaczoną miną. Odwróciła wzrok i sięgnęła po swoją filiżankę, teraz pustą.
            - Chyba zaraz się porzygam – odparła szczerze, a Peter, który usiadł po drugiej jej stronie, odsunął się dyskretnie.
            James uśmiechnął się.
            - Daj spokój – powiedział, patrząc na nią czule, a ona uśmiechnęła się krzywo i sięgnęła po dzbanek. - Co ma być, to będzie – dodał z typową sobie beztroską, a ręka Lily zadrżała przy nalewaniu herbaty. Jak to się stało, że otoczyła się samymi lekkoduchami? A co ważniejsze: dlaczego nie umiała wziąć z nich przykładu? – Nic  już nie zrobisz.
            - To nie zmienia faktu, że zaraz się porzygam – mruknęła i upiła ze swojej filiżanki.
            - Na krzywego Merlina, Evans, jeśli ktoś w tym zamku zda wszystko na same W, to będziesz to ty – wtrącił siedzący obok Remusa Syriusz, był jakiś dziwnie poirytowany. – Ewentualnie Lunio – dorzucił chmurnie i nieco ciszej, a Lily spojrzała na niego ze zdziwieniem.
            Czy to możliwe, że też się denerwował? Czyżby znalazła w nim bratnią duszę? Black, egzaminy? Przez chwilę zarówno ona, jak i z jakiegoś powodu wspomniany przez niego Remus, obserwowali jak ze zmarszczonymi brwiami smarował masłem grzankę. Na policzku i na szyi miał niewielkie skaleczenia i wyglądał na kogoś, komu zdecydowanie przydałoby się jeszcze kilka godzin snu dla urody i lepszego samopoczucia.
            - Nie wyspałeś się? – zapytała w końcu Lily, a Syriusz dopiero po chwili podniósł głowę, z opóźnieniem zorientowawszy się, że mówiła do niego.
            - Spałem jak dziecko – odparł i z lekkim uśmiechem podrapał się po brodzie. Które ma kolkę i ząbkuje, dokończył cierpko w myślach, doskonale pamiętając jakie dolegliwości małej Tonks doprowadzały Andromedę i Teda do rozpaczy i miliona nieprzespanych nocy. - Doceniam troskę, Evans.
            - Gdzie Jen? – zainteresował się nagle Remus. – Jest już za dwadzieścia.
            - Zostawiłam ją z budzikiem – wyznała Lily i pomyślała, że ostatecznie może nie był to taki dobry pomysł. – Pójdę zobaczyć co z nią – zaoferowała się, wstając z miejsca. 
            James złapał ją za rękę i wskazał brodą w stronę drzwi wejściowych, a gdy Lily spojrzała w tamtym kierunku, zobaczyła idącą w ich stronę Jen i aż usiadła, unosząc brwi ze zdziwieniem. Nie ona jedna. Co najmniej kilka osób z zainteresowaniem obserwowało jak Jenny człapała do stołu Gryffindoru z krzywo zapiętą koszulą, krawatem zawiązanym na kokardę i uśmiechem godnym ćpuna na haju. Stanęła obok Jamesa, chwyciła jego głowę w obie ręce i pocałowała go w czoło, wywołując tym uśmiech na jego twarzy. 
            - Nowa moda? – zapytał kiedy usiadła obok niego, wskazując brodą na jej egzotycznie zawiązany krawat.
            - Co? – zapytała nieprzytomnie i spojrzała po sobie. Uśmiechnęła się. – Ach. Ktoś pamięta zaklęcie na krawat? – Zatoczyła wzrokiem po twarzach siedzących przy stole ludzi.
            Lupin bez zbędnych słów rzucił perfekcyjne zaklęcie, a ona w podzięce posłała mu przez stół pocałunek. Lily nie potrafiła ani ogarnąć jej zachowania umysłem, ani go wytrzymać.
            - Jak to się dzieje, że się nie denerwujesz? – wypaliła, pochylając się w kierunku Jen. – Do jasnej anielki, nie pamiętałaś nawet zaklęcia na wiązanie krawatu, a my za piętnaście minut zdajemy zaklęcia!
            Jen przez chwilę milczała, mocząc w mleku kawałek maślanej bułeczki.
            - To jest coś, co zwą beztroską nieświadomości – odparła w końcu wzruszając ramionami i z lekkim uśmiechem włożyła bułeczkę do ust.
            - Nie – wtrącił Remus, patrząc na Jen z pewną dezaprobatą, która nie miała wiele wspólnego z tym, że przez nią w dzbanku z mlekiem zaczęły pływać nieapetycznie okruchy. – To coś, co zwą przedawkowaniem eliksiru uspokajającego.
            Dziewczyna spojrzała na niego w taki sposób, że wiedział, że miał rację. Właściwie to wiedział i bez tego. Nie wiedział tylko, dlaczego. Jen nie była może najbardziej opanowaną osobą pod słońcem i bardzo poważnie podchodziła do egzaminów, ale od kiedy musiała się uciekać do wspomagaczy? Nie, same owutemy to za mało. Coś musiało się wydarzyć zeszłej nocy. Coś, co prawdopodobnie dotyczyło też Syriusza, sądząc po tym, jaki jest dzisiaj wniebowzięty.
            - Ej, Luniu, nie patrz na mnie jak na ćpunkę-alkoholiczkę. – Nachmurzyła się. – Łyknęłam sobie tylko na dobranoc.
            - Ile sobie łyknęłaś?
            Wydęła usta i wzruszyła ramionami.
            - Pół butelki? Trzy czwarte? Nie pamiętam – odpowiedziała obojętnie, wcale na niego nie patrząc. Jego wyrzuty to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowała. No, może poza byciem przymuszoną do tłumaczenia się ze wszystkiego. Najgorsze jednak było to, że eliksir przestawał działać, a wraz z nim znikało przyjemne poczucie, że ze wszystkim sobie radzi, a tak w ogóle to życie nie mogłoby być piękniejsze.
            - Masz go jeszcze trochę? – Usłyszała głos Jamesa, który palcem wskazującym pocierał usta tak, by wskazywać nim na Lily, która posłała mu nieprzychylne spojrzenie.
           Jen pokręciła tylko głową, dorzucając bezgłośne "sorki" i lekki, przepraszający uśmiech. Uśmiech, który kilka sekund później spełzł z jej twarzy, kiedy ze stołu zniknęło całe jedzenie i wszyscy uczniowie zostali wyproszeni z Wielkiej Sali.
            - Musimy przygotować ją do egzaminów – wytłumaczył Dumbledore, kiedy wciąż jeszcze głodna Jen klęła pod nosem, kierując się do wyjścia.  
           Nagle poczuła, że ktoś szepcze jej koło ucha "hej", wkłada coś do ręki i zaciska jej palce na czymś miękkim i lekko ciepłym, czymś, co miało być dla niej najlepszym prezentem, o jakim mogła w tej nieszczęsnej chwili pomyśleć. Zobaczyła wielką jagodową muffinkę i uśmiechniętego jak gdyby nigdy nic Willa, który jawił jej się w tej chwili niczym superbohater z pięknym krawatem. Nie odezwał się słowem, szybko ją wyminął by dotrzeć do czekających na niego przy drzwiach przyjaciół.
            - Dzięki za uratowanie życia! – zawołała za nim, a on obrócił głowę i zasalutował jej krótko z jednym z najbardziej czarujących uśmiechów na świecie. 

            - Obstawiam, że dadzą coś o homomorficznych – Stali właśnie pod wejściem do Wielkiej Sali czekając na rozpoczęcie egzaminu, kiedy Lily usłyszała gdzieś w pobliżu głos Franka Longbottoma. Rozejrzała się i zobaczyła go po swojej lewej, jak dość nerwowo obracał w palcach swoje szczęśliwe, purpurowe pióro.
            - Na pewno nie – odparła z przekorą Alicja uśmiechając się do niego i strzepała mu z ramienia jakiś pyłek, a on pochylił się do niej.
            - Co roku o to pytają.
            - No właśnie. – Wykorzystała to, że się zniżył i cmoknęła go w usta. – Będzie wyjątek.
            - Ja stawiam na Alohomorę! – wtrącił się z szerokim uśmiechem James, a Lily wzniosła oczy do nieba. Że też on nigdy nie mógł oprzeć się pokusie bycia  w centrum uwagi.
            - Boże, James – westchnęła z rezygnacją, na co on uśmiechnął się szeroko i objął ją ramieniem, po czym zwrócił się do Franka i Alicji.
            - Czuję w kościach, że będzie Alohomora.
            - Pięć galeonów?
            - Gdzie twoja kreatywność, Alicjo?
            Dziewczyna spojrzała na niego zmrużonymi oczami.
            - Przegrany śpiewa Filchowi kolędę?
            - Dużo lepiej. – Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę, by przypieczętować zakład. – W świątecznych rajtuzach.
            - Jesteś pewien? – wtrąciła Lily.
            - Nie, ale przynajmniej będzie zabawnie.
            Pierwszy raz tego dnia uśmiechnęła się w sposób całkiem szczery.
            Alicja zawahała się. Z jednej strony nie chciała wyjść na tchórza, z drugiej jednak… kolęda dla Filcha? Co ją podkusiło? I jeszcze te rajtuzy, a niech to szlag. Przez kilka chwil wpatrywała się w dłoń Pottera, a kątem oka zobaczyła uśmiechniętą twarz Franka, który wyraźnie nie miał zamiaru interweniować i wybawić jej z opresji. Też mi książę z bajki. Pewnie zastanawiał się czy miała wystarczająco odwagi, by podjąć wyzwanie, zdrajca jeden.
            - To jak? Tchórzysz?
            Ostatecznie jednak jakie jest prawdopodobieństwo, że przegra? Mniejsze niż małe.
            - Chciałbyś, Potter.
            - Hej, Remus! – Rozległo się ciche wołanie i chłopak odwrócił się w jego stronę. Uśmiechnął się kiedy zobaczył, że to Rose przeciskała się do niego pomiędzy uczniami. – Idę życzyć ci powodzenia! – powiedziała i potknąwszy się o czyjąś stopę, wylądowała w jego ramionach. Natychmiast zalała się rumieńcem, a on spojrzał na nią z góry i odgarnął jej włosy z czoła.
            - Spokojnie, Winkie.
            Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
            - Dzisiaj nie mogę, Remusie – odparła i wyprostowała się. Przygładziła spódnicę.  – Trzęsę się jak galaretka, koszmar!
            - Dziękuję, Rose! – odezwała się Lily, która od samego rana czekała aż tego typu wyznanie padnie z czyichś ust. Rose spojrzała na nią i uśmiechnęła się lekko, z niezrozumieniem, jej policzki wciąż były czerwone.
            - Będzie dobrze, Wink – mruknął uspokajająco Remus i pocałował ją w czoło. Dziewczyna objęła go ramionami i wtuliła rozgrzany policzek w jego koszulę. Musi być. 

            Kiedy usadzono ich już przy stolikach ustawionych w sześciu długich rzędach i po niedługiej (co za szczęście!) przemowie Flitwicka dotyczącej zasad i tego, jak bardzo istotny jest ten egzamin, na pergaminach leżących na stolikach pojawiły się pytania. Alicja z mocno bijącym sercem wbiła wzrok w kartkę i szybko przeleciała wzrokiem polecenia.
            Zasady Gideusza dotyczące zaklęć (to ten od kamienia filozoficznego?), znaczenie akcentu i intonacji (miałam nadzieję, że tego nie dadzą!), przykład zaklęcia odczyniającego (uff, proste), skutki uboczne zaklęć leczniczych (to one mają skutki uboczne?), opisz trzy wybrane zaklęcie defensywne (bez problemu), czym są zaklęcia homomorficzne (o, punkt dla Franka), dwa zaklęcia opracowane przez Felicciego (dlaczego kojarzy mi się tylko z tiramisu?), co mają ze sobą wspólnego…
            Alicja zamrugała, z niedowierzaniem wpatrując się w polecenie. Potarła twarz dłońmi i zebrała swoje długie, ciemne włosy w kucyk. Jak to możliwe, że Potter… że ona…? Przecież  to niemożliwe! Zaklęła pod nosem. Podniosła wzrok i od razu dostrzegła, że James wpatrywał się w nią z niesamowicie szerokim, pełnym triumfu uśmiechem na ustach. "Rajtuzy", powiedział bezgłośnie, a ona posłała mu najbardziej nieprzychylne spojrzenie na jakie było ją stać (ale nie była w tym zbyt dobra i James tylko uśmiechnął się na widok jej uroczo zmarszczonego nosa) i raz jeszcze spojrzała na swój pergamin. Niestety, czarno na białym: "Co mają ze sobą wspólnego zaklęcia Sezam Materio i Alohomora?". Nie było nawet mowy o pomyłce. Odwróciła się i odszukała wzrokiem Franka, który siedział w sąsiednim rzędzie, kilka stolików za nią. Chłopak potrafił tylko wzruszyć ramionami i głupio wyszczerzyć zęby. Pokręciła głową, ale nigdy nie potrafiła nie odwzajemnić jego uśmiechu. Nawet teraz. Na palcach pokazał jej trzynastkę, więc zerknęła na kartkę. "Podaj nazwę i sposób użycia zaklęcia uszczęśliwiającego". Uśmiechnęła się z czułością i odwróciła głowę, a gdy posłał jej wymowne spojrzenie, poczuła przyjemne ciepło i pokiwała głową.
            Tak. Ja ciebie też. 



            Leżał na kanapie z ręką pod głową, w drugiej trzymał różdżkę z której unosił się delikatny, srebrzysty dym i próbował narysować w powietrzu idealny i jak najbardziej szczegółowy zarys swojego motocykla, swojej Betsy, która teraz stała w garażu państwa Potterów przykryta plandeką, oczekująca na lepsze czasy. Lepsze czasy miały nadejść już niedługo, jeszcze tylko osiemnaście dni i znowu ją zobaczy, znowu na nią wsiądzie i poczuje zapach benzyny i wiatr we włosach. Jeszcze tylko osiemnaście dni i opuści Hogwart na zawsze, co z kolei nie było już aż tak przyjemną myślą. Prawdopodobnie nie powinien spędzać tej odrobiny czasu, która im została leżąc bezczynnie na kanapie, powinien raczej powłóczyć się trochę i wykręcić komuś jakiś numer. Mógłby na przykład wmówić kilku pierwszakom, że jeśli napiją się wody z jeziora to urosną im mózgi czy coś.
            Wstał z kanapy i pozwolił by szkic motocykla rozpłynął się w powietrzu. Minął grupkę siódmoklasistek, które wciąż naiwnie wierzyły, że zdołają się czegoś nauczyć na jutrzejszy egzamin z obrony przed czarną magią. Dzisiejsza transmutacja, której jako jedynej mógł odrobinę się obawiać,  poszła mu na tyle dobrze, że tylko uśmiechnął się pod nosem. Wyszedł na korytarz i już po chwili natknął się na Remusa, który miał minę z gatunku tych, za którymi Syriusz raczej nie przepadał.
            - Szukałem cię. Możemy pogadać? - zadał pytanie z gatunku tych, za którymi Syriusz przepadał jeszcze mniej.
            - Luniu, kochany mój – odpowiedział na tyle głośno, by przechodzące obok dziewczyny mogły go usłyszeć. – Z tobą zawsze.
            Remus złapał go za ramię i pociągnął za sobą w kierunku mało uczęszczanego korytarza. Dziewczyny walczyły z pokusą, lecz ostatecznie jednak doszły do wniosku, że nie ma sensu ich śledzić i podglądać, bo homoerotyczny związek pomiędzy Blackiem i Lupinem był atrakcyjny dlatego, bo składał się głównie z domysłów i niedopowiedzeń.
             - O co poszło tym razem? - zapytał Remus, upewniwszy się, że dziewczyny za nimi nie poszły, a Syriusz spojrzał na niego zupełnie nie rozumiejąc o czym mówił.
            - To gra w zagadki czy coś? - mruknął marszcząc brwi, wyciągnął z kieszeni różdżkę i zakręcił nią kilka razy w powietrzu, aż sypnęły z niej złote iskry. - No wiesz, ja nie wiem o co chodzi tobie, ty najwyraźniej nie wiesz o co chodzi mi…
            - Znam cię i wiem kiedy masz coś na sumieniu - odparł na to Lupin, a Black spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem, domagając się głębszych wyjaśnień. - Robisz wtedy wyjątkowo idiotyczne uwagi, a poza tym widzę Jennifer i twoje spojrzenie zbitego psa.
            - Doceniam grę słów - odparł Syriusz obojętnie. Przez chwilę milczał, wciąż obracając w palcach różdżkę. - Dlaczego zawracasz sobie tym głowę? Masz masę własnych problemów, a ja i Jen potrafimy zająć się naszymi.
            - Widzę - stwierdził kwaśno Remus i włożył ręce do kieszeni. Zamilkł na moment. - To nasze ostatnie dwa tygodnie tutaj. Naprawdę chcesz je spędzić w taki sposób?
            - Nie płacę ci za poradnictwo.
            Lupin westchnął.
            - Łapa…
            - Okej, pocałowałem ją! – przerwał mu gwałtownie, po czym westchnął ciężko i popatrzył na niego z rezygnacją. –  Znowu. Znowu nie tak jak trzeba, nie tak jak powinienem, nie tak jak ona na to zasługuje. Jak kretyn, dobra? Nie wiem co we mne wstąpiło. Nawet nie byłem pijany. Cały wieczór trzymałem się dobrze, ale wtedy przylazła ta cała Kate, a ja pomyślałem coś w stylu: popatrz, to jest dziewczyna, która cię chce i na którą ciebie stać. A ta obok to jest taka, której nie możesz i nie będziesz mieć. I nie wiem, nie mogłem wytrzymać tej myśli – wyznał z pewnego rodzaju desperacją, po czym zamilkł na moment. –  Idę powiedzieć Jamesowi, zasługuję żeby ktoś mi przywalił.
            Odwrócił się by odejść, ale Remus złapał go za ramię.
            - Powinieneś…
            - Nie - odparł automatycznie i strącił jego dłoń. - Nie będę z nią o tym gadał. Już to przerabiałem. Wiesz jak to będzie wyglądało? Ona będzie bała się na mnie spojrzeć, wymamrocze coś w stylu: "przykro mi Syriuszu, ale kocham cię jak brata" i ucieknie. Myślisz, że chcę tego słuchać? - Westchnął ciężko. - Uważa, że konfrontacja jest okej, ale pod warunkiem, że to nie ona musi się przyznawać.
            Lupin westchnął, nie mając pojęcia co odpowiedzieć, co poradzić ani czy w ogóle można było coś doradzić w takiej sytuacji. Straszny bigos. W jednym jednak Syriusz miał całkowitą rację: Remus miał własne problemy. 



            Słońce schowało się na moment za chmurami, owionął ich chłodny wiatr, ale ona nawet nie drgnęła. Siedziała po turecku na trawie, wyprostowana, wsłuchana w szum jeziora i zapatrzona w jego cudownie ciepłe oczy. Jej własne powoli zaczynały ją piec i napełniać się łzami, z każdą chwilą było coraz gorzej. Czuła, że jej wola słabnie i że dłużej już nie wytrzyma. Musiała to zrobić. Mrugnęła.
            - Przegrałaś – powiedział ze śmiechem Remus.
            - Kurczę! – zawołała ze złością w tym samym momencie.
            Lupin sięgnął po leżącego na trawie krakersa, ugryzł go i popatrzył na nią z uśmiechem. Kiedy spędzał czas z Rose, najbardziej lubił robić rzeczy zupełnie pozbawione znaczenia i sensu, jak gra w kto pierwszy mrugnie albo w łapki, albo w puszczanie kaczek na jeziorze. Nie musieli nawet rozmawiać, najważniejsze było to, by po prostu być razem. Uspokajało go to, pozwalało nie myśleć o niczym przykrym, czuć się jak zwykły, zakochany chłopak jakich miliony na świecie. Nawet jeśli czasem, coraz częściej, wyrzucał sobie później, że oszukuje sam siebie i, co gorsza, bez przerwy oszukuje ją.
            Rose mrugała zaciekle, próbując przynieść tym ulgę zmęczonym, suchym oczom, a Remus po prostu rozłożył się na trawie i zamknął je. Bez zastanowienia (tylko przy nim potrafiła robić rzeczy bez zastanowienia) położyła się obok niego, stykając się z nim ramieniem i wpatrywała się w rozsiane po niebie obłoki. Jeden z nich przypominał jej żyrafę, a inny… Inny przypomniał jej o czymś ważnym.
            - W sobotę jest przesilenie – odezwała się, a Remus skrzywił się nieznacznie. Na szczęście nie mogła tego zobaczyć. –  Zakwitnie kwiat paproci. Chcesz go ze mną obejrzeć?
            Musiała zaczekać zanim usłyszała odpowiedź, co trochę zaczynało ją martwić, lecz co zmartwiło ją bardziej to fakt, że nie była to odpowiedź na jaką liczyła.
            - Przykro mi, Rose. W sobotę mam szlaban, mówiłem ci. - Jego głos był zachrypnięty i jakiś sztywny, i aż podniosła się by na niego spojrzeć, wciąż wierząc, że uda jej się go namówić.
            - Zakwita w nocy. Pani Pomfrey pozwala nam zostać tak długo, jak zechcemy.
            Remus wstał i złapał ją za dłoń.
            - Rose, nie mogę - szepnął przepraszająco, z autentycznym smutkiem w oczach, ale to jej nie wystarczyło. Nie tym razem. Wyciągnęła rękę z jego uchwytu.
            - Ale dlaczego? Szlaban nie trwa całą noc, będziemy po egzaminach, dlaczego nie możesz? To tylko jedna noc, jedyna noc kiedy zakwita, chciałam ci pokazać jak bardzo jest piękny! - powiedziała z mocą. - Podobno spełnia życzenia - dodała cicho, wpatrując się gdzieś w trawę, by nie mógł zobaczyć, że jej oczy zaszły łzami.
            - Rose, proszę cię.
            - To ja cię proszę, Remus! - Podniosła gwałtownie głowę. - O co tu chodzi? Dlaczego ciągle masz jakieś tajemnice? Nie ufasz mi?
            - Winkie, przecież wiesz że mało komu tak ufam jak tobie - zaczął ciepło, wyciągając do niej rękę, której tym razem nie odtrąciła. - Ale nie mogę oglądać z tobą kwiatu paproci. Obiecałem chłopakom, że im pomogę z… czymś ważnym i że nie pisnę słowa.
            Nie wyglądała na przekonaną i nie była przekonana. Ani trochę. Co mogło być dla niego tak ważne, że nie mógł się z nią spotkać choćby na pół godziny? Czy zawsze miała być na drugim, trzecim, czwartym miejscu? Nie potrafiła jednak na niego naciskać, domagać się tego co czuła, że jej się należało, wyciągać z niego prawdy na siłę. Przecież nie na tym to polega, prawda? 
            - I nie spotykasz się potajemnie z jakąś dziewczyną? – zapytała, siląc się na to, by jej głos brzmiał lekko i tylko odrobinę podejrzliwie.
            - Nie, jasne że nie – odparł ze śmiechem. Zobaczyła w jego oczach olbrzymią ulgę. –  Masz mnie za idiotę?
            - I niedziela jest nasza?
            - Pewnie. 
            Jak tylko pani Pomfrey wypuści mnie ze skrzydła.



             Szła przez błonia z uśmiechem na twarzy, który poszerzał się z każdą chwilą i każdym usłyszanym słowem, bowiem zewsząd dochodziły ją głosy siódmoklasistów, którzy zakończyli dziś zdawanie egzaminów teoretycznym i praktycznym egzaminem z eliksirów i z mniejszą lub większą ekscytacją wymieniali się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami.
            - Zmyśliłam większość składników eliksiru tojadowego.
            - Nie zdam. Nie ma szans, nie zdam.
            - Pomyliłam skład wielosokowego w wywarem żywej śmierci.
            - Według przepisu miał być jasnozielony, a wyszedł purpurowy, maskara.
            - Napisałem, że wiggenowy pomaga na biegunkę.
            - Matka mnie wydziedziczy.
            - Miałem uwarzyć różany, a zapomniałem dodać płatki róż! 
            Ona sama również mogłaby się włączyć w chór głosów, które psioczyły na egzamin i własne nierozgarnięcie: na praktycznym z jej kociołka zaczął wydobywać się gęsty, granatowy dym, o którym w przepisie oczywiście nie było mowy, a gdy musiała z pamięci uwarzyć eliksir euforii dodała do niego szczyptę goździków dla smaku i całość omal nie wybuchnęła jej w twarz, ale ogólnie rzecz biorąc i tak była z siebie zadowolona. Najważniejsze, że zrobiła co w jej mocy; teraz zostało już tylko czekać na wyniki i cieszyć się ostatnimi dniami w Hogwarcie.
            Plotki, które krążyły po szkole od tygodnia sugerowały, że cieszyła się nimi o wiele bardziej niż w rzeczywistości.
            - Czy to prawda, że ty i Black uprawialiście seks na podłodze w pokoju wspólnym? – zapytała ni z tego, ni z owego Kelly, jej koleżanka z dormitorium i chyba jedyna osoba w całej szkole, która była w stanie zapytać ją o to z tak poważną, wręcz zatroskaną miną.
            - Upra… co? – zawołała Jen i zatkała sobie uszy dłońmi. – Przysięgam, że jeśli jeszcze raz ktoś mnie o to zapyta, strzelę sobie w łeb Avadą.
            Od tego nieszczęsnego wieczoru, kiedy Syriusz postanowił zabawić się jej kosztem na oczach Kate, nieustannie towarzyszyły jej dziwne spojrzenia i jeszcze dziwniejsze komentarze. Plotka urosła w tempie błyskawicznym i nie było już chyba ani jednej osoby w Hogwarcie (poza Dumbledorem i McGonagall, miała nadzieję Jen), która nie wiedziałaby, że ona i Syriusz to poważna sprawa. Choć oczywiście nikt nie był do końca pewny, do czego pomiędzy nimi doszło, a zdania były mocno podzielone.
            Jen rozejrzała się wściekle po błoniach, a gdy zobaczyła go stojącego z grupką Gryfonów i popijającego w najlepsze piwo kremowe, nie potrafiła się powstrzymać. Podeszła do niego i trąciła go w ramię. Odwrócił się i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
            - Bawi cię to, Black?
            - Mnie? Bardzo – odpowiedział szybko i wyciągnął w jej kierunku butelkę, proponując jej łyczka. Kiedy ją odtrąciła wzruszył ramionami i sam się napił. – A o co chodzi?
            - Zniszczyłeś moją reputację porządnej dziewczyny.
            - Miałaś taką reputację? – zapytał z niekłamanym zdumieniem, a ona zamiast odpowiedzieć, spiorunowała go spojrzeniem. Poklepał ją po głowie. - Więc cóż, spójrz na to z innej strony: teraz już nie masz nic do stracenia.
            Prychnęła.
            - Mam ci dziękować?
            Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
            - Podpowiedzieć ci jak?
            - Róże?
            - Czerwone – odparł, po czym dorzucił z sugestywnym uśmieszkiem: - Na podłodze w pokoju wspólnym.
            Zacisnęła pięści i przez chwilę patrzyła na niego z zaciętą miną, niepewna czy najpierw powinna mu przywalić, czy nie bawić się w grzeczności i od razu utopić w jeziorze. Szczęśliwie dla Syriusza, stojący w pobliżu Michael miał dla niej zaplanowane inne atrakcje, choć z podobnymi akcesoriami.
            - Johnson! Łap!
            Rzucił w jej kierunku kij do quidditcha, który odruchowo złapała i zanim zdążyła zrozumieć o co chodzi i co się właściwie dzieje, zszokowana dostrzegła lecący w jej kierunku tłuczek. Odbiła go. Cała akcja nie trwała dłużej niż pięć sekund.
            - Żeś zwariował żeś!? – zawołała, zezując w stronę Michaela, ale nie miała czasu na pogawędkę, bo tłuczek właśnie zawracał w jej kierunku. Odbiła go z całej siły i dopiero wtedy zobaczyła, że to wcale nie tłuczek, a zwykła piłka do tenisa, którą Mike kontrolował za pomocą swojej różdżki.
            - Morris, ty dupku! – warknęła przez zaciśnięte zęby, kiedy odbiła kolejną piłkę, która pojawiła się dosłownie znikąd. Mike pozostał niewzruszony, posłał za to w jej kierunku trzecią piłkę, więc Jen musiała zagęścić ruchy.
            - Zmarnowałaś ponad tydzień na objadanie się pizzą – odparł spokojnie, a ona wściekłym gestem jedną ręką odgarnęła włosy z czoła, a drugą odbiła kolejną piłkę. - Zostały cztery dni, nie czas na flirty!
            W odpowiedzi skierowała piłkę w jego stronę i uderzyła go nią w ramię, co spowodowało tyle tylko, że posłał ich więcej i z trudnością nadążała je odbijać.
            - Zabiję… cię… jak tylko… znowu… - sapała, raz po raz wymachując pałką. Gdzieś w międzyczasie udało jej się poluzować krawat i oderwać guzik od koszuli w próbie rozpięcia jej. - Będę… w stanie ruszać rękami! – ryknęła wściekle, odbijając ostatnią piłkę z serii na dość imponującą odległość. Kilka osób, w tym Syriusz, aż skuliło się w sobie, ale nie Mike.
            Michael z zadowoloną miną obserwował jej zaciętą minę, poprawne technicznie zamachy, skoordynowane ruchy, refleks i siłę, jaką wkładała w uderzania. Wszystko pod presją nie tylko nadlatujących bez przerwy piłek, ale i spojrzeń kilkudziesięciu ucznów zgromadzonych na błoniach. Było tak dobrze, jak się po niej spodziewał. Dokładnie w takiej formie chciał ją widzieć. Spojrzał na zegarek na nadgarstku. Niech no wytrzyma tylko jeszcze jakieś siedem minut takiego obstrzału.
            - Jeej, Johnson, mam ochotę ci się oświadczyć – odezwał się na boku Jake, ścigający drużyny Gryffindoru, który całkiem nieźle się bawił widząc, że Mike dla odmiany zamęczał kogoś innego.
            - Ustaw się w kolejce, Scott – mruknął stojący obok niego Syriusz, nie będąc w stanie oderwać od niej wzroku. Nie sądził że z zaróżowionymi policzkami, ledwo łapiąca dech i z morderczym kijem w dłoni mogła wydawać się tak pociągająca. Nawet wtedy kiedy dostała piłką w plecy i następną w czoło. Może to przez tę rozerwaną koszulę, nieważne, ważne, że miał ochotę dać ludziom jeszcze więcej tematów do plotek.
            Kiedy inwazja dobiegła końca i piłki przestały lecieć w jej stronę, kij dosłownie wyślizgiwał się z jej zmęczonej dłoni, ale w ostatniej chwili udało jej się zacisnąć palce i nie wypuścić go z uchwytu. Wzięła kilka głębszych wdechów by wyrównać oddech i podeszła do Michaela, który był gotowy na każdego rodzaju reakcję, lecz chyba najmniej na tą, która nastąpiła.
            - Mike, to było od-jaz-do-we! – zawołała z entuzjazmem, jej ciemne oczy rozbłysły. – Fantastyczne! Dzięki, szefie! – dodała, uderzając go lekko pałką po nodze, po czym zamachnęła się nią w powietrzu i okręciła się wokół własnej osi. – Niech mnie! - Roześmiała się i spojrzała na Syriusza. - I nawet nie mam już ochoty obijać ci gęby.
          


            Zmarszczył czoło gdy zadała kolejne pytanie i przeszło jej przez myśl, że nagle rozbolała go głowa od nadmiaru bieli w skrzydle szpitalnym. Zamilkła, a on zacisnął dłonie w pięści, jakby mocując się z jakąś myślą, jakby próbując zdobyć się na coś, na co nigdy nie był w stanie się zdobyć. Spojrzał na jej zatroskaną twarz, w oczy które ze słabo ukrywanym strachem studiowały blizny na jego twarzy, świeże rozcięcie na ramieniu i siniak na czole. Kiedyś przecież będzie musiał jej powiedzieć, pomyślał, a ona w tej samej chwili zapewniła, że nie musi nic mówić. Uszanuje jego milczenie.
            - Odpoczywaj.
            - Nie. Zasługujesz żeby wiedzieć – odpowiedział i zamilkł, nie potrafiąc zebrać słów, które były mu potrzebne, aby opowiedzieć jej o wszystkim. Wziął głęboki wdech. Nadeszła chwila, której tak się obawiał, więc trzeba zrobić to jak najszybciej. – Miałem pięć lat, kiedy zaatakował mnie wilkołak. Ugryzł mnie – wyjaśnił, unikając spoglądania na jej twarz, lecz usłyszał jak gwałtownie nabrała powietrza i poczuł, że złapała go za dłoń. Nie przerwała mu jednak. Nie śmiała. – Tak naprawdę nic z tego nie pamiętam. Wiem tylko tyle, ile powiedzieli mi rodzice, czyli prawie nic. Myślę, że to oni zdjęli ze mnie ciężar tego wspomnienia. - Zamilkł na moment i przygryzł wargę. Nigdy nie chcieli o tym z nim rozmawiać, ale był pewien, że to nie jego mózg wymazał to traumatyczne wspomnienie, a ich wprawne zaklęcie. - To bez znaczenia, bo kolejne są tylko niewiele lżejsze. Pierwsza przemiana którą pamiętam, to ich przerażone i bezradne twarze, ojciec który siłą odciąga ode mnie zapłakaną matkę, matka która nie chce puścić mojej ręki, moje własne łzy i wrzaski, i ból, i strach. Ale to chyba nie ból i nie strach był w tym wszystkim najgorszy, tylko poczucie, że jestem w tym wszystkim sam i zawsze będę; poczucie, że nikt nie może się dowiedzieć i że nikt nigdy nie zrozumie. To coś, do czego nie można się przyzwyczaić. Za każdym razem zdawało mi się, że zwariuję, że już zwariowałem. Dopiero tutaj to się zmieniło, w Hogwarcie. Chłopaki i Jen znaleźli sposób by przy mnie być i choć oglądanie mnie w takim stanie jest dla nich straszne, niewypowiedzianie straszne, i widzę to w ich oczach za każdym razem, i prosiłem ich żeby tego nie robili, oni zawsze są. Zawsze.
            - Jak?
            - Animagia.
            Przełknęła cisnące się na usta pytania o to, jak to zrobili i czy ktoś o tym wie. Wydały się w tej chwili zupełnie bez znaczenia. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
            - Wilkołak nie krzywdzi zwierząt.
            Nawet jeśli mimo to ich narażał, nie potrafiła go winić. Zapanowała krótka chwila milczenia, w której próbowała sobie to wszystko przyswoić, ale nie potrafiła. Pytała więc dalej.
            - Kto wie?
            - Część nauczycieli, pani Pomfrey, chłopaki, Jen, Pearl…
            - Pearl? – zdziwiła się. Wydawała się być lekko urażona. – Pearl wiedziała, a ja nie?
            - Domyśliła się - odparł cicho. - Palnęła kiedyś coś, a ja nie zaprzeczyłem.
            - A Rose? – spytała, a Remus pokręcił smutno głową. – Ona cię nie odrzuci – dodała po krótkiej chwili.
            - Wiem. I dlatego nie mogę jej powiedzieć.

9 komentarzy:

  1. Cookie, robisz postępy ;D. Chyba nie mogę się przyzwyczaić do tego nowego nicku, wolę Jen ;p. Zastanawiałam się, co oznacza ta ostateczność, a to już egzaminy... tak szybko. Heh, no jak to Evans musi się denerwować. Ja to denerwowałam się tylko przed testem w podstawówce ;D, pewnie dlatego, że był po prostu pierwszy, taki ważniejszy. W sumie to ona się obraca w takim spokojnym towarzystwie, nie z własnego wyboru, a przynajmniej ktoś ją tam musiał wciągnąć... ;p Tak, mowa tu o Jamesie. Przedawkowanie, to chyba nie jest coś dobrego, co powinna robić pani lekarka. Dobry pomysł z tym zakładem :D. Trochę stawiałam, że James przegra, bo to on jest głównym bohaterem, ale z drugiej strony liczyłam na taką nieprzewidywalność, aby właśnie pojawiło się tak znane zaklęcie, więc nie można powiedzieć, abym kogoś obstawiała. Natchnęłaś mnie tym, aby brać udział w zakładach, nawet jeżeli karą będzie coś głupiego... w sumie właśnie dlatego. Przynajmniej będzie weselej i umili to czekanie na wyniki egzaminów ;p. I czasem te głupie błędy na egzaminie, ech ;p. Syriusz zwalił sprawę, ale i Jenny nie jest po dobrej stronie. Może potrzebują kogoś, aby ich w końcu pogodził... lub zeswatał? Czy jest na sali Evans?:D Oboje się ranią, a to nie jest nic dobrego. Zwłaszcza, że rok szkolny się kończy... i byłoby źle, gdyby rozstali się w złych stosunkach. Ja trochę nie rozumiem tej miłości do motorów, no ale tam, każdy lubi co innego. Szkoda mi Remusa, że musi to utrzymywać w tajemnicy i co jakiś czas cierpieć z powodu przemiany. Naprawdę urocze są scenki, kiedy przebywają oboje. Mimo, że jest właśnie takim bohaterem, którego zazwyczaj przesłaniają inni, to przez to, że go nie opuszczasz... wyróżnia go, możemy go poznać z Twojej perspektywy. Zastanawiam się, kto jest w ostatniej scenie z Remusem? Stawiałam na Rose, ale ona nie może być. Lily? Tylko ona przychodzi mi do głowy. Nie rozumiem, czemu nie chcę powiedzieć o tym Rose? Może dlatego, żeby jej nie narażać? Mam jednak wrażenie, że wcześniej czy później - dowie się. Faktycznie, chyba nikt nie spodziewał się takiej reakcji po Jenny. Ale z tym się mogę zgodzić, że taki wycisk... odbiera siły na złoszczenie się na kogoś. W końcu wysiłek fizyczny, uruchamia hormony szczęścia ;D. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam! Jestem zachwycona!
    Reszta komentarza pojawi się jutro, po sprawdzianie semestralnym z matmy!
    Pozdrawiam i mówię dobranoc,
    opti.maja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed chwilą skończyłam oglądać "Spider-mana" i dalej mam rozpuszczony mózg (to ja mam mózg?), który powoli wypływa mi uszami więc przepraszam za każdy błąd i głupotę jaką tu zamieszczę!
      P.S. Postaram się nie pisać tu wszystkiego co mi ręce na klawiaturę przyniosą i pochamować swoje "lekkie" szaleństwo.

      Lily, Lily, Lily... Jezu, ale ona przypomina mi, mnie samą przed egzaminami. Szkoda tylko, że ja tak wyglądam i zachowuję się nawet przed zwykłą kartkówką! Osobiście, bez urazy, nie znoszę lekkoduchów, ale to pewnie z zazdrości

      Remus <3 Nareszcie! Stęskniłam się za moim ukochanym! Ta jego wewnętrzna równowaga i spokój... Ile ja bym za coś takiego dała! Ale mi go żal. Biedak. Nie zasłużył na taki los jaki go spotkał :(
      I to jego poczucie humoru <3
      Szkoda, że w naszym świecie nie ma takich cudownych ludzi jak on - ja przynajmniej nigdy takich nie spotkałam. (Chociaż co ja tam wiem. Jak to mówi moja babcia - jestem młoda, nie znam życia itd.)
      Zawsze kiedy myślę lub czytam o Remusie czuję motyle w brzuchu i mam ochotę śpiewać na cały regulator - "Love, love, love...." (Ach, ci Beatlesi! Nie sposób się od nich uwolnić)

      Jily - bleee...! Przysięgam, że czytając o tym na jakimkolwiek innym blogu obrzygałabym laptopa, a zaraz potem wyrzuciłabym go przez okno, ale ty tak fajnie o tym piszesz, że sprawiasz, że zaczynam tolerować parring Lily&James, a to naprawdę wielki sukces!

      Nie martw się Lily, ja też nie mogę się pogodzić z tym, że otaczam się z samymi lekkoduchami!

      Syriusz w tym momencie przypomina mi moich kochanych kolegów z klasy! Oni też nie tak się wkurzają, kiedy panikuję przed sprawdzianami.

      "Ćpun na haju" - bezcenne <3
      Jen, mówiła Ci jak ja Cię kocham?
      Wprowadzasz nową modę? Mogę być twoją pierwszą naśladowczynią?
      (Kolejny lekkoduch? I ty Brutusko przeciwko mnie?)

      I znowu Remus! <3 <3 Kochany, cudowny Remus!
      Luniu, mówiłam Ci jak Cię kocham?

      Will <3 jego też uwielbiam!
      Boże, jeśli nie chcesz mi dać Remusa, to proszę daj mi przynajmniej kogoś takiego jak Will! Proszę!

      Ciąg dalszy tego komentarza, dodam za chwilkę (czyli najpewniej jutro)! Przed wczoraj napisałam komentarz do pierwszego fragmentu, ale chciałam dodać odrazu całość! Właśnie weszłam, żeby sprawdzić czy nie ma nowego rozdziału i przeczytałam twoją notkę :(, dlatego dodaję to, by podnieść Cię na duchu.

      Życzę dużo, puchatego WENA, wiernych czytelników, miłych komentarzy i siły do czytania moich wypocin! (Przepraszam, że spóźniłam się z życzeniami)

      A miałam nie dać się opanować szaleństwie i napisać ładny, poukładany, rzetelny komentarz, a nie jakieś... takie... no właśnie!

      Pozdrawiam,
      głópia Ja!
      P.S. Nie czytaj tych głupot!

      Usuń
  3. Lily była urocza, gdy tak poszukiwała osoby, która boi się tak jak ona ;) Naprawdę. Miałam naprawdę niezłą zabawę, czytając jak poszukuje kogoś, kogokolwiek kto podziela jej strach. A już podejrzenie Syriusz było zwyczajnie rozbrajające.
    Chociaż Jen chyba i tak zmiotła wszystkich ;) Jej krawat był po prostu przepiekny! Ale ona nie wpadła na to, ze sama lepiej by go zawiązała, niż... co kokardka jest jednak cokolwiek głupia :P
    Tak w ogóle to ja myślałam, że Jen wzięła taki zamach i trzepnęła jednak Syriusza :D Miała niezły zonk, gdy to Remus leżał w skrzydle szpitalnym. W ogóle ludzie chyba teraz mają Jen za jeszcze bardziej niezrównoważoną psychicznie.
    A co do tych plotek, to czy mi się tylko wydaje, czy nie wychodzi na to, że z Syriusza to biseksualista jest? No bo w poprzdnim rozdziale Remus, w tym Jen - taks ie zastanawiam kiedy po Hogwarcie pójdzie plota, że to tak naprawdę jest trójkącik :P
    No ale Remusa mi szkoda. Kurczę facet jest tak dobry, że to się aż w głowie nie mieści. Ehh...
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. (Pierdzielona przeglądarka zjadła mój piękny komentarz, długopis jej w oko! -.-)
    Kochana, nawet nie wiesz, jaki sentyment rozbudziłaś we mnie tym rozdziałem. Za jego sprawą tak strasznie zatęskniłam za swoim starym liceum, za głupimi zakładami ze znajomymi, nawet za egzaminami, wspólną nerwówką przed nimi, potem głupawką, a w końcu wspólnym piwem, że aż się łezka w oku kręciła, jak to wszystko czytałam. Ba, nawet wkręcania pierwszaków nie ominęłaś! Mało tego, błahe napomknięcie o tym, jak Jen atrakcyjnie wyglądała, będąc zmęczoną, wywołało kolejną falę wspomnień, przez którą do tej pory głupkowato się uśmiecham. I krawat zawiązany na kokardę! Wszystko, wszystko... tak świetnie pasowało i budziło jakieś tam wspomnienia, za którymi tak naprawdę się tęskni przez ten czas... Brakuje mi tego mojego odpowiednika Hogwartu i właśnie mi przypomniałaś, jak bardzo!
    Innymi słowy: niesamowicie klimatyczny wyszedł Ci ten rodział. Ja to czułam, czułam ten koniec siódmego roku, nauki, wspólnego czasu w Hogwarcie, koniec tak ważnego etapu w życiu bohaterów. Nie chcę Ci przesadnie słodzić, ale najwyraźniej trafiłaś w moją czułą strunę. Świetnie to wszysko ujęłaś i każdy szczegół idealnie do siebie pasował. Od nerwowego poranka po kremowe piwko przy zachodzącym słońcu (szczerze, nie wiem już, czy w tekście było coś o zachodzie, ale tak to sobie uroiłam, wybacz, jeśli coś przekręciłam xD). I znów, jak głupia, przeżywam to na nowo: tę ambiwalencję uczuć - z jednej strony radość, że w końcu nadchodzi nowe, wolne, dorosłe życie, z drugiej smutek, ze kończy się coś tak cudownego... w moim przypadku do tego drugiego odczucia dochodził jeszcze niedosyt, bo czułam, jak niewiele tak naprawdę wycisnęłam z tych momentów i myślę, że to samo grozi biednemu Syriuszowi. Czas mu ucieka, a przecież o ile piękniejszy by był, gdyby spędzał go z Jen, prawda? Mam nadzieję, że dasz mu się jeszcze trochę nacieszyć, coby sobie potem biedaczek nie musiał przez resztę życia pluć w brodę.... Ja tak ładnie proszę ;) ;p

    I Wesołych Świąt, proszę Pani! :) Zdrowych, rodzinnych i bardzo inspirujących, żebyś już niedługo mogła nas raczyć kolejnym rozdziałem!

    Trzymaj się ciepło,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. Wybacz, że nie komentuje, ale nie umiem tego robić. Uważam, że inni robią to lepiej i doskonale ujmują to co sama myślę :) W każdym razie, opowiadanie bardzo mi się podoba. Samym Syriuszem mnie kupiłaś. Tak, uwielbiam go. Szkoda, że onet tak wariuje, bo lubię czasami wrócić do opowiadań, które mi się podobają, ale łączone, słowa mnie za bardzo irytują. W każdym razie życze, dużo weny.


    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam kochana, na prawdę.
    zapomniałam skomentować, bo na prawdę miałam dużo na głowie, a teraz w końcu wyjechałam i jestem w Londynie i pisze z telefonu więc nawet się nie loguję na konto, bo jestem strasznie zabiegana. Planowałam skomentować jak będę miała czas, ale wypadło mi z głowy, bo myślałam że skomentowałam.
    Co do rozdziału to jest znakomity i wiem, że nic ci to nie daje, ale na prawdę w porównaniu do innych blogów, twój jest perfekcyjny.
    Jest nawet więcej Jamesa i Lily, niż w poprzednich rozdziałach i jestem w niebie.
    skomentowałabym obszerniej i bardziej szczegółowo, ale piszę z telefonu, w przerwie pomiędzy bieganiem i już musze biec dalej.
    Wesołych świąt (trochę spóźnione) i szczęśliwego Nowego Roku z mnóstwem weny.
    Pozdrawiam i kocham
    Karo

    OdpowiedzUsuń
  7. Śledzę twoje opowiadanie od jakiś dwóch lat i pierwszy raz odważyłam sie skomentować i przepraszam, bo jakoś teraz dotarło do mnie, że to faktycznie musi być frustrujące. Wystarczyło odpowiednio zobrazować. :)) Kocham to opowiadnie, naprawdę. Potrafię zaglądać codziennie, sprawdzając czy nie napisałaś. Można nawet powiedzieć, że jesteś dla mnie wzorem. Chciałabym mieć tyle wyobraźni i wytrwałości co Ty. I przede wszystkim umieć tak pisać. Strasznie słodzę, ale no uwielbiam tą historie.
    Właśnie dlatego nie komentuje, bo nic bardziej konstruktywnego bym nie wycisnęła, zachwycałabym się tylko nad każdym rozdziałem. Życzę dużo weny i jeszcze więcej wytrwałości. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam twój blog,jeju kocham go :< Przepraszam,że nie skomentowałam ale po przeczytaniu stwierdziłam,że rodział był taki świetny,że aż o tym zapomniałam,zazwyczaj komentuję :D

    Czekam na rozdział! <3

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń